wtorek, 30 kwietnia 2013

Rozdział 15.


- Halo… Wiktoria, wstawaj. Słyszysz? No wstawaj, no.
Dziewczyna w ogóle nie reagowała na głos brata.
- Wiktoria! – prawie krzyknął koło jej ucha chłopak.
Ta dalej leżała niewzruszona, ale po chwili wydobyła z siebie kilka cichych słów:
- Zabiję cię braciszku…
- O! Widzę, że już nie śpisz. To dobrze – mówił ucieszony brat.
- Masz 3 sekundy, żeby uciec – kontynuowała Wiktoria, ledwo otwierając usta.
- Dobra, dobra, ale jest sprawa.
- Jaka?! – zerwała się dziewczyna i usiadła na łóżku. – Jest 8 rano, pierwszy dzień wakacji, a ty mi przychodzisz i budzisz mnie, bo masz jakąś ważną sprawę. Naprawdę, jesteś jedyny w swoim rodzaju Szymuś.
- Po pierwsze siostrzyczko, to jest godzina 11. Po drugie jest już trzeci dzień wakacji, a nie pierwszy. Po trzecie to nie do końca ja mam sprawę, tylko ten ktoś, kto jest na dole.
- Kto jest na dole? – spytała dziewczyna dziwnie patrząc na Szymka.
- Na dole już nikt – obydwoje siedząc w pokoju usłyszeli głos Maksa.
Wszedł po schodach i udał się do pokoju przyjaciółki, trzymając w ręce telefon i przegryzał batona.
- Czy wy do końca powariowaliście?! – zaczęła na nich krzyczeć Wiktoria.
- No co ty, ale czekaj… - mówił chłopak, cały czas wlepiając wzrok w komórkę. – O! Hahaha, patrz.
Maks odwrócił telefon w jej stronę i oczom dziewczyny ukazało się jej zdjęcie w łóżku, gdy jeszcze spała.
- Nudziło się nam – skomentował krótko Szymek, śmiejąc się wraz z przyjacielem.
- Usuń to – mówiła łagodnie dziewczyna i piorunowała ich wzrokiem. – Mówię na poważnie, usuń.
Chłopcy nie reagowali w ogóle na jej polecania.
- Ok. W takim razie jestem zmuszona zabrać Wam ten telefon.
Dziewczyna energicznie wyszła spod kołdry i rzuciła się w stronę chłopaków. Ci zaczęli rzucać w nią poduszkami, przewracać się i plątać po ziemi, telefon cały czas był jednak dobrze chroniony.
- Kurde, jesteście żałośni – powiedziała w ich stronę sama się już śmiejąc.
- Weź się ogarnij i chodź na dół, coś ci potem powiem – odpowiedział jej Maks.
Po 40 minutach była już gotowa. Wyglądała znacznie lepiej niż po przebudzeniu. Skończyła jeść śniadanie, wyszła do chłopaków na zewnątrz i usiadła obok nich na huśtawce.
- Nie wyspałam się przez was – mówiła dziewczyna i schowała głowę w dłoniach.
W pewnym momencie, gdy cały czas tak siedzieli i nudzili się usłyszeli, że jakieś auto zatrzymało się przed domem. Rodziców nie było, więc sami musieli przyjąć niespodziewanych gości. Wiktoria wstała i udała się pod bramkę. Na początku nikogo nie dostrzegła, widziała tylko auto. Po chwili wyszedł z niego jakiś mężczyzna, ale dziewczyna nie poznała go z daleka. Nie było to jednak możliwe, gdyż ten ktoś cały czas stał tyłem do niej.
- Dzień dobry… a Pan do kogo? – zapytała zmieszana Wiktoria.
W tym momencie mężczyzna się odwrócił, a Wiktoria przyłożyła rękę do ust i zaczęła skakać jak szalona, prawie płacząc.
- Co wy tu robicie?! Jak?! – krzyczała i otwierała szybko bramkę.
- Stęskniliśmy się! – usłyszała.
- Jeju, nie wierzę!
Dziewczyna wybiegła przed ogrodzenie i niemalże wskoczyła na Wiktora. Przytulając się do niego, poczuła, że ktoś klepie ją w plecy.
- O mamo! – zaczęła śmiać się jeszcze bardziej i wtuliła się w Olę.
Wiktor i Ola to małżeństwo. Byli to przyjaciele mamy Wiktorii – Julii. Wcześniej Aleksandra bardzo mocno kochała swojego pierwszego chłopaka Dawida, ten jednak zmarł na raka. Z obecnym mężem ma już synka. Postanowili nadać mu imię Dawid. Wyjechali z Polski 3 lata temu, ponieważ  stan zdrowia ich dziecka nie był zbyt zadowalający.
- Nawet nie wiecie, jak się cieszę. Mama jak was zobaczy to chyba się popłacze – kontynuowała Wiktoria.
- Chcemy zrobić jej niespodziankę, na razie lepiej niech nie wie, że tu jesteśmy – odpowiedziała jej uśmiechnięta Ola.
- A gdzie Dawidek?
- Śpi jeszcze, zmęczony jest. My z resztą też, ale to nic.
- Ok. I tak w ogóle to czemu mu tutaj stoimy? Chodźcie na podwórko. Z tyłu jest Szymek.
Wiktor zabrał z samochodu syna i wszyscy razem przekroczyli bramkę. Udali się za dom.
- Ciocia Ola! Wujek! – krzyczał Szymon zeskakując z huśtawki i  biegnąc w ich stronę w podskokach.
- To nasz przyjaciel, Maks – przedstawiła chłopaka Wiktoria.
- Miło nam – odpowiedział wujek i podał mu rękę.
- Mama i tata to chyba będą wniebowzięci jak was zobaczą! Już biorę telefon i do nich dzwonię – mówił Szymek i szczerzył się do komórki.
- Nie! – krzyknęli wszyscy chórem w jego stronę, a ten momentalnie popatrzył na nich.
- Dobra… Spokojnie. Nigdzie nie dzwonię – powiedział lekko zaniepokojony zachowaniem reszty, ale po chwili sam zaczął się śmiać wspólnie z nimi.  
_____________________________________________________
Hej, hej :) dawno z Wami nie „rozmawiałam” pisząc coś pod rozdziałem :/ Tak więc dzisiaj to zrobię. Chciałabym Was zapytać - co sądzicie o tym opowiadaniu? Wiem, że nie jest ono już takie jak pierwsze, i że może się Wam mniej podobać. Uwierzcie, bardzo się staram, żeby również każdy rozdział tego, był w miarę fajny. Mamy dopiero 15 rozdział, więc nie martwcie się – akcja się jeszcze rozkręci. Mam do Was jeszcze jedną prośbę. Dodając kolejny, nowy rozdział widzę tu na blogu, (bo o FB już nie wspominam) 2,4, czasem może 8 komentarzy… Nie wiem ile osób czyta te moje wszystkie wypociny. Być może mało i to jest też odzwierciedleniem tego, co i ile osób, zostawia jakiś ślad po sobie.. Oczywiście - bardzo szanuję każdą osobę, która na fb lajknie post z opowiadaniem czy też tu, jeżeli zostawi jakiś znak, że tu była, przeczytała.
Proszę Was z całego serduszka – jeżeli przeczytacie ten rozdział, zostawcie ten głupi komentarz. Chciałabym mniej więcej wiedzieć, dla ilu człowieków teraz piszę. Nawet nie wiecie, chociaż może niektórzy z Was wiedzą, ile te Wasze pozostawione tu słowa sprawiają mi radochy. Naprawdę.
Kocham Was… x

sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 14.


*z perspektywy Maksa.
- Dzień dobry - mówiłem co chwilę do przechodzących obok mnie i Wiktorii nauczycieli.
- Maks ja nie chcę iść do tego liceum – usłyszałem nagle smutny głos dziewczyny. 
- Ja teraz chyba też nie…
Stanęliśmy na holu i oparliśmy się ścianę. Wszystkie ławki były już zajęte, więc nie mieliśmy innego wyjścia. Po kilku minutach rozpoczęła się akademia końcowo roczna. Dyrektor przez ten czas rozdawał różne nagrody poszczególnym uczniom oraz przekazywał świadectwa. Po tym oraz po krótkim przedstawieniu udaliśmy się do klas. Kiedy wszyscy już tam byliśmy, zauważyłem od razu, że każdy jest przygnębiony i cisną się mu łzy do oczu. Samemu chciało mi się wtedy płakać. Spędziłem z tymi ludźmi 3 lata. Może to nie tak dużo, ale też nie mało… Pocieszał mnie jedynie fakt, że ja i Wiktoria idziemy do tego samego liceum.
Minęło chyba 15 minut. Wychowawczyni, do której również mocno się przywiązaliśmy, życzyła nam powodzenia w nowych szkołach, itd. Na policzkach dziewczyn zaczęły pojawiać się pojedyncze łzy. Na końcu tego spotkania wszyscy zaczęliśmy się żegnać i przytulać.
W końcu po tym wszystkim podeszła do mnie Wiktoria i popatrzyła. Była cała zapłakana. Fakt, że była bardzo wrażliwą osobą. Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, przyciągnąłem do siebie i mocno przytuliłem. 
W końcu, chyba po raz pierwszy, niechętnie opuściliśmy budynek szkoły. Przyjaciółka była bardzo przybita i w ogóle się nie odzywała.
- No cóż… to koniec – powiedziałem i odwróciłem się jeszcze raz w stronę szkoły.
- Myślę, że te 3 lata możecie zaliczyć do udanych – mówiła pani Julia, a moja mama jej przytakiwała.
- Wszystko się przecież kiedyś kończy – wykrztusiła z siebie Wiktoria cichym głosem.
Jej mama objęła ją ręką i wszyscy razem pomaszerowaliśmy w stronę samochodu. Po niecałych 20 minutach byliśmy już w domu. Tego dnia nie umawiałem się z nikim nigdzie. Wolałem sam dotrwać jakoś do wieczora i wszystko sobie przeanalizować.
Leżąc popołudniu na hamaku zdałem sobie sprawę, że w tym roku prawie w ogóle nie cieszę się z wakacji. Było to bardzo dziwne, ale taka była prawda.
Wieczorem dosyć wcześnie poszedłem pod prysznic, a potem znowu cały czas siedziałem w swoim pokoju. Włączyłem komputer i zacząłem wszystko po kolei ogarniać. Nie trwało to jednak długo. Szybko zaczęły kleić mi się oczy, więc zamknąłem laptopa i próbowałem już zasnąć.
*z perspektywy Wiktorii.
Siedziałam na łóżku i patrzyłam przez otwarte okno w niebo. Dalej chciało mi się płakać, ale próbowałam się powstrzymać. W pewnym momencie przypomniałam sobie o czymś. Wstałam, wyszłam po cichu z pokoju i udałam się do innego pomieszczenia. Tam spojrzałam na dobrze znaną mi szafę i podeszłam pod nią. Zaczęłam ją powoli otwierać. Kiedy już to zrobiłam, poczęłam rozgrzebywać wszystkie znajdujące się tam, przede wszystkim papiery. W końcu znalazłam… chwyciłam w dłonie moją zdobycz i szybko wróciłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą dokładnie drzwi, wzięłam do ręki długopis i usiadłam na łóżku. Otworzyłam pamiętnik mamy… Sięgnęłam wtedy pamięcią do dnia, kiedy to po raz pierwszy go znalazłam. Ostatnia strona, tak. To tam znajdował się mój wpis sprzed kilku lat…
„Dzisiaj właśnie skończyłam gimnazjum. Jestem przybita, ale myślę, że niedługo się z tego wyleczę. Maks i rodzina na pewno mi w tym pomoże. Nie będę się rozpisywać. Chciałabym znowu napisać tu coś za kilka lat. Mam nadzieję, że będę wtedy mogła Ci oznajmić pamiętniku, jaka w dalszym ciągu jestem szczęśliwa. Dobranoc!”
Kiedy tylko skończyłam skrobać długopisem po postarzałym już papierze, wsunęłam pamiętnik pod poduszkę. Sama położyłam się i uśmiechnęłam. Był to chyba jedyny uśmiech w ciągu całego dnia.

