wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 10 & ...


Wiktoria zamknęła się w sobie. Przez pierwsze kilka dni nie odzywała się do nikogo, prawie w ogóle nie jadła i większość czasu spędzała w łóżku. Nie chciała się z nikim widzieć. Maks stał się dla niej obojętny pomimo, że dążył do tego, aby znowu obydwoje mogli żyć normalnie.
- Spróbujmy jeszcze raz – mówił codziennie, ale ona w ogóle nie reagowała, jakby nie słyszała jego słów.
Po 3 miesiącach, któregoś dnia, Wiktoria otworzyła się znowu na świat. Pojechała do salonu, porozmawiała z Martyną, z rodzicami, przeprosiła ich wszystkich za to milczenie. Uśmiech znowu zaczął pojawiać się na jej twarzy.
Po kilkunastu tygodniach okazało się, że kobirta jest w ciąży. Cieszyła się bardzo, ale prawie w ogóle nie wychodziła z domu. Bała się, że powtórzy się tragedia sprzed kilku miesięcy. Maks opiekował się nią i troszczył jeszcze bardziej niż zawsze. Zależało mu na tym, żeby była szczęśliwa.
Po 9 miesiącach Wiktoria urodziła. Kacper przyszedł na świat zdrowy. Dorastał szybko. Po pewnym czasie nauczył się żyć ze świadomością, że on zwyciężył, a jego siostra, pomimo walki, przegrała…
Chłopak, w wieku 16 lat spotkał na swojej drodze pewną dziewczynę. Zaprzyjaźnił się z nią i po pewnym czasie, zaczął myśleć, że mogłoby między nimi być coś więcej niż przyjaźń. Patrząc na nią nie czuł jednak tego, co czuć powinien. Był przystojnym nastolatkiem i dziewczyny były  w niego wpatrzone jak w obrazek. Niektórzy skreślali go, bo myśleli, że zależy mu tylko na pieniądzach, ale on nawet o nich nie myślał.
Pewnego dnia, na jakimś ognisku, spotkał dziewczynę. Gdy zobaczył ją po raz pierwszy poczuł się inaczej, jak nigdy dotąd. Rozmawiał z nią bardzo długo mimo, że Natalia nie cały czas była chętna do dialogu.
- Boję się osób, które poznaję. Nigdy nie wiem, co mogą wnieść do mojego życia – powtarzała to bardzo często.
Dopiero wieczorem, kiedy wszyscy rozchodzili się do domów, Kacper zauważył rany na jej ręce. Był zdziwiony. Natalia była piękną dziewczyną o złotym sercu, zaskoczyło go to.
- To nic, dzięki temu jeszcze żyję – tymi słowami pożegnała go po pierwszym spotkaniu.
Nastolatka bardzo zainteresowała Kacpra, zaczęła się mu podobać. Spotykali się, ale ona dalej czuła dystans, którego chłopak starał się pozbyć za wszelką cenę.
Minęło pół roku. Natalia czuła się w końcu bezpieczna. Znalazła kogoś, kto dawał jej siłę i przy kim mogła być sobą. W domu Wiktorii i Maksa czuła się jak w prawdziwym domu, którego nigdy nie miała. Ojciec był alkoholikiem, mama prawie w ogóle nie interesowała się córką. Jedynie babcia martwiła się o swoją jedyną i ukochaną wnuczkę.
Kiedy Kacper był 2 liceum, wraz z innymi klasami, pojechał na tygodniową wycieczkę do Warszawy. Jadąc tam, nie miał pojęcia, co go czeka.
Poznał tam wiele nowych osób. W ostatni dzień wyjazdu, gdy wracał ze sklepu, natknął się na pewnego chłopaka. Był przekonany, że wcześniej już go spotkał. Kiedy ze sobą rozmawiali czuli się tak, jakby znali się od lat. Kacper, patrząc w jego oczy, widział oczy swojego ojca. Poprosił go, aby coś o sobie opowiedział. Chłopak słuchał go i nie mógł uwierzyć w to, co słyszał.
Po dwóch tygodniach w domu Wiktorii i Maksa pojawił się Damian. Kim był? Był bliźniakiem Kacpra. Kobieta była zrozpaczona, a zarazem szczęśliwa po tym, co się wydarzyło.
