poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 48.

Usiadłam na łóżku i popatrzyłam w okno. Zaczęłam zastanawiać się czy to wszystko ma jakikolwiek sens... Maks wyjechał, nie wróci. To nie do zrozumienia. Trzeba się z tym jednak w jakiś sposób pogodzić. Z drugiej strony, gdy zacznę mieć to wszystko gdzieś, poddam się. Zacznę umierać. Moje serce może nie wytrzymać więcej bólu. To trudne. Dla 16 letniej dziewczyny to gorsze do pojęcia niż matematyka...
Około godziny 11 zeszłam do kuchni. Zastałam tam tylko Szymka.
- Hej - powiedział cicho.
Uśmiechnęłam się delikatnie i usiadłam przy stole. 
- Tęsknisz za nim? - spytał.
Ja natomiast popatrzyłam na niego, potem w okno, w stół... Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. 
- Tęsknię to mało powiedziane - odpowiedziałam z trudem.
- Ja... Idę na basen z kolegą. Nie będzie mnie do 15. 
- Ok. Ja też wychodzę. 
- Gdzie?
- Nieważne. 
Po kilkunastu minutach, gdy byłam już gotowa, opuściłam mieszkanie. Kierowałam się w stronę znanej mi kamienicy. Niedługo potem siedziałam już w domu pani Ewy.  
Opowiedziałam jej o wszystkim, ze szczegółami. Ta jak mogła, pomogła mi. Widziałam, że nie czuje się zbyt dobrze. Była chudsza, miała podkrążone oczy i z trudnością stawiała nowe kroki.
Po godzinie postanowiłam wrócić już do domu. Szłam powoli i przyglądałam się każdemu. Nagle, gdzieś w oddali zobaczyłam Kamila. Nie wiedziałam co zrobić i jak się zachować.
W końcu przeszliśmy obok siebie bez słowa. Ten nawet na mnie nie popatrzył.
Odwrociłam się... On zrobił to samo i zatrzymał się.
- To ty...
Nic nie powiedziałam.
- Co tam? - podszedł bliżej.
Zerknęłam na niego i dostrzegłam w jego oczach jakąś iskierkę dobra. Był inny niż zwykle.  Nie był tym samym Kamilem.
- Wszystko... - zaczęłam niepewnie. - Po staremu.
- Maks się jakoś trzyma? 
- Nie wiem.
- Mieszkacie koło siebie i nie wiesz co u niego?
- Nie mieszkamy - wymamrotałam i powstrzymywałam się od płaczu.
Chłopak popatrzył na mnie, jakby chciał jakiegoś wytłumaczenia.
- Wyjechał... Ale nie pytaj o nic więcej, proszę. 
- Chcesz się przytulić?
Bez słowa podeszłam do niego i wtuliłam się. Teraz to było najlepszym lekarstwem. Wróciłam do domu i znowu weszłam do łóżka. Moje serce pękało pękało, rozdarte na tysiące kawałków. Nagle usłyszałam dzwonek. Szybko zbiegłam po schodach i zerknęłam kto to. Otarłam szybko twarz dłońmi i otworzyłam drzwi.
- Wiki - powiedziała kobieta z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry - odpowiedziałam, widząc Olę, Wiktora i Dawidka.
- Jesteś sama?
- Tak.
- To nawet dobrze. Będziemy i tak musieli poczekać na resztę. Mamy dla was niespodziankę.
- Znowu?
- Tak. Mamy nadzieję, że się ucieszycie... Ale teraz opowiadaj, co u ciebie?
W mojej głowie wszystko się pomieszało, ale na szczęście uratował mnie Szymek, który właśnie wrócił z basenu. Od razu zabrał gdzieś wujka i małego, a ja zostałam sama z ciocią. 
- No więc słucham, co u ciebie?
- U mnie... - zaczęłam.
- Mi możesz powiedzieć.
- Kojarzysz Maksa?
- No pewnie. Bardzo fajny chłopak.
Pokiwałam głową i usmiechnęłam się tylko po to, by wstrzymać łzy.
- Co z nim? - dopytywała ciocia.
- Wyjechał - powiedziałam i wybuchłam płaczem.

czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 47.

