piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 28.

*z perspektywy Wiktorii.
- A pamiętasz jak byliśmy tam i tobie…
- Hahahah, przestań! – przerwał mi przyjaciel.
- Albo jak zapomniałeś, jak się…
- Nie mogę, hahah – wydusił z siebie Maks i rzucił się na piasek.
Siedzieliśmy koło siebie i ciągle rozmawialiśmy, wspominając dawne czasy. Dawno się tak nie śmiałam, bardzo mi tego brakowało.
- Wiesz co?
- Hm?
- Cieszę się, że cię mam – usłyszałam, ale nic nie odpowiedziałam, tylko uśmiechnęłam się.
Po chwili siedzenia i milczenia nagle jakby oderwałam się od wszystkiego i usłyszałam dziwne dźwięki w mojej głowie. Słyszałam je ciągle, przez cały czas.
- Słyszysz? – zapytałam przyjaciela zdezorientowana.
- Co mam słyszeć?
Odgłosy z każdą sekundą stawały się co raz silniejsze i dopiero po upływie kilku minut zdałam sobie sprawę, że to nie w mojej głowie, a gdzieś na plaży ktoś woła o pomoc.
- Musisz to słyszeć… - mówiłam cicho i wstałam rozglądając się.
-  Wydaje ci się, siadaj.
- Maks, no!
- Ok. – powiedział i podniósł się z piasku. – Posłuchajmy.
Staliśmy chwilę nic nie mówiąc i pech chciał, że właśnie w tym czasie nie było nic słychać.
- No i widzisz? Coś ci się musiało…
- Teraz! – prawie krzyknęłam.
- Cholera… - szepnął chłopak.
Słyszeliśmy wyraźnie czyjeś krzyki - „pomocy”, ale nie wiedzieliśmy skąd dochodzą.
- Maks! – krzyknęłam nagle przerażona i pokazałam palcem w stronę morza.
- Dobra… Ok. Zostań tu, a ja tam pójdę. Dzwoń po karetkę!
- Ale Maks! Nie chcę zostać tu sama! Proszę!
- Wiktoria! – poczułam na ramionach jego trzęsące się dłonie. – Spokojnie. Damy radę.
- Idź już, ale uważaj na siebie. Błagam – mówiłam, pomimo tego, że plątał mi się teraz język i czułam, że przez całe moje ciało przechodzą dreszcze.
- Uważaj! – krzyczałam w stronę przyjaciela, kiedy widziałam, że fale o mało co go nie wywracają.
Patrząc ciągle w stronę Maksa, musiałam też zerknąć na ekran komórki. Wykręciłam numer na pogotowie i próbowałam skupić się na moment. Po chwili wszystko już było załatwione. Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki szybko domyślił się o co mi chodzi i obiecywał jak najszybsze przybycie. Kiedy tylko rozłączyłam się zaczęłam patrzeć w głąb morza.
- Maks! – zaczęłam krzyczeć z całych sił, bo nigdzie go nie widziałam. – Maks! Maks do cholery! Maks! – krzyczałam i łzy lały mi się po policzkach.
Zaczęłam stawiać małe kroki w kierunku morza i nie przestawałam nawoływać przyjaciela.
- Wiktoria! – usłyszałam nagle. – Pomóż!
Kręciłam głową na wszystkie strony, ale oczy były zalane łzami i utrudniały mi widoczność. W końcu zobaczyłam Maksa targającego ze sobą jakiegoś chłopaka.
Wbiegłam do morza tak szybko, jak jeszcze nigdy. Nie zwracałam nawet uwagi na to, że woda jest okropnie zimna, po prostu biegłam.
- Maks! – krzyknęłam piskliwym głosem. – To…
- Wiktoria uspokój się!
- Maks, ale to jest… Nie widzisz? Nie widzisz kto to? – rzucałam się i razem z przyjacielem wynosiłam uratowanego na brzeg.
-  Pomóżmy mu! Nie krzycz!
- Ty sam krzyczysz!
- Bo jestem zdenerwowany!
- Ja jeszcze bardziej!
Razem z Maksem stanęliśmy  na piasku, a chłopak leżał obok nas. Wstałam i zaczęłam płakać jeszcze bardziej i przecierałam oczy, bo nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nie mogłam patrzeć na to jak Maks sprawdza puls i próbuje robić sztuczne oddychanie.
- Proszę nas przepuścić! – usłyszeliśmy nagle zza placów i zobaczyliśmy kilku sanitariuszy.
- Błagam… niech panowie coś zrobię. Proszę…
- Chodź tu – powiedział cicho Maks i przytulił mnie.
- Wyciągnęliście go z wody?
- Tak. Dosłownie przed chwilą…
- Maks…
- Spokojnie. Uratują go.
Nie minęły nawet 2 minuty, kiedy mężczyźni stojący obok nas, oznajmili, że muszą zabrać poszkodowanego do szpitala.
- Czy my też możemy jechać?
- A jesteście z nim jakoś spokrewnieni?
- Nie… – zaczęłam.
- Noto przykro nam.
- Ale proszę pana. On nie ma tu nikogo.
- Powiadomimy rodziców i…
- On nie ma rodziców. Jest tu u kuzynów.
- Nie możemy pani zabrać, przykro nam. Będzie dobrze – mężczyzna wysilił się na niewielki uśmiech, a potem odszedł za resztą.
- Powiedz, że oni go uratują…
- Miejmy nadzieję – mówił załamanym głosem Maks, znowu mnie przytulając.

- Dasz radę Artek, dasz radę… - wyszeptałam i patrzyłam, mrużąc bolące mnie już od płaczu powieki, na odjeżdżającą karetkę. 

6 komentarzy:

  1. Łaaał! Świetne, nie mogę się doczekać dalszej części. Fajny zwrot akcji i jestem bardzo ciekawa czy Artur przeżyje bo go lubię :P bardzo mi się podoba to opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na kolejne <33

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy kolejne robi sie coraz ciekawiej . Czy na wakacjach bd dodawac kolejne rozdzialy ? A jak tak to czy częściej ?

    OdpowiedzUsuń