Chłopaki znaleźli wspólny język. Już po niedługim czasie zaczęli żyć jak normalne rodzeństwo.
Maks natomiast ciągle szukał odpowiedzi na wszystkie pytania jakie nurtowały jego i żonę. Jak do tego doszło?
W szpitalu znaleziono sfałszowane dokumenty. Wiktoria była w ciąży z bliźniakami, ale jeden z nich został uprowadzony. Podobnie było z pierwszym dzieckiem – wszystko była zaplanowane.
Po bardzo krótkim czasie prawda wyszła na jaw. Za wszystkim stał Krystian – „zaprzyjaźniony” lekarz. Pytano go, dlaczego zrobił to wszystko. Odpowiedział tylko raz – twierdził, że był zakochany w matce tych dzieci, chciał ją zdobyć, rozwalając małżeństwo, ale nie udało mu się to.
W końcu rodzina, w prawie pełnym składzie, zaczęła normalnie funkcjonować.
Byli tacy, jak wszyscy. Mieli lepsze i gorsze dni. Przeżywali wzloty i upadki. Uśmiechali się i płakali. Wiktoria do końca życia, co drugi dzień, chodziła do kościoła i tam modliła się, czasem nawet godzinami, do Zuzi. Tak chciała nazwać swoją córkę, więc tak na nią mówiła. Często powtarzała, że była jej największym skarbem, że bardzo ją kochała i nadal kocha.
Ci ludzie przeżyli mnóstwo wspaniałych chwil. Stali się jak jedność. Każdego nowego dnia, kierowali się jedną zasadą…
- Nie ważne jak życie jest ciężkie, nie traćmy nadziei – mówili każdego poranka, kiedy jedli wspólne śniadania.
____________________________________________
Witam wszystkich. :) Eh, od czego zacząć?
Pewnie się tego nie spodziewaliście, ale to, co przed chwilą przeczytaliście, to ostatni rozdział tego opowiadania. Tak, możecie mnie zabić.
Wierzcie mi lub nie, ale chciałabym pisać dla was jak najdłużej. Jeszcze miesiąc temu nie miałam pojęcia, że tak to będzie wyglądać, jak teraz wygląda. Nie miałam tego w planach.
Piszę od ponad roku i jestem z siebie naprawdę zadowolona, że udało mi się napisać aż (albo tylko?) tyle.
Sprawiało mi to zawsze tyle przyjemności… Pisałam to co chciałam, pisałam sercem, właśnie dla Was.
Ten blog to coś wspaniałego. Będę go odwiedzać cały czas, bo już się do tego przyzwyczaiłam.
Pewnie spytacie dlaczego kończę pisanie i czy kończę na stałe, więc od razu odpowiadam:
Kończę jak na razie z pisaniem, ponieważ nie daję rady. Nie potrafię w taki sposób jak dawniej, przeistaczać pomysłów w kolejne i kolejne rozdziały. Stało się to dla mnie po prostu męczące. Nie cieszę się już z tego tak, jak dawniej. Nie wiem, co będzie dalej. Na razie nie planuję niczego nowego. Chcę odpoczynku. Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek napiszę coś dłuższego. Wyjdzie w praniu. Może będę czasem wstawiać tu coś krótkiego – zobaczymy.
No i cóż… Pozostaje mi teraz tylko i wyłącznie podziękować Wam za wszystko jeszcze raz. Wnieśliście bardzo dużo do mojego życia. Jestem wdzięczna, że wytrzymaliście do końca. Mam nadzieję, że tak jak ja, z uśmiechem na twarzy, będziecie wspominać bloga i te opowiadania.
Co jeszcze… Proszę Was, żeby każdy z Was napisał coś pod tym postem, to co chcecie i podpiszcie się jakoś. Jeżeli dodam coś za jakiś czas i nie będzie komentarzy, będę pamiętać o Was, że byliście, a było Was sporo, bo ponad 100 osób.
Jeżeli chcecie się ze mną skontaktować zapraszam:
- Ask
- GG – 40693151
- Fb