* z perspektywy Wiktorii.
Ubrałam się i po raz pierwszy od kilku dni opuściłam pokój. Wszystko wydawało mi się zupełnie obce. Kiedy weszłam do kuchni od razu poczułam na sobie wzrok rodziców i Szymka.
- Co? - spytałam krótko.
- Fajnie cię znowu widzieć - odpowiedział tata.  
Już otworzyłam buzię, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymałam się. Zamiast tego ogarnęłam lodówkę i wyciągnęłam jakiś sok. Napiłam się i zaczęłam ubierać buty.
- Nic nie zjadłaś. Idziesz gdzieś? - spytała troskliwym głosem mama.
- Mamy spotkanie klasowe. Nie mam ochoty jeść.
- Odwieziemy cię, jak chcesz.
- Nie chcę. Wolę się przejść - powiedziałam i przejrzałam się w lustrze. - Na razie. 
Szybko opuściłam mieszkanie. Potem już powoli szłam przez podwórko do bramki. Podniosłam głowę do góry i moim oczom ukazał się dom Maksa. Stanęłam i poczułam, że moje nogi robią się miękkie. Odwróciłam się i zobaczyłam w oknie mamę. Po moim policzku spłynęła łza. Otarłam ją i pobiegłam w stronę domu.
- Kochanie... - uspokajała mnie kobieta, a ja wtulona w nią płakałam.
- Dziękuję mamo. Muszę iść - zerwałam się z kanapy. 
- Tata już na ciebie czeka...
Wyszłam po raz kolejny. Uśmiechnęłam się sztucznie do taty i pojechaliśmy. 
- Nie musisz tego robić - odrzekł.
- Czego?
- Nie musisz udawać. Każdy ma uczucia i ma prawo je wyrażać. Nie udawaj...
- To wzystko nie jest takie łatwe tato... Ale dziękuję ci, pa.
Wysiadłam z auta i znajdowałam się przed parkiem. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do przodu. Usłyszałam jakieś krzyki, więc domysliłam się, że większość osób już jest. 
- Hej - wymamrotałam i zatrzymałam się.
Wszyscy po kolei odpowiedzieli mi i wyszczerzyli się do mnie. Usiadłam obok jakichś dziewczyn i próbowałam jakoś włączyć się w rozmowę, ale nie potrafiłam. W pewnym momencie dobiegła do nas jeszcze jedna osoba.
- Siema - krzyknęła zdyszana i usiadła obok mnie. - Martyna - podała mi rękę. 
- Wiktoria - przedstawiłam się.
Po kilkunastu minutach wszyscy, czyli 15 osób, na 27 z klasy, postanowiliśmy przejść się po Krakowie, a potem zjeść coś w Mc. Szłam powoli pomiędzy innymi. Nie odzywałam się. Nie byłam w stanie. Po raz kolejny nie mogłam uwierzyć w to, że Maks mnie zostawił.
W końcu zaczęłam gawędzić z Martyną.
Po raz pierwszy od kilku dni tak długo z kimś rozmawiałam.
Minęły 4 godziny. Każdy powoli wracał do domu. Ja natomiast zostałam zaproszona przez Martynę do jej domu. O dziwo zgodziłam się. 
- Nie będę cię na razie oprowadzać, chodźmy do mnie.
Znajdowałyśmy się w dosyć dużej kamienicy. Jej mieszkanie również było sporych rozmiarów.
- Cieszę się, że idę do tego liceum. Nowi znajomi, wszystko nowe... Nigdy wcześniej nie miałam prawdziwych przyjaciół. Same fałszywe twarze, niestety. A jak u ciebie? 
Przełknęłam ślinę i nie wiedziałam co odpowiedzieć. 
- Wszystko ok? 
- Nie - odpowiedziałam i do oczu napłynęły mi łzy. - Ja miałam przyjaciela - odrzekłam siąkając nosem. - To znaczy dalej mam...  tylko nie za bardzo wiem gdzie teraz jest. Nie chcę o tym mówić, bo byłaby tu zaraz powódź.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i wyciągnęła ręce w moją stronę.
- Nie możesz się poddawać - mówiła i głaskała mnie po plecach.
Po godzinie postanowiłam wrócić do domu. Miałam znowu dosyć. Odechciało mi się żyć.
- Zadzwonię do ciebie niedługo. Może wyskoczymy na jakieś zakupy czy coś w tym stylu. 
Zawahałam się z odpowiedzią.
- Ok. Będę czekać. 
Postawiłam krok do przodu, ale jeszcze odwróciłam się i przytuliłam Martynę, a ta zaśmiała się. 
__________________________________
Oto Martyna! Znajdziecie ją też w rozdziale o bohaterach :)

środa, 24 lipca 2013

Rozdział 46.