piątek, 26 kwietnia 2013

Rozdział 13.


*z perspektywy Wiktorii.
*z perspektywy Wiktorii. 
Nadszedł poniedziałek. Postanowiliśmy odwiedzić z Maksem panią Ewę. Zanim jednak mogliśmy to zrobić, musieliśmy udać się do szkoły. Chyba w ogóle nie zdawałam sobie sprawy z tego, że za 2 dni, zaczną się wakacje…
Siedzieliśmy z Maksem na korytarzu. On jak zwykle jadł, a ja wpatrywałam się w ścianę.
- O czym myślisz? - zapytał.
Po chwili milczenia odpowiedziałam mu:
- Zastanawiam się, jaka będzie moja nowa klasa. 
- Ja w ogóle o tym nie myślę. Co będzie, to będzie. Ty też się tym zbytnio nie zamartwiaj.
- W sumie… chyba masz rację - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.
Po kilku godzinach wyszliśmy już ze szkoły. Od razu pokierowałam się z przyjacielem w stronę odpowiedniego bloku i mieszkania. 
- Dzień dobry! - powiedzieliśmy obydwoje radośnie.
- Dzieci kochane... Wchodźcie! – przywitała nas ciepło kobieta.
Usiedliśmy na sofie, a pani Ewa na fotelu.
- Mam do was prośbę - zaczęła mówić zmieszana.
- Słuchamy - odrzekł Maks.
- Jestem dzisiaj okropnie zmęczona. To chyba pogoda na mnie tak działa. Z resztą wiek też robi już swoje. Czy moglibyście… pójść za mnie do sklepu? Wiem, że to teraz wygląda, jakbym was wykorzystywała, ale ja nie mam nikogo… - mruczała pod nosem kobieta patrząc w ziemię.
- Niech pani tak nie mówi. Będziemy pomagać dopóki będziemy mogli. Niech się pani nie martwi - odpowiedziałam, posyłając jej ciepły uśmiech.
- Jesteście i będziecie wspaniałymi ludźmi. Dziękuję Wam.
Po kilku minutach wstaliśmy, kobieta dała nam pieniądze i wyszliśmy. Udaliśmy się do pobliskiego sklepu. Zakupy zajęły nam około 20 minut. Nie obeszło się bez śmiechów i wygłupów. 
Potem wróciliśmy z powrotem do mieszkania kobiety.
- Co jest? – zapytał Maks, kiedy wyszliśmy już od pani Ewy.
- Nic… Tak mi się nagle smutno zrobiło, przejdzie - odpowiedziałam mu i wysiliłam się na niewielki uśmiech.