Korzystając z okazji, że dzisiaj Sylwester, życzę Wam wszystkie co najlepsze. Żeby rok 2014 był jeszcze lepszy od tego. Udanej zabawy i dużo uśmiechu! :)

DZIĘKUJĘ WAM ZA WSZYSTKO Z CAŁEGO SERDUSZKA, NIGDY NIE ZAPOMNĘ.

~moniak

sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 9.

*z perspektywy Wiktorii.
- Cześć Marti, nie dam rady przyjechać dzisiaj do salonu.
- Coś się stało?
- Źle się czuję, jakaś słaba jestem.
- Kurde…  trzymaj się jakoś.
- Spokojnie, dam radę, to przecież nic poważnego.
- Miejmy nadzieję. Może wpadnę do ciebie po południu.
- Jak znajdziesz czas, to czemu nie?
- Ok.  Dam ci jeszcze znać, buziaczki.
- No pa.
Leżałam w łóżku i nie miałam ochoty wstawać. Maksa już nie było. Pojechał wcześniej do pracy. Próbowałam zasnąć, ale to też mi nie wychodziło. W końcu postanowiłam pozostać jeszcze przez chwilę pod ciepłą kołdrą i relaksować się muzyką.
Wraz z upływającym czasem, czułam się co raz lepiej. Około 11 było już całkiem dobrze. Zjadłam śniadanie, zaliczyłam toaletę i miałam też ochotę na spacer. Spakowałam telefon, portfel i inne rzeczy do torebki, aż w końcu byłam gotowa do wyjścia. Zamknęłam drzwi i powoli opuściłam mieszkanie. Na zewnątrz było bardzo przyjemnie. Świeciło słońce i świat budził się do życia. Szłam powoli i rozkoszowałam się śpiewem ptaków, który niestety zagłuszany był przez ciągle jeżdżące samochody.
Tym razem nie patrzyłam nawet na przechodzących obok mnie ludzi. Co chwila podnosiłam wzrok ku górze i podziwiałam prawie bezchmurne niebo.
Dochodziłam powoli do jednego z dobrze znanych mi przejść. Zatrzymałam się i chwilę poczekałam. Kiedy zobaczyłam zielone światło, śmiało przeszłam po pasach. Skręciłam w końcu w dosyć zaciszną i niezbyt ruchliwą krakowską uliczkę. Usłyszałam w pewnym momencie za sobą kroki. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi w pierwszej chwili. Zaczęłam się martwić dopiero wtedy, gdy każdy mój zakręt czy zmiana kierunku była naśladowana przez dwie osoby z tyłu.
Wyciągnęłam telefon i przyspieszyłam. Przełykałam głośno ślinę.
- Odbierz no… - szepnęłam do siebie, gdy wybrałam numer Maksa. – Cholera – nie odebrał.
Zaczęłam ciężko i głośno oddychać, ale nie chciałam się odwracać. W końcu dotarłam do jednej z głównych ulic…
- Puść! – krzyknęłam, kiedy poczułam, że ktoś złapał mnie za rękaw i pociągnął do tyłu.
- Taśma!– usłyszałam tylko. – No pospiesz się! Nie mamy dużo czasu. Nikt nas nie może nakryć, czaisz?!