*z perspektywy Wiktorii.
Leżałam w łóżku i delikatnie jeździłam palcem po poduszce. Nie przespałam całej nocy. Chciałam, ale nie byłam w stanie zamknąć oczu nawet na 5 minut. Bałam się, że kiedy to zrobię wszystko będzie jeszcze gorsze niż już jest. 
Myślałam o tym, co dzieje się teraz z Maksem czy jest bezpieczny, gdzie jest i czy nic mu się nie stało. Przewracałam się z boku na bok, a moja poduszka była mokra od łez. Siegnelam po telefon. Przyjrzałam się mu i dostrzegłam, że jest obity z jednej strony. Przypomniałam sobie, że wczoraj rzuciłam nim o drogę. Odblokowałam komórkę i znalazłam numer Maksa. Zadzwoniłam, jakbym chciała upewnić się, że to wszystko to tylko zły sen.
- Przepraszamy, nie ma takiego numeru - usłyszałam po raz setny. 
Chwyciłam telefon i cisnęłam nim w drzwi, które zaczęły się otwierać. Momentalnie schowałam głowę w poduszkę.
- Hej, mogę? - spytał ktoś, ale nie odpowiedziałam.
Po pokoju rozległ się dźwięk skrzypiących zawiasów, a po chwili moje łóżko ugieło się. 
Podniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechającą się mamę.
***
- Nie chcę z nikim rozmawiać - powiedziała krótko dziewczyna.
- Kochanie... W końcu będziesz musiała się pogodzić z tym wszystkim. To nie będzie łatwe, ale musisz próbować.
- Mamo... Ja tego po prostu nie rozumiem. Nawet nie wiem czy powinnam być zła na Maksa, czy nie. Wiem jedno... Nienawidzę go - otarła łzę 
- Jesteś dzielna... 
- Proszę, idź.
Kobieta nie chciała męczyć corki, więc bez słowa wyszła z pokoju. Nie miała pojęcia jak jej pomóc, co powiedzieć. Przecież znała ją tak dobrze... Sama po tylu latach powinna mieć jakieś doświadczenie, powinna umieć jakoś doradzić. 
Wiktoria przeleżała w łóżku cały dzień. Nie chciała nawet nic jeść ani pić. Wszystko to doprowadziło ją do tego, że miała tylko ochotę na skoczenie a mostu, pocięcie się, położenie na torach... Była jednak zbyt tchórzliwa. 
Wieczorem wstała z łóżka i usiadła przed komputerem. Weszła na stronę swojego liceum i zaczęła jechać w dół. W końcu wyczytała, że za 3 dni ma odbyć się spotkanie klasowe. Pierwsza myśl, jaka wtedy nasunęła się jej na myśl, to taka, że może Maks się tam pojawi. Wierzyła to z całego serca, choć wiedzialar, że to nierealne.
"...obydwoje zaczniemy we wrześniu nowe życie. Nie będzie łatwo. Damy radę. [...] Będziesz mieć za niedługo nowych przyjaciół. Nauczysz się żyć beze mnie, a ja bez ciebie. Damy radę..." 
Przypomniała sobie te słowa listu. Znała go już prawie na pamięć. Czytała go cały czas, miała nadzieję, że może uda się jej coś odkryć, zrozumieć Maksa... Nie potrafiła...
Następne 2 dni spędziła tak samo. Nie chciała robić nic. Wychodzenie z łóżka bylo dla niej najgorszym koszmarem. 
Trudno opisać jej uczucia. Trudno opisać uczucia osoby, która straciła kogoś naprawdę bliskiego. To tak jakby stracić część siebie. Wraz z Maksem odeszła część Wiktorii... 
_____________________________
Krótki, bo krótki, ale jest.. :) niedługo postaram się dodać nastepny.
Pozdrawiam znad morza! :*

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział 45.

*z perspektywy Wiktorii.
Uśmiechnięta wyszłam z podwórka i powędrowałam w stronę domu Maksa. Szłam powoli, bo w sumie nigdzie mi się nie spieszyło. Cieszyłam się, że wszystkie badania wyszły w porządku, i że jestem zdrowa. Było mi jednak głupio z powodu koncertu. Wiedziałam jednak, że to nie moja wina, że to wszystko się stało.
Byłam już pod ogrodzeniem, więc popchnęłam bramkę. Popatrzyłam do góry i zobaczyłam kogoś w oknie. Domyśliłam się, że to Maks, więc pomachałam i uśmiechnęłam się szeroko. Podbiegłam pod drzwi i zadzwoniłam dzwonkiem. Poczekałam parę sekund, ale nikt nie otwierał, więc jeszcze raz dałam znać, że czekam.
W końcu drzwi otworzyły się. Moim oczom ukazała się jakaś kobieta, którą skądś kojarzyłam… No tak! Ciocia Maksa.
- Oo, dzień dobry. Jestem Wiktoria, ja do Maksa.
- Em... Maksa nie ma.
- Kurcze, a kiedy będzie? Godzina czy więcej?
- Wiesz… ja nie wiem, bo w sumie nie rozmawiałam z jego rodziną na ten temat.


- Chwila… jak to z jego rodziną? Przecież pani jest jego ciocią.
- Ja? Nie, nie. To jakaś pomyłka. Jestem tu z mężem. Wynajęliśmy ten dom, a tamci gdzieś wyjechali i…
- Pani żartuje, tak?
- Nie… ja mówię na poważnie. Nie wiem, kto ci naopowiadał takich głupot.