***
Wiktoria i Maks udali się do domów. Dziewczyna w dalszym ciągu była przygnębiona, a sama chyba nie wiedziała dlaczego.
Wchodziła już po schodach na górę i kierowała się w stronę swojego pokoju. Zanim jednak zdołała nacisnąć na klamkę, zauważyła mamę w sypialni.
- Hej - powiedziała krótko i położyła się obok niej na łóżku.
- Cześć Wiki.
- Wszystko w porządku? - zapytała niepewnie dziewczyna.
- Tak, wszystko jest ok. Po prostu sobie myślę o dawnych czasach i mi się robi smutno.
- Czemu smutno?
- A bo widzisz… Młodość moja i taty nie była aż tak kolorowa, jak to się większości wydaje.
- To znaczy? - dopytywała Wiktoria.
- Chciałabym ci to wszystko opowiedzieć, przekazać, z najdrobniejszymi szczegółami, ale to by zajęło nam długą chwilę, więc może opowiem ci w skrócie, hm?
- Słucham – odpowiedziała Wiktoria i wpatrzyła się w mamę, słuchając jej.
- Różne rzeczy nas spotykały po drodze. Na początku umarł Dawid, potem…
- Kim był Dawid?
- No tak, przecież tego też nie wiesz. To w sumie pierwszy chłopak Oli… Kochała go naprawdę mocno i wydawałoby się, że ta miłość będzie wieczna. Ale niestety… Dawid zmarł. Miał raka. Nie było już szans na uratowanie go. Wszyscy przy nim siedzieliśmy w jego ostatnich chwilach życia. Ja, tata, Ola, Wiktor, Patryk, Klaudia, jego rodzice. Było nam z tym okropnie ciężko. Z resztą to tylko część tego, co nas spotkało. Ja zostałam porwana… jak się później okazało – przez Konrada, brata wujka Wiktora. Był szok, ale pogodziliśmy się z tym. Tatę też porwali. Ale na dłużej. To była chwila grozy i dla mnie, i dla reszty. Powoli zaczynaliśmy tracić nadzieję, ale w końcu… udało się. Wyszliśmy z tego szczęśliwie.
- To straszne… - skomentowała krótko, uważnie wsłuchująca się w opowieść Julii, Wiktoria.
- To i tak nie wszystko. Były chwile, kiedy wydawało się, że wszystko się skończy. Tak po prostu – od tak. Kocham twojego tatę tak bardzo, że chyba nie jesteś sobie jeszcze w stanie tego wyobrazić. Był ze mną praktycznie od początku. Udało się nam przetrwać te wszystkie lata. Nawet nie wiesz jak się z tego cieszę. Dzięki niemu mam ciebie – mówiła kobieta ze łzami w oczach i głaskała córkę po głowie – mam Szymka. Mam wszystko o czym mogłabym zamarzyć. Kocham Was najbardziej na świecie.
- My ciebie też – powiedziała z uśmiechem Wiktoria i wtuliła się w mamę.
- A… co z dziadkiem? Czemu on nie żyje? Wiem, że już o tym rozmawialiśmy, ale…
- Ah… To w sumie stało się już bardzo dawno. Byłam już w związku z Kubą, no i jego tata chorował. Wydawało się, że wyzdrowieje, że wszystko się ułoży… Niestety było na odwrót. Ale jedno musisz wiedzieć i powinnaś być tego pewna – był wspaniałym człowiekiem i myślę, że gdyby był z nami, kochał by cię bardzo mocno.
- Nawet go nie znałam… ale tęsknię za nim.
- On za nami pewnie też.
Julia otarła łzę, która spłynęła w tym momencie po jej policzku. Wiktoria nie zauważyła tego, ale jej również było okropnie smutno, po tym, co usłyszała.
- No ale nic, takie życie. Wstawaj mała. Nie będziemy tak leżeć cały dzień… Jest jeszcze trochę czasu do wieczora. Może wyskoczymy na jakieś szybkie zakupy? W sumie za kilka dni znowu będziemy musieli jechać do sklepu i przygotować się na wyjazd. W końcu to już niedługo.
- No tak, prawie o tym zapomniałam. Chodźmy! – krzyknęła radośnie dziewczyna i wybiegła z pokoju z Julią, trzymając ją za rękę. 

sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział 12.