- Łap – leżałam na ziemi i zobaczyłam jak nad moją głową przelatuje jakiś kij.
Zaczęłam się kręcić, wiercić i krzyczeć. Z oczu lały mi się łzy.
Poczułam pierwsze uderzenie, w udo. Następne były kierowane gdzie bądź. Cała się trzęsłam.
- Zaraz będzie po dziecku – to ostatnie słowa jakie usłyszałam.
Strzał w głowę spowodował, że straciłam przytomność.
*z perspektywy Maksa.
Siedziałem w szpitalu. Na ziemi. Głowę miałem schowaną między kolanami. Ciągle ocierałem policzki, bo nie kontrolowałem łez, które od czasu do czasu pojawiały się.
- Cześć Maks, już jestem – poznałem po głosie, że to Krystian. Podniosłem się z ziemi i od razu się przywitałem. – Wiesz coś?
- Nic… zero.
- Spróbuję się czegoś dowiedzieć.
***
Wiktoria leżała na sali, Maks czekał na korytarzu. Obydwoje o niczym jeszcze nie wiedzieli. Lekarze wchodzili i wychodzili, a ich miny nie wróżyły niczego dobrego. W pewnym momencie obok łóżka Wiktorii był tylko Krystian. Chwycił on delikatnie jej dłoń i zaczął składać na niej pocałunki. Zdążył cmoknąć ją jeszcze w policzek, ale zaraz potem w drzwiach stanął Maks.
- Co robisz? – spytał marszcząc brwi.
- Martwię się…
- Zostaw ją, chcę być sam.
- Spoko, już wychodzę.
Minęło 15 minut, które przerodziło się w godzinę.
Wiktoria w końcu wybudziła się i była na sali z Maksem.
- Musimy państwu o czymś powiedzieć – zaczął mówić jeden z lekarzy, obok niego stał Krystian.
- O co chodzi? – spytała cicho Wiktoria, uporczywie ściskając dłoń męża.
Starszy mężczyzna spuścił głowę w dół po czym otworzył usta i powiedział powoli:
- Wiemy, że nie pamięta pani całego zdarzenia. Obrażenia na pierwszy rzut oka wydawały się być niegroźne, ale…
- Ale co?
- Dziecko nie przetrwało, poroniła pani.
Wiktoria puściła dłoń Maksa i popatrzyła na doktora.
Maks wstał z krzesła.
- Co pan powiedział? – podszedł i stanął obok niego.
- Przykro nam…
- Przykro wam? – uderzył pięścią w szafkę, aż wszyscy podskoczyli.
- Współczujemy, napraw…
- Tak?! A ma pan dzieci?
- No ma…
- No to niech pan pomyśli, że jedno z nich ginie – płakałem. – Że je pan traci i…
- Spokojnie Maks – podszedł do mnie Krystian.
- Zostaw mnie!
- Maks… - jęknęła Wiktoria.
- Kochanie… - klęczałem przy jej łóżku. – Przepraszam. To moja wina. Powinienem cię pilnować, być przy tobie. Boże…
- Jutro po południu może pani już wyjść ze szpitala, pani stan…
Maks zmrużył oczy patrząc na mężczyznę, który mówił.
- Dobranoc – dodał i razem z innymi wyszedł z sali.