- Ale… ale jak to wyjechali? Przecież nic nie mówili. Pani kłamie!
- Kochana, mówię prawdę.
- Widziałam! Widziałam Maksa w oknie, jak przed chwilą wchodziłam, on tam jest!
- To nie był…
- Niech mnie pani wpuści!
- Posłuchaj. Rozumiem, że…
- Nie! Nic pani nie rozumie! Wiem, że on tam jest! Pani kłamie! Znam ten dom lepiej od pani! Mogę tu wchodzić, kiedy chcę!
Przebiegłam obok kobiety i stanęłam w salonie.
- Gdzie… Gdzie są wszystkie ich zdjęcia? Co z nimi zrobiliście?! – krzyknęłam płacząc.
- Oni je zabrali… podobnie jak wszystkie swoje rzeczy .
- Więc… - przełknęłam głośno ślinę. – Więc to prawda?


- No… tak.
- Ale… jak to wyjechali? Gdzie wyjechali? Przecież… Maks nic nie mówił. Powiedziałby mi.
- Ja nie kłamię, naprawdę. Mówię to co wiem. Uwierz mi w końcu.
- Wierzę pani, ale nie mogę… nie mogę tego przyjąć do siebie, bo… oni nie mogli wyjechać od tak. Musieli… coś musiało się stać.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem…
Rozglądnęłam się dookoła i dostrzegłam, że faktycznie nie ma żadnych ich rzeczy. Wszystko zniknęło. Jakby ktoś w nocy napadł na dom.
- Nie wiem co się ze mną dzieje. Oni wrócą, tak? Potem, wieczorem… Niech pani to powie.
- Nie wiem czy wrócą. Skoro wynajęliśmy ten dom, to chyba nie tak prędko się tu pojawią.


- Idę stąd – powiedziałam i zacisnęłam zęby. – Przepraszam i dziękuję… Do widzenia.
- Do widzenia – odpowiedziała smętnie kobieta.
Wyszłam za drzwi i szybkim krokiem chciałam opuścić podwórko. Chciałam zniknąć, chciałam umrzeć. Nie wiedziałam, o co chodzi i co się dzieje.
- Zaczekaj! – usłyszałam i niechętnie, ale odwróciłam się. – Ten Maks, poprosił mnie, żebym dała to pierwszej osobie, która tu przyjdzie po ich wyjeździe – mówiła podając mi jakąś kopertę. – Jesteś pierwsza, więc daję ci to.
Wzięłam to od kobiety i poszłam dalej. Minęłam bramkę, zamknęłam ją i popatrzyłam raz jeszcze w stronę domu i w stronę pokoju przyjaciela.


Nie stałam tak długo, nie chciałam. Czułam się nie jak człowiek, ale jak jego wrak. Jakbym nie żyła. Jakby coś się skończyło i miało nigdy nie wrócić. Złapałam za kieszeń i wyciągnęłam z niej telefon. Wykręciłam numer do Maksa i przyłożyłam komórkę do ucha.
- Przepraszamy, nie ma takiego numeru… - usłyszałam i nie mogłam w to uwierzyć.
- Co jest?! – krzyknęłam i rzuciłam telefonem o ziemię, płacząc i siadając na drodze.


Siedząc tak chwyciłam za kopertę, którą wręczyła mi kobieta. Popatrzyłam na nią… Rozdarłam ją i wyciągnęłam ze środka jakąś kartkę. Wyglądało to jak jakiś list. Zaczęłam czytać.
„Hej Wiki.
Wiem, że mnie nienawidzisz. Pewnie stoisz przed moim domem i zastanawiasz się o co chodzi… nie mogę ci tego powiedzieć ani napisać, sam do końca wszystkiego nie wiem. Okłamałem cię z tą ciocią, ale musiałem. Nie miałem innego wyjścia. Tak, teraz nienawidzisz mnie jeszcze bardziej. Nie wiem, co mam tu pisać… nigdy nie spodziewałem się, że będę musiał myśleć nad takim czymś.”
Podniosłam się z ziemi ocierając twarz z łez i powędrowałam do przodu, w stronę jeziora.
„Nie wiem, jak się teraz czujesz. Ja nie czuję nic. Tylko tęsknie. Jestem pewnie teraz w drodze do… tego też nie mogę Ci powiedzieć, choćbym chciał.
Nie wrócę tu tak szybko… nie mam pojęcia kiedy znowu się spotkamy. Nigdy nie mów nigdy…
Na razie… na razie musimy chyba o sobie zapomnieć.”
Usiadłam na  trawie i wyrzuciłam kartkę z ręki, nie mogąc już tego czytać.
Popatrzyłam w stronę jeziora i wszystko do mnie wróciło. Wróciły do mnie wszystkie wspomnienia. Czułam się tak, jakbym straciła brata…
„To znaczy… ja o tobie nigdy nie zapomnę. Musimy tylko nauczyć się żyć bez siebie… obydwoje zaczniemy we wrześniu nowe życie. Nie będzie łatwo. Damy radę…
Jestem jedną wielką świnią. Wiem, że teraz pewnie siedzisz na pomoście, czytasz to i płaczesz. Ja też płaczę… płakałem po szpitalu. Bo… musiałem wtedy wyjść z sali ze świadomością, że być może widzę cię ostatni raz w życiu… to trudne. Tak cholernie trudne, że nie potrafię tego wszystkiego opisać słowami.
Chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Będziesz mieć za niedługo nowych przyjaciół. Nauczysz się żyć beze mnie, a ja bez ciebie. Damy radę… proszę. Tylko nie płacz za mną nocami, bo to głupie. Pomyśl, że za niedługo się znowu zobaczymy… pisząc za niedługo mam na myśli nigdy, ale odrzucam od siebie te myśli. Bądźmy optymistami.
Pamiętaj jeszcze, że będziemy przyjaciółmi na zawsze… Obiecałem Ci to i tak będzie.
Kocham Cię, Maks.”