z perspektywy Wiktorii.
Stałam bezradnie i pytającym wzrokiem patrzyłam na chłopaka.
- Coś nie tak? – zapytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi.
Cały czas stał i wpatrywał się we mnie jak w obrazek, co zaczynało mnie co raz bardziej krępować.
- O co ci chodzi? – dopytywałam.
- Jesteś piękna – usłyszałam.
- Dziękuję, ale myślę, że to nieodpowiednia pora na takie komplementy. Pozwól, że już pójdę.
Popatrzyłam na chłopaka marszcząc czoło po czym znowu chciałam wmieszać się w ostatnią grupkę ludzi schodzących po schodach.
- Zaczekaj – zawołał chłopak i złapał mnie za rękę uśmiechając się.
- Możesz mnie do cholery puścić? – mówiłam zdenerwowana.
- Odwróć się.
Zrobiłam, co kazał. Wyprostowałam się. Byłam totalnie zdezorientowana. Przede mną stał Kamil.
- A ty co tu robisz?
- Przyszedłem sobie na zawody, nie można?
- Nie sądziłam, że…
***
Dziewczyna nie zdołała dokończyć. Jej usta przykrył swoją dłonią wcześniej poznany chłopak. Wiktoria zaczęła się rzucać i kopać nogami, ale to nic nie dało. Za chwilę otworzyły się drzwi, które znajdowały się po ich lewej stronie. Chwilę potem wyłonił się zza nich 3 mężczyzna. Wiktoria patrzyła na nich przerażona.
Chłopaki zamienili między sobą parę zdań, a zaraz potem wciągnęli dziewczynę do pomieszczenia, gdzie prowadziły drzwi. Tam puścili ją, a ona zrozpaczona zaczęła się im przyglądać.
- Radziłbym ci nie uciekać – mówił cicho Kamil.
Dziewczyna jednak nie posłuchała go. Rzuciła się w stronę drzwi, ale nie zdążyła nawet dotknąć klamki. W tym samym momencie złapał ją jeden z nieznajomych. Kamil podszedł pod nią, popatrzył i zaczął mówić:
- On na ciebie nie zasługuje.
- Kto? - pytała jakby bardziej spokojnym głosem.
- Jeszcze pytasz kto?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – powiedziała Wiktoria.
Cała trójka mężczyzn popatrzyła na nią ze zdziwieniem. Jeszcze 5 minut temu była okropnie przerażona, rzucała się i chciała uciekać, a teraz zachowywała się zupełnie inaczej.
- Maks. Mówię o Maksie – odpowiedział jej oschłym głosem znajomy ze szkoły.
- Ty nawet nie masz pojęcia, co mówisz. Po gówno tu przychodzisz i robisz zamieszanie. Zostaw mnie i zostaw Maksa. Nie rozumiem czemu w ogóle się wtrącasz.
- Bo chodzi mi o ciebie. Takie dziewczyny, jak ty,  nie powinny się zadawać z takimi lalusiami jak on – szepnął jej do ucha, po czym popatrzył prosto w jej oczy.
Ich twarze dzieliły milimetry. Wiktorie ponownie zamurowało i nie wiedziała, co zrobić… Odsunęła się i spiorunowała wzrokiem Kamila.
- Niegrzeczna dziewczynka – mówił śmiejąc się chłopak.
- Odwal się! Mam przeliterować?
- Nie musisz… Zostawię cię w spokoju, jeżeli odsuniesz się od Maksa. Chcę, żebyś była ze mną.
- Hahahahahahaha. Czy ty się w ogóle słyszysz? Zachowujesz się jak dziecko albo nawet gorzej.
- Słuchaj! –krzyknął Kamil zdenerwowany – Ty ślicznotko mi nie będziesz mówić, jak ja się zachowuję. To moja sprawa.
- Jesteś skończonym idiotą. – skomentowała krótko dziewczyna i postawiła krok w stronę drzwi – Nawet nie ważcie się za mną iść – powiedziała stanowczo.
Kiedy tylko przekroczyła próg zobaczyła Maksa, który zdyszany wbiegał po schodach na górę.
- Wszyscy cię szukaliśmy. Co ty tam robiłaś? – zapytał.
- Potem ci powiem, teraz chodźmy.
_______________________________________________
Taki nijaki :/

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 11.