Małżeństwo zostało samo. Ona zwijała się na łóżku z wewnętrznego bólu, a on klęczał i modlił się  albo… albo przeklinał wszystko, wszystkich i siebie za to, co się stało. Obydwoje tonęli we łzach.

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 8.

*z perspektywy Wiktorii.
Wybrałam się na badania. Znowu. Płci dziecka nie znałam do tej pory. Prosiłam lekarza, żeby na razie mi tego nie zdradzał. Tym razem zdecydowałam się. Chciałam wiedzieć – będę miała syna czy córkę?
Pojechałam autobusem, droga zajęła nie więcej jak 15 minut. Jeszcze chwilę czekałam w szpitalu na mojego lekarza – Krystiana. Był bardzo sympatycznym mężczyzną i zawsze starał się  mi pomóc.
Byłam już na sali i doktor zaczął robić wszystkie potrzebne badania. Leżałam z zamkniętymi oczami i uśmiechałam się do swoich myśli.
- Chciałabym się dzisiaj dowiedzieć – rzuciłam krótko i popatrzyłam na niego szczerząc się.
Podniósł w górę kąciki ust i wrócił do poprzedniej czynności.
Opuściłam powieki i czekałam aż Krystian się odezwie. Mijały kolejne minuty, a ja dalej nic nie słyszałam. Poczułam, że mężczyzna patrzy na mnie. Poprawiłam się na łóżku i zrobiłam pytającą minę.
- Będziesz wspaniałą i piękną matką.
- Więc? – zlekceważyłam jego pierwszą wypowiedź, która z resztą była dosyć dziwna.
- Będziesz miała córeczkę.
Do moich oczu napłynęły łzy i miałam ochotę rozpłakać się ze szczęścia.
- Dziękuję – wydusiłam z siebie.
- Pozdrów Maksa, szczęściarz z niego.
- Pozdrowię na pewno – odpowiedziałam i zadowolona wyszłam na korytarz.
Nie wróciłam do domu, poszłam do salonu.
- Zgaduj – powiedziałam od razu, gdy zobaczyłam Martynę.
Popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się i chwilkę zastanowiła.
- Dziewczynka.
- Tak! – krzyknęłam i rzuciłam się na nią, ściskając ją.
- Tak strasznie się cieszę!
W salonie byłam do około 15. Potem pojechałam do domu i czekałam na Maksa. Nie mogłam się doczekać, kiedy mu powiem.
Po dwóch godzinach w końcu pojawił się. Właściwie, nie miał on w ogóle pojęcia, że byłam dzisiaj w szpitalu.
- Jak tam, co porabiałaś?
Uśmiechnęłam się szeroko i czekałam aż zapyta.
- Wiesz?
Pokiwałam głową na „tak”.
Kąciki jego ust skierowały się ku górze i popatrzył w moje oczy, przy okazji trzymając moją dłoń.
- Będziemy mieli córeczkę – powiedziałam po chwili milczenia.
Maks kucnął i schował twarz w dłoniach.  

- Boże, dziękuję! – krzyknął i podniósł się. – Kocham cię, najmocniej – pogłaskał mnie delikatnie po policzku, po czym pocałował i przytulił. Na końcu cmoknął jeszcze ciągle rosnący brzuszek.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Christmas!

MIŚKI!
Na samym początku:
Życzę Wam wesołych Świąt! Mam nadzieję, że spędzicie je w rodzinnym gronie, będziecie mogli cieszyć się otaczającą miłością i radością. Pamiętajcie, że to magiczny czas!
Nie zapomnijcie też o zabawie do rana w Sylwestra! Opijcie się, wybawcie, wyśmiejcie i przywitajcie Nowy Rok.  Niech on z kolei będzie dla Was czasem pełnym miłych niespodzianek, sukcesów, radości.
Niech się spełnią wszystkie Wasze marzenia!


PS
Opowiadanie się zatrzymało. Sytuacja z mojej perspektywy wygląda tak: mam pomysły, ale pisanie nie sprawia mi tyle frajdy, co kiedyś. Piszę bo muszę, bo wiem, że czekacie, ale teraz  to tylko taka rutyna i przyzwyczajenie. Bardzo tego nie chciałam, a jednak nadszedł ten moment, czuję się z tym okropnie.
Postaram się dokończyć jakoś to opowiadanie, jest Was już tutaj tylko garstka, ale zrobię to właśnie dla Was! :)
Niebawem dodam rozdział.


TRZYMAJCIE SIĘ CIEPLUTKO!



czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 7.