Patrzyłam na papier i w mojej głowie w każdej sekundzie pojawiało się tysiące nowych teorii. Wydawało mi się, że to jakiś sen, że zaraz się obudzę i wszystko będzie w porządku…
Po kilku godzinach siedzenia przy jeziorze, płakania i rozmyślania postanowiłam wrócić do domu. Telefon dzwonił mi chyba z 20 razy, ale nie obchodziło mnie to. Skoro to nie Maks, nie miałam potrzeby odbierać.
- Wiki… - usłyszałam.
- Kto tam? – powiedziałam i odwróciłam się.
- To ja – moim oczom ukazała się mama.
- Co ty tutaj…
- Co ci się stało? – spytała patrząc na mnie, jak na potwora. 
Odczekałam chwilę, wzięłam do ręki jakiegoś kamyka rzuciłam nim w stronę wody i w końcu odparłam:
- Maks wyjechał... i nie wróci – wzięłam wszystkie swoje rzeczy, wstałam i udałam się w stronę domu.
Mama chciała ze mną porozmawiać, ale ja nie miałam ochoty. To było dla mnie za trudne do zrozumienia.
- Skarbie, chodź do mnie – powiedziała mama, gdy stałyśmy w kuchni i przyciągnęła mnie do siebie.
- Zostaw mnie! Nic nie rozumiesz... On zniknął! Nie wróci! Nie wiesz, jak to jest... Nigdy tak nie miałaś. To tak, jakby kilka czy kilkanaście lat temu zniknęła Ola! Gdyby nagle, bez słowa, wyjechała! Nic by ci nie powiedziała… widząc ją, normalnego dnia, nie wiedziałabyś, że widzisz ją ostatni raz w życiu na oczy… Czuję się, jakbym straciła wszystko. On nie był byle kim. Był częścią mnie. Nikt nie rozumiał mnie tak, jak on. Był moim bratem, ale odszedł. Nie wróci…
Cała zapłakana pobiegłam po schodach do góry i zamknęłam się w swoim pokoju, trzaskając drzwiami. 

_________________________________________________________
Heej :)
PO PIERWSZE:
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba. To jeden z moich ulubionych… Napiszcie sami co o nim sądzicie! Chcę widzieć dużo komentarzy!
+ sorrki, że tak dużo tych gifów, ale nie mogłam się powstrzymać. Są fantastyczne.
PO DRUGIE:
Nowy rozdział prawdopodobnie pojawi się dopiero w sierpniu, jak wrócę z nad morza. Chyba, że uda mi się coś wcześniej dodać. Zobaczymy. W każdym bądź razie, nie opuszczajcie mnie! :)
PO TRZECIE:
Jeszcze raz życzę Wam zarąbistych wakacji i mam nadzieję, że takie właśnie są!
Trzymajcie się cieplutko! Ja pewnie jestem teraz na plaży lub odpoczywam w domku po dłuuugiej drodze.
PAPA! <3

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 44.