*z perspektywy Wiktorii.
Następnego dnia wstałam dosyć wcześnie. Była to sobota, więc nie byłam z tego zbytnio zadowolona. Poleżałam chwilę i nie chętnie podniosłam się z łóżka. Pomaszerowałam do kuchni, gdzie mama przygotowywała już śniadanie. Szymek natomiast siedział na kanapie i oglądał telewizję.
- Boisz się?
- Czego? – zapytał i wyszczerzył się.
- No… zawodów?
- Aaa! No coś ty – powiedział bardzo pozytywnie i ponownie skierował głowę w kierunku telewizora.
Chwilę potem siedziałam już przy stole i jadłam ze smakiem tosty. Mama natomiast siedziała naprzeciwko mnie i robiła to samo. Około godziny 10 zaczęliśmy się przygotowywać. Za 15 minut byliśmy już w samochodzie i jechaliśmy razem z Maksem w stronę basenu. Kiedy patrzyłam na Szymka, chwilami miałam wrażenie, że to ja denerwuję się bardziej niż on. Tak naprawdę nie było się czym niepokoić. Najważniejsze był teraz dla mnie dobry doping, ponieważ w jakikolwiek sposób chciałam pomóc bratu.
***
W końcu wszyscy byli już na miejscu. Szymon nie pierwszy raz brał udział w tego typu zawodach, więc wiedział już co i jak. Z innymi kolegami udali się do szatni, gdzie mieli się przebrać, a także czekał tam na nich ich trener. Pozostała czwórka, udała się na początku do małego bufetu, gdzie kupili coś do picia. Potem udali się po schodach na balkon. Dookoła basenu chodzili jacyś panowie, ale nie było widać nikogo oprócz nich.
Do godziny 11 zostało jeszcze 13 minut. Wszyscy kibice młodych zawodników, i nie tylko, zaczęli się schodzić. Po chwili cały balkon był już zapełniony ludźmi. Wiktoria, jej rodzice oraz Maks stali blisko siebie i już trzymali kciuki. Po kilku minutach wszyscy usłyszeli i zobaczyli mężczyznę, który miał poprowadzić całe zawody. W końcu pojawili się też zawodnicy. Na pływalni cały czas było teraz słychać krzyki, oklaski, rozmowy i śmiechy. Zawodnicy byli „posegregowani” w grupy ze względu na wiek. Szymek znajdował się w drugiej drużynie – w przedziale od 11 do 13 lat.
Rodzice Szymka, Wiktoria oraz Maks stali i czekali cierpliwie na kolej Szymka. Kibicowali również innym, co sprawiało każdemu wiele radości. Na basenie panowała bardzo miła atmosfera, co także wszystkim się podobało.
Po około 30 minutach nadeszła kolej na Szymka i jego przeciwników. Były dwie tury. Najpierw on i płynących w tym samym czasie czterech innych zawodników, a potem następnych pięciu. Chłopak stał przy słupku i nie było po nim widać, żadnego zdenerwowania. Reszta jego kibicującej drużyny stała i mocno zaciskała kciuki. Po kilkunastu sekundach całą salę obiegł dźwięk gwizdka i każdy skierował wzrok na wskakujących do wody uczestników.
- Szybko! – zaczęło krzyczeć Wiktoria, kiedy tylko zobaczyła swojego brata w wodzie, a razem z nią na cały głos postanowił kibicować Maks.
- Szymek! Dajeeeeeeesz!
- No szybciej! Płyń, płyń, płyń!
- Jeszcze trochę!
- Jest pierwszy! – krzyczała co raz głośniej Wiktoria i skakała z radości.
- Jeszcze chwilę! Szybko! Dasz radę!
- Już prawie!
- Jeeeeeeeeeeeeeest!
- Taaaak! Yeah!
Szymek wyszedł z wody i zaczął się śmiać i uśmiechać do rodziców, siostry i przyjaciela, a oni wymachiwali rękami, machali mu i dalej krzyczeli.
Po chwili jednak uspokoili się, bo tak naprawdę nic nie było jeszcze pewne. Teraz kolej na następnych uczestników. Po nich dopiero miało się okazać, kto ma najlepszy czas i kto zwycięża. Po około 20 minutach, po krótkiej przerwie nastąpiło oficjalne ogłoszenie wyników.
- Proszę, proszę, proszę. No proszę… - mówiła pod nosem Wiktoria.
Wszyscy złapali się za ręce i czekali, ponownie trzymając kciuki za swojego faworyta.
- Proszę o uwagę – wszyscy zamilkli, gdy tylko usłyszeli głos mężczyzny.
Przedstawił on na początku zwycięzców z pierwszej grupy – byli to młodsi zawodnicy. Potem przyszła kolej na starszych. Zaczął wymieniać ich od 3 miejsca. Wszyscy czekali w zniecierpliwieniu i mieli wielką nadzieję, że to właśnie Szymek zostanie ich dzisiejszym bohaterem.
- A pierwsze miejsce zajmuje… - mówił mężczyzna jakby dręcząc się z „publicznością” – Szymon…
- Tak! – krzyknęła Wiktoria chociaż nie do końca usłyszała co powiedział mężczyzna.
Zobaczyła jednak, że rodzice i Maks krzyczą, śmieją się i biją brawo, a po chwili zauważyła, że Szymek wskakuje na podium.
- Mój brat – powiedziała z uśmiechem na twarzy do nieznajomego jej chłopaka, który stał obok niej.
*z perspektywy Wiktorii.
- Ale jestem z niego dumna – mówiłam do Maksa, kiedy kierowaliśmy się już w kierunku drzwi, po skończonych zawodach.
Było mnóstwo ludzi, dlatego też dojście do schodów wydawało się teraz wiecznością. Szłam obok Maksa, a rodzice szli przed nami. Cały czas trzymałam się jego rękawa, ale w końcu puściłam go, ponieważ nie dałam rady dłużej go trzymać. Śledziłam go już tylko wzrokiem, aby nie zgubić go. W pewnym momencie poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie w swoją stronę. Ten ktoś „wyciągnął” mnie z tłumu ludzi i stałam teraz obok schodów. Tym kimś okazał się być chłopak, który wcześniej stał koło mnie, osłupiałam. 
_____________________________________________
Mam nadzieję, że chociaż trochę się Wam podoba :)

czwartek, 18 kwietnia 2013

Rozdział 10.