*z perspektywy Maksa.
- I co? Będziesz teraz tak chodzić i mnie unikać? – spytał Maks stojąc w progu kuchni.
- Nie unikam cię.
- Wcale i w ogóle…
- Gdybym cię unikała… nie byłoby mnie tu.
- Zrobiłem coś nie tak? Powiedz mi, porozmawiajmy w końcu.
- Mam dosyć tego, że ciągle muszę czekać.
- Nie rozumiem.
- Ostatnio. Prosiłam cię, żebyś przyszedł, ważniejsze było coś, co leciało w TV. Mam to akceptować? – zmarszczyła brwi.
- Ale… Dobra, masz rację, ale to było jednorazowe.
- Tak? – popatrzyła na mnie smutnymi oczami.
- Wiki… wiesz, że cię kocham, tak?
- Powtarzasz mi to codziennie – odwróciła się w moją stronę mówiąc głośniej. – Szkoda, że tego nie pokazujesz.
- Nie wierzysz w to, że cię kocham? – zmrużyłem oczy.
- Po prostu…
- No co? – podniosłem głos. – Jeżeli… jeżeli naprawdę w to nie wierzysz, to proszę bardzo! Drzwi do naszego domu zawsze są otwarte, tak? Możesz wyjść w każdej chwili… Nie musisz się tutaj ze mną męczyć, proszę! Droga wolna – krzyczałam i na końcu wskazałem palcem w stronę drzwi.
Miałem powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdążyłam. Wiktoria Ujęła moją twarz w swoich dłoniach i pocałowała mnie.
- O co ci chodzi? – kiwałem głową na znak, że w ogóle nie rozumiałem jej zachowania.
- Jest mi ciężko, chciałabym, żebyś mi pomagał, a nie lekceważył każdą moją kolejną prośbę…
Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliła się, dzięki czemu mogłem ją pocałować.
*z perspektywy Wiktorii.
Wieczorem, tego samego dnia, położyłam się wcześniej. Co raz częściej byłam senna, ale to chyba normalne w stanie, w jakim się znajdowałam.
Zanim jednak zasnęłam, leżałam w milczeniu obok męża i oglądaliśmy jakiś film, którego tytułu w ogóle nie znałam…
Następnego dnia pojechałam do salonu. Posiedziałam tam kilka godzin z Martyną.

Rozmawiałyśmy przez większą część czasu o jej ślubie i weselu. Cieszyłam się, że wychodzi za mąż. Nie mogłam się też doczekać samej imprezy, chciałam, żeby wszystko wyszło idealnie. 
____________________________________________
Jezu. :/ Zabijcie mnie, ale za cholerę nie mam weny, naprawdę… Mam nadzieję, że mi wybaczycie to dzisiejsze coś wyżej, muszę się jakoś zregenerować. Dam radę! x

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 6.

*z perspektywy Wiktorii.
- Maks! – krzyknęłam z kuchni na męża.
- Zaraz przyjdę.
- Cholera… - szepnęłam pod nosem. – Maks! – powtórzyłam głośniej.
- Poczekaj! – usłyszałam.
Nie mogłam dłużej… wyszłam z kuchni i zaczęłam się ubierać do pracy. Kiedy ubierałam apaszkę, mąż ukazał się moim oczom.
- Więc? – spytał.
- Nic już – odpowiedziałam oschle i skierowałam się w stronę drzwi.
- Czekaj – złapał mnie za rękę.
- Puść mnie – nawet się nie odwróciłam.
- Zaczekaj… - mówił cicho i łagodnie.
- Nie! – krzyknęłam. – Wołałam cię przez 20 minut, a ty nie raczyłeś przyjść, puść mnie. Wyrwałam swoją dłoń z jego i wyszłam z mieszkania.
Szybko wsiadłam do samochodu, ale nie ruszyłam od razu. Próbowałam się uspokoić i wrócić do siebie. Dotknęłam brzucha i na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Po kilkunastu minutach byłam w salonie i zastałam tam Martynę.
- Od której tu jesteś? – zdziwiłam się.
- Przyszłam wcześniej, bo potem mam gości w domu i muszę wyjść. A ty jak się czujesz?
- Dobrze, jeszcze jestem w stanie pracować, ale pokłóciłam się rano z Maksem. To znaczy… olał mnie, po prostu.
- On?
- Tak, on.
- Musicie pogadać i w ogóle…
- Ja wiem… - usiadłam na krześle i w oczach stanęły mi łzy. – Za 5 miesięcy będziemy mieli dziecko, a on… Mam nadzieję, że to było jednorazowe.
- Nie przejmuj się tym tak, co? – powiedziała i zaczęła masować mi kark.
- Nie gadajmy o tym, mamy tutaj ważniejsze rzeczy do roboty.
*z perspektywy Maksa.
Siedziałem w pracy przed komputerem i nie mogłem się na niczym skupić. W końcu sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do Wiktorii, nie odbierała. Rzuciłem komórkę na biurko i wróciłem do patrzenia w ekran.
- Jakieś problemy? – spytał szef siadając obok mnie.
- Nie, nie… Mała sprzeczka z żoną.
- Aa – machnął ręką. – To na pewno nie pierwszy i nieostatni raz – poklepał mnie po ramieniu i wstał z krzesła po czym odszedł.
Do domu wróciłem około 17. Wiktoria spała w salonie. Widocznie zasnęła oglądając TV. Przykryłem ją kocem i poszedłem do kuchni przygotować coś do jedzenia.
Na samym początku nalewałem soku do szklanki i w nerwach upuściłem ją. Podskoczyłem lekko, a po chwili wyszedłem z kuchni, miałem nadzieję, że nie obudziłem żony.
- Przepraszam, nie chciałem… - odezwałem się zniesmaczony, kiedy zobaczyłem, że idzie zaspana w kierunku łazienki.
- Nie szkodzi.
- Wiki…
- Nie mam siły teraz rozmawiać.
Wyprzedziłem ją i stanąłem przed nią, łapiąc ją za dłonie.
- Kocham cię, pamiętaj o tym.
- Przepuścisz mnie? – spytała, bo blokowałem jej przejście do drzwi.
- Jasne…