*z perspektywy Wiktorii.
Była godzina 11. Przeleżałam całą noc w szpitalu. Zasnęłam może na 4 godziny. Kiedy obudziłam się, zobaczyłam siedzącego na krześle i opierającego się o łóżko, śpiącego Maksa. Starałam się go nie obudzić, ale niestety nie udało się.
- Dzień dobry – powiedziałam cicho.
Chłopak przeciągnął się i uśmiechnął.
- Byłeś tu przez całą noc?
- Przyszedłem niedawno, ale i tak nie mogłem w domu zasnąć.
- Ja też…
Siedzieliśmy i znowu rozmawialiśmy o wszystkim, i o niczym. W pewnym momencie do sali wszedł lekarz.
- Mamy już wyniki – zaczął. – Badania są dobre, więc cały ten wypadek był prawdopodobnie spowodowany nagłym osłabieniem organizmu.
- To znaczy, że mogę już wyjść?
- Nie, zostaniesz do jutra.
- Ale po co? – oburzyłam się.
- Jest jeszcze jedno badanie. Nic ci się nie stanie, jak trochę tu poleżysz.
- No tak… bo nie ma nic ciekawszego do robienia we wakacje, niż gnicie w szpitalu.
Zdenerwowana poprawiłam sobie poduszkę i złożyłam ręce. Miałam dosyć.
- Słuchaj… ja będę leciał, bo powinienem być w domu. Potem moi rodzice do ciebie wpadną.
- Coś się stało? – spytałam, kiedy zauważyłam, że mina Maksa nie jest zbyt zadowalająca.
- Nie. Nic…
Chłopak podszedł bliżej mnie i mocno się do mnie przytulił, a potem pocałował mnie w policzek.
- Pamiętaj… na zawsze – powiedział i niechętnie, ale wyszedł za drzwi.
Po kilku godzinach faktycznie odwiedzili mnie rodzice mojego przyjaciela. Porozmawiali ze mną chwilę, aż w końcu również wyszli.
Ja natomiast zajęłam się czytaniem jakichś gazet, które nie wiadomo skąd, znalazły się na mojej półce. Minęło kilka godzin. Miałam już dość, ale wiedziałam, że muszę wytrzymać. Wkrótce przyjechała do mnie mama i tata wraz z Szymkiem. Siedzieli ze mną przez całe popołudnie i wieczór.
- Podejrzane, że Maksa jeszcze nie ma… - zauważyłam.
Rodzice popatrzyli na siebie i zrobili dziwne miny.
- Co jest?
- Spytałam.
- Nic skarbie. Może się prześpisz?
- Nie lubię spać w dzień, poczekam do później, może zasnę.
***
Minęła kolejna noc i przyszedł kolejny dzień. Wiktoria, mając dobre wyniki, została wypisana ze szpitala około południa. Zabrała wszystkie swoje rzeczy i wraz  z rodziną wracała teraz do domu.
- No to idę się wykąpać, ogarnąć, zjeść coś normalnego i powrócę do normalnego życia.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Zanim jednak udało jej się to wszystko zrealizować minęły ponad 2 godziny.
- Wiecie co? Pójdę do Maksa. To aż dziwne, że jeszcze go tu nie ma. Nie wiem, o której wrócę.
- Kochanie… myślałam, że pomożesz mi trochę w ogródku – powiedziała zawiedziona mama.
- Eh… no dobra. W sumie reszta przyjemności może poczekać.
Dziewczyna pomogła Julii i razem, pracując tak, spędziły około 3 godziny. W końcu Wiktoria miała czas dla siebie.

- Wychodzę! – krzyknęła i już nie było jej w domu. 
_____________________________________________________
Hej miśki! :) dzisiaj wieczorem wyjeżdżam nad morze i nie będzie mnie do 2 sierpnia. Napisałam dzisiaj jeszcze jeden rozdział, który będzie dodany jutro (w sobotę) wieczorem (o 19). Zróbcie to dla mnie i przeczytajcie go & skomentujcie. Xx
Poza tym… nie wiem, kiedy następne rozdziały. Jeżeli będę miała Internet nad morzem, może uda mi się coś dodać, ale tego nie obiecuję. Więc cóż… Istnieje prawdopodobieństwo, że 46 rozdział pojawi się dopiero w sierpniu :c Mam jednak nadzieję, że poczekacie i będziecie tutaj dalej ze mną.
Comment this! ♥ 

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział 43.