*z perspektywy Wiktorii.
Następnego dnia udałam się do szkoły totalnie zmęczona. Byłam przede wszystkim niewyspana, co było dziwne, gdyż poszłam spać dosyć wcześnie. Gdy byłam już w szkole, usiadłam na korytarzu obok Kingi.
- Ty nie z Maksem? – zapytała od razu.
- Nie… tak jakby się wczoraj pokłóciliśmy, ale to nic.
- Przykro mi.
- Nie, nie. To nic strasznego. Przejdzie mu, bo to on narobił zamieszania – mówiłam i uśmiechałam się do koleżanki.
Lekcji mieliśmy 6. Mijały one bardzo powoli, ale w końcu około godziny 13.30 opuściłam szkołę.
- Wiktoria zaczekaj… - usłyszałam za plecami czyjś głos, ale nie zatrzymałam się, ponieważ od razu wiedziałam, że to Maks – słyszysz? No kurde… stój! – powiedział i złapał mnie za ramię.
- Czego chcesz? – odwróciłam się energicznie i zapytałam.
- No… pogadać albo coś w tym stylu – odpowiedział mi zmieszany.
- Nie mamy chyba w tym momencie o czym rozmawiać.
- Ale no…
- Z resztą idę na zakupy – przerwałam mu.
- Długo masz zamiar się tak zachowywać?
- To ty odstawiasz jakieś cyrki, nie ja – powiedziałam szybko i ruszyłam do przodu.
Po około 2 godzinach byłam w domu. Zjadłam obiad i postanowiłam oglądnąć coś w telewizji. Przeleciałam wszystkie kanały, ale jak zwykle, nie znalazłam nic ciekawego.
Wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam co robi reszta. Jak się okazało – Szymek był u kolegi, tata jeszcze w pracy, a mama robiła coś w naszym mini ogródku.
- Wychodzę mamuś – oznajmiłam jej.
- O której wrócisz?
- No nie wiem… jakoś za półtorej godziny. To pa.
Wyszłam z podwórka i powoli kierowałam się w stronę przystanku.
- Mogę iść z tobą? – usłyszałam nagle.
- Nie – powiedziałam i odwróciłam się twarzą do Maksa.
- Ok. Jak chcesz – powiedział trochę zdenerwowany i pobiegł do domu.
Ja natomiast kontynuowałam swoją drogę. Po 10 minutach byłam już na drugim przystanku. Tam wysiadłam i szłam w stronę znanego mi już bloku.
Moja „podróż” co wyznaczonego celu była bardzo powolna, bo w sumie nie spieszyło mi się. W pewnym momencie usłyszałam za mną dziwne dźwięki, ale zlekceważyłam to – szłam dalej. Kilka minut potem, cały czas słysząc za sobą czyjeś kroki, usłyszałam również dzwoniący telefon. Minęło kilka sekund…
- Odbierz, nie krępuj się – powiedziałam i stanęłam naprzeciwko Maksa.
- To nic ważnego…
- Długo zamierzasz robić z siebie jeszcze idiotę?
- Chcę po prostu pogadać, ale jak widać nie da się.
- Tak? Chcesz pogadać? Dlatego mnie śledzisz, tak? Ok. rozumiem.
- Kurde, przestań.
- Nie Maks…  to ty przestań.
- Dobra. Widać znowu niepotrzebnie się fatygowałam, na razie – wykrztusił z siebie chłopak po czym odwrócił się i chciał już postawić pierwszy krok, ale zatrzymałam go.
- Chodź ze mną. Skoro tak bardzo chcesz, to chodź.
- Wolałbym go nie poznawać.
- Hoho! Co tam, chodź! – mówiłam i śmiałam się patrząc, jak w jednej chwili zrobił się bezradny.
Szliśmy jeszcze około 5 minut, w ogóle nie rozmawiając. Ukrywałam tylko śmiech, żeby niczego nie zdradzić. Maks przecież tak naprawdę nie wiedział gdzie idzie.
- To tu? – spytał kiedy staliśmy pod odpowiednim blokiem.
- Tamta klatka – odpowiedziałam i wskazałam palcem.
Za chwilę szliśmy już po schodach.
- Może mi chociaż powiedz jak ma na imię, co?
- Myślę, że nie będzie ci to potrzebne.
Staliśmy już pod odpowiednimi drzwiami, więc zadzwoniłam dzwonkiem i cały czas tłumiłam w sobie śmiech. Kilkanaście sekund potem usłyszeliśmy za drzwiami czyjeś kroki. Popatrzyłam na przyjaciela, a zaraz potem znowu przed siebie.
- Dzień dobry pani – powiedziałam i śmiało weszłam do środka – no chodź – mówiłam do Maksa uśmiechając się szeroko.
Chłopak wszedł za mną do mieszkania i zaczął na mnie dziwnie patrzeć.
- Gdzie ten twój chłopak? – szepnął do mnie ciszej, jednakże kobieta usłyszała go.
- Jaki znowu chłopak? – zapytała z uśmiechem.
- Wie pani… to mój przyjaciel Maks. Chciał bardzo panią poznać, chociaż w gruncie rzeczy myślał, że będzie właśnie odwiedzał mojego chłopaka. Proszę mu wybaczyć.
Kobieta popatrzyła na mnie i zaczęła się śmiać, a ja razem z nią. Maks natomiast stał jak słup soli i patrzył na nas, wytrzeszczając oczy.
Za chwilę usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy rozmawiać. Chłopak chyba dalej nie wiedział o co chodzi, bo prawie w ogóle się nie odzywał.
* z perspektywy Maksa.
- Ok. żarty żartami, ale teraz mi powiedz o co chodzi? – zapytałem przyjaciółki, kiedy wyszliśmy z mieszkania.
- Chciałeś poznać prawdę, to poznałeś. Nic więcej – mówiła dalej szeroko się uśmiechając.
- Ty chyba sobie kpisz…
- Nie, wcale nie. Poznałam tą panią kilka dni temu, jak szłam do szkoły. Kamil wbiegł w nią, a ona ma już swoje lata, więc po prostu nie mogłam jej nie pomóc.
- Jesteś rąbnięta… - skomentowałem krótko i zacząłem śmiać się z samego siebie.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 9.