*z perspektywy Maksa.
Chodziłem po korytarzu, bo nie byłem w stanie usiedzieć na miejscu. Szymek stał pod ścianą i patrzył w podłogę. Zadzwoniliśmy już do rodziców, mieli się tutaj zaraz pojawić.
- Panie doktorze, co z nią? – spytałem kiedy zauważyłem, że mężczyzna wychodzi z sali.
- Musi przejść kilka badań. Na razie nie mogę podać panu żadnych informacji.
- Ok. rozumiem.
Umiejscowiłem się obok Szymka i staliśmy tak, milcząc, przez 15 minut. Pojawili się rodzice.
- Co z nią? Gdzie jest? – zaczęła panikować mama Wiktorii.
- Jest bezpieczna. Muszą jej porobić jakieś badania. Nic więcej nie wiemy.
- Co się w ogóle stało? – chciał dowiedzieć się pan Kuba.
- Zobaczyłem tylko, jak osuwa się po ludziach i spada na ziemię. Nic więcej nie widziałem, niestety.
- Szymek, a ty?
- Ja też. Tak mnie wciągnął koncert, że zapomniałem o wszystkim, o niej i bawiłem się. Przepraszam.
- Chodź do mnie kochanie – powiedziała pani Julia i przytuliła do siebie syna.
*z perspektywy Wiktorii.
Obudziłam się i powoli otwierałam oczy.
- Gdzie ja jestem, co się stało? – prawie krzyknęłam, podnosząc się do góry.
- Spokojnie Wiki.
- Co się stało?
- Zemdlałaś na koncercie i jesteś w szpitalu – objaśnił mi tata.
- Maks tu jest?
- Tak, przyjdzie za chwilę.
Położyłam się znowu  i próbowałam sobie coś przypomnieć.
- Pamiętam, że zaczął boleć mnie brzuch, tak nagle. To było trochę jak jakiś skurcz, a potem jeszcze głowa mnie rozbolała. Nie wiem, co było dalej.
W tym momencie wszyscy skierowali wzrok w stronę drzwi, wszedł lekarz.
- Co z nią?
- Musimy zrobić jej kilka badań, wtedy będziemy w stanie coś powiedzieć.
- Po prostu zemdlałam, wypuście mnie stąd – protestowałam.
- Wypuścimy cię, jak będziemy mieli pewność, że wszystko jest ok. Zapewne z dwa dni tu poleżysz – powiedział mężczyzna, sprawdził coś, zanotował i wyszedł.
- Skarbie… - zaczęła mama. – Musimy z tatą wracać do pracy, bo tylko cudem nas wypuścili. Zostaniesz na razie z chłopakami, a wieczorem przyjedziemy tu i przywieziemy ci potrzebne rzeczy.
- Ok. dziękuję – odpowiedziałam zniesmaczona.
Rodzice wyszli z sali wraz  z Szymkiem, który poszedł kupić coś do picia. Drzwi zamknęły się, ale nie na długo.
- Hej – usłyszałam i podniosłam głowę do góry.
- Maks… - szepnęłam.
- Jak się czujesz? – spytał siadając na krześle obok łóżka.
- Jest w miarę.
- No to się cieszę.
- Przepraszam, że zepsułam wam koncert. Mogłeś tam zostać… Przeze mnie jak zawsze coś musi się spieprzyć.
- Nie, nic nie zepsułaś. Nie mogłem cię przecież zostawić.
- Dzięki.
- Na zawsze, to na zawsze – dodał i dotknął dłonią swojego wisiorka, a ja uśmiechnęłam się i zrobiłam to samo.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, aż w końcu wrócił Szymek. Siedzieliśmy w trójkę i nudziliśmy się. Bo w końcu co ciekawego można robić w szpitalu?
- Wiktoria, musisz iść z nami. Będziemy robić badania.
- Teraz? – zdziwiłam się.
- Tak. Jeżeli chcesz stąd szybko wyjść…
- Dobra, idę.

Uśmiechnęłam się do Maksa i Szymka, i opuściłam pomieszczenie wraz z pielęgniarką. 

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 42.



*z perspektywy Wiktorii.
- Szymek, ubieraj się!
- Już? – krzyknął zdziwiony ze swojego pokoju.
- Tak, już!
- Dobra, ok.
Sama otworzyłam szafę i zaczęłam wyciągać po kolei wszystkie ciuchy. Przymierzałam do siebie każdą bluzkę, każde spodnie i to, co jeszcze wpadło mi w ręce. W końcu zdecydowałam się na krótkie jeansowe spodenki, biały podkoszulek, czarny sweter oraz trampki. Spięłam włosy w koka i założyłam okulary przeciwsłoneczne.
- Gotowy? – spytałam brata.
- Czekam na ciebie od 20 minut…
- No to chodźmy – powiedziałam z uśmiechem i wyszliśmy na zewnątrz.
Ze względu na to, że mieliśmy jeszcze sporo czasu, postanowiliśmy dojść na miejsce pieszo. Koncert miał odbyć się na rynku. Byłam strasznie podekscytowana tym wszystkim. Nie pomyślałabym nigdy, że  Maks zacznie grać na jakimś instrumencie, że założy zespół, i że będą dawać koncerty.
- Czemu nie pojechaliśmy autobusem? – marudził Szymek.
- Bo nogi masz do tego, żeby ich używać.
- Bla, bla, bla…
Szliśmy jeszcze około 10 minut. Kiedy byliśmy na rynku zobaczyliśmy tam już dosyć sporą grupę ludzi. W końcu dostrzegliśmy także naszego przyjaciela i pobiegliśmy do niego.
- Powodzenia – odetchnęłam z radością.
- Dzięki. Fajnie, że przyszliście.
- Nie moglibyśmy tego przegapić – odpowiedział mu Szymek.
- Za chwilę zaczynamy. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. Trzymajcie się.
Przecisnęliśmy się z bratem przez tłum ludzi i doszliśmy prawie przed sam przód sceny. Zaczęłam rozglądać się dookoła, aż w końcu na scenę wbiegli chłopcy. Maks usiadł za perkusją, dostrzegł nas i uśmiechnął się szeroko. Wokalista rozgrzał trochę publiczność i w końcu zaczęli grać pierwszą piosenkę. Każdy od razu zaczął skakać, tańczyć, śpiewać, piszczeć i wygłupiać się.