*z perspektywy Wiktorii.
- Mój mąż zginął w pożarze – powtórzyła kobieta – mieszkaliśmy na wsi. Pewnego dnia, sami nie wiedzieliśmy wtedy czemu, ale nasza stodoła zaczęła się palić. To było… 20 lat temu – powiedziała ciszej i głośno przełknęła ślinę.
- Przykro mi, nie wyobrażam sobie, co może teraz pani czuć.
- W stodole siedział nasz 6 letni wnuk. Razem z mężem biegaliśmy i szukaliśmy go. Był nieprzytomny, kiedy już go znaleźliśmy. Wyciągnęłam go stamtąd, a mąż próbował gasić ogień. Straż przyjechała i gasiła resztę. Ja zapłakana stałam z wnukiem obok domu. Szukałam wzrokiem męża, ale nigdzie go nie widziałam. W końcu… strażacy przynieśli go pod nas. Już nie żył.
Patrzyłam na kobietę i powstrzymywałam się od płaczu. Miałam już litry łez w oczach, które ciągle zamazywały mi obraz.
- A moja twarz… dlatego jest taka, bo jest poparzona. Kiedyś, kiedyś, było jeszcze gorzej. Już wtedy ludzie zaczęli mnie skreślać, bo wyglądałam inaczej niż oni. Musiałam do tego przywyknąć. Dzisiaj nie jest inaczej. Czuję się z tym okropnie, ale chyba już nauczyłam się z tym żyć.
- Bardzo, bardzo pani współczuję… Nie wiem, jak to jest stracić tak bliską sercu osobę. Ale… to musi być okropnie ciężkie i podziwiam, że cały czas daje pani z tym wszystkim radę.
- Przywykłam… ale to faktycznie okropne, gdy budzisz się i zasypiasz ze świadomością, że nie masz nikogo, że sama musisz żyć…
- Teraz już pani nie będzie sama – powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie.
Po kilkunastu minutach opuściłam mieszkanie staruszki. Od razu wyciągnęłam telefon i zobaczyłam 3 sms-y. Wszystkie były od Maksa.
- Gdzie ty jesteś? – spytał lekko zdenerwowany, kiedy do niego zadzwoniłam.
- Idę do domu, coś się stało?
- Martwiłem się po prostu.
- Niepotrzebnie. Wszystko jest ok.
- Bądź o 19, wiesz gdzie.
Przyspieszyłam teraz i szłam w stronę przystanku. Wsiadłam do autobusu i jechałam już do domu. Kiedy już tam byłam od razu rzuciłam się na kanapę zmęczona. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki. Był to Szymek.
- Wyjeżdżamy 6 lipca! – mówił radośnie.
- Nie mogę się doczekać – odpowiedziałam cicho i zamknęłam oczy, wyobrażając sobie wszystko.
Przed 19 wyszłam z domu i udałam się w stronę „mojego” jeziora. Kiedy tam dotarłam zauważyłam Maksa i usiadłam obok niego.
***
- Gdzie byłaś? – spytał chłopak nie odwracając głowy w stronę Wiktorii.
- Musiałam coś załatwić, jakoś tak zleciało.
- Mam przeczucie, że kłamiesz, wiesz?
- Maks… nie mam 5 lat, tylko 16. Potrafię sobie poradzić, nie jestem już małą dziewczynką. Z resztą, gdybym miała te 5 lat, też bym dała radę. Wyluzuj…
Kiedy Wiktoria powiedziała to, Maksowi od razu stanął przed oczami obraz tamtego lata, kiedy to uratował swojej przyjaciółce życie.
- No nie wiem… - wykrztusił.
- Kurde… mam chyba prawo od czasu do czasu zrobić coś sama, tak? Wyjść gdzieś czy cokolwiek innego. Nie będę cały czas siedzieć i chodzić z Tobą.
- Kamil chyba jednak miał rację – powiedział niespodziewanie chłopak.
- Kamil?
Wtedy chłopak odwrócił się w stronę Wiktorii a ty otworzyła buzię.
- Czemu ja wcześniej tego nie zauważyłam?
- Bo cały czas to ukrywałem i nie chciałem, żebyś widziała, udało się.
- Ok. powiesz mi o co chodzi? – zapytała dziewczyna i zaczęła marszczyć czoło.
- Miał rację mówiąc, że nie daję ci spokoju. Że cały czas chcę być wszędzie z tobą… Tak, Kamil miał rację i wiedział co mówi.
- Rozmawiałeś z nim?
- Widzisz nawet efekty tej rozmowy… - odparł i dotknął ręką rany.
- Czemu nic nie mówiłeś? – pytała co raz bardziej zdenerwowana.
- Bo nie chciałem. Stwierdziłem, że trzeba będzie załatwić to po męsku.
- Tak… to się nazywa szczerość w przyjaźni.
- Nie zwalaj wszystkiego na mnie, dobra? Sama nie jesteś lepsza.
- Wiesz… powiedziałabym ci o tym, gdzie byłam, itd. Chciałam to po prostu zrobić kiedy indziej.
- Masz kogoś, prawda?
Dziewczyna popatrzyła na chłopaka i wytrzeszczyła oczy.
- Wiesz co… znam cię… nie wiem ile lat. Ale uwierz mi, że jeżeli o to by chodziło, wiedział byś o tym jako drugi.
- No widzisz… zwykle dowiadywałem się o wszystkim pierwszy, ale spoko, spoko.
- Mama idioto – odrzekłam.
Ten tylko popatrzył na Wiktorię i nic nie odpowiedział.
- Idę do domu – powiedziała stanowczo Wiktoria i zaczęła się oddalać.
Chłopak natomiast dalej siedział na pomoście i nie miał na nic ochoty. Wiedział, że posunął się za daleko. Wiedział, że był zbyt ciekawy. Wiedział też, że Wiktoria ma przecież swoje prywatne życie i może robić to, co chce.