- Są genialni – krzyknęłam w stronę Szymka.
- Yeaaaaaah, wiem to!
Robiąc dziwne ruchy zaczęłam przypatrywać się wszystkim, którzy byli na scenie. Nie znałam nikogo oprócz Maksa – niestety.
- No siema – usłyszałam za swoimi plecami. – No hej!  - krzyknął mi ktoś prosto do ucha.
- Hej – odkrzyknęłam.
- Jak się bawisz mała?
- Jest super, ale jeżeli mógłbyś, to odsuń się, bo zająłeś mi miejsce.
- A może chciałbym postać tutaj obok ciebie?
- A może ja tego nie chcę? – odpowiedziałam niby pytaniem i przepchnęłam się koło nieznajomego.
Pierwsza piosenka skończyła się. Koncert zapowiadał się fantastycznie.
- Kto jest gotowy na drugi numer?! – padły słowa ze sceny.
Publiczność podniosła ręce do góry i zaczęła krzyczeć z całych sił.
Maks wyskoczył ze swojego miejsca, chwycił za gitarę i stanął tuż przed ludźmi. Zaczął klaskać do rytmu, a widownia zrobiła to samo.
Skakałam jakbym miała ADHD albo była jakimś kangurem, ale sprawiało mi to przyjemność.  W pewnym momencie poczułam dziwny skurcz w brzuchu, ale nie przejęłam się.
- Ałć – wyszeptałam, kiedy ból nasilił się. – Szymek – powiedziałam i zgięłam się w pół. – Aaa – krzyknęłam, bo do wszystkiego doszedł jeszcze silny ból głowy. – Szymek… - mówiłam cicho, bo nie mogłam wydobyć z siebie teraz głośniejszego dźwięku.
Popatrzyłam na scenę i poczułam też, że każdy dookoła mnie skacze, obijając się o mnie.
- Szymek – szeptałam. – Pomocy, ała.
*z perspektywy Maksa.
Nie wiedziałem do tej pory, że granie dla ludzi może dawać tyle radości i frajdy. Trzymałem gitarę, grałem i skakałem na scenie, jak opętany. Cały czas jeździłem wzrokiem po publiczności i zatrzymywałem się na Wiktorii i Szymku.
- Wszystko idzie zgodnie z planem – powiedziałem do mojego kolegi gitarzysty.
- Yeah – krzyknął i zaśmiał się. - Tylko chyba nie przewidzieliśmy tego, że ktoś będzie mdlał – dodał.
Szybko popatrzyłem przed siebie i na początku nic nie widziałem. Zacząłem rozglądać się i już miałem odpuścić, kiedy zobaczyłem, że Wiktoria osuwa się i spada na ziemię.
- Kuźwa! – krzyknąłem, odłożyłem gitarę i zbiegłem ze sceny. – Przesuńcie się!
Przepychałem się przez tłum, krzycząc i zalewając się potem. W końcu dobiegłem i zobaczyłem, że przyjaciółka leży, jak martwa.
- Wiktoria! Wiktoria słyszysz mnie? – krzyczałem do niej, trzymając jej głowę na kolanach. – Ej, ty! Dzwoń po karetkę, już! – podałem jakiemuś nieznajomemu swój telefon, a sam pilnowałem, aby nic nie stało się przyjaciółce.
- Maks, co się dzieje? – pytał przerażony Szymek.
- Spokojnie. Nie panikujmy. Zemdlała tylko… Zaraz przyjedzie pogotowie.
Po około 7 minutach usłyszeliśmy nadjeżdżający wóz. Na miejsce szybko przybiegli sanitariusze i zajęli się dziewczyną.
- Przepraszam. My musimy jechać z wami – dobijałem się do jednego z mężczyzn.
- Kim jesteście?
- To jej brat, ja jestem przyjacielem. Musimy jechać…
- Eee… dobra, wsiadajcie. Tylko siedźcie cicho i niczego nie dotykajcie.
Odwróciłem się w stronę sceny i zobaczyłem kilkaset oczu wlepionych we mnie.

- Grajcie dalej! – krzyknąłem jak tylko głośno mogłem i wskoczyłem do karetki.
_____________________________________________
JOWFHNWICMWNDCOWMXNWICFWON! *o*
WIDZICIE TO CO JA?! MAMUSIUUUUUU! 90 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ! NIE WIERZĘ! :')

DZIĘKUJĘ!

KOCHAM WAS!