Wróciłem do kuchni i zrezygnowałem z soku. Wyciągnąłem z lodówki zimne piwo i piłem je sam, po ciemku. Do łóżka poszedłem dopiero koło 24. Nie chciałem znowu psuć humoru Wiktorii swoim widokiem. 

sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 5.

*z perspektywy Wiktorii.
- Gdzie jest ta głupia kartka?! – warknęłam rozwalając wszystkie papiery leżące na biurku.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała cicho Martyna.
- Jeszcze wczoraj tu była, dam sobie rękę uciąć.
- Może masz w torebce?
Chwyciłam ją energicznie i wysypałam całą jej zawartość, ale nie znalazłam tego, czego szukałam.
- I co teraz? – stanęłam i popatrzyłam bezradnie na blat i bałagan jaki zrobiłam.
- Czekaj… - Martyna wstała z krzesła i podeszła pod jedną z szafek w naszym salonie. – Proszę – podała mi jakiś świstek.
- Co ona tam…?
- Przypomnij sobie – mówiła i układała rzeczy, które porozrzucałam.
- Cholera… Dobra, to ja lecę do banku. Do jutra Marti.
- Do jutra? – zdziwiła się.
- Tak, dzisiaj już mnie tu nie będzie. Zrobię to co mam zrobić, a potem jadę jeszcze do rodziców.
- Pozdrów ich! – krzyknęła, bo byłam już za drzwiami.
Dotarłam do samochodu, przejrzałam się w lusterku po czym ruszyłam w kierunku banku. Załatwiłam to na czym mi zależało, a potem pojechałam do domu.
- Ty już tutaj? – widok Maksa o tej godzinie w mieszkaniu zaskoczył mnie.
Nic nie odpowiedział tylko wyszedł z salonu i pocałował mnie tak, że zatrzymałam się plecami na ścianie. 


Mimo, że miałam zamknięte oczy wiedziałam, że się uśmiecha. Czułam to…
Zaczął ściągać ze mnie płaszcz, a kiedy jego już nie było zabrał się za odpinanie guzików koszuli.
- Maks… - mówiłam, kiedy momentami nasze usta rozłączały się. – Maks! – odsunęłam go od siebie, a  ten zrobił zawiedzioną minę.
- Ok.
- Jadę jeszcze do rodziców, ma być Oskar (brat Julii), Szymek (brat Wiktorii) i Mateusz (brat Kuby). Będę wieczorem.
- No spoko – odpowiedział i poszedł do kuchni nawet na mnie nie patrząc.
- O co chodzi?
- O nic, jedź – wychylił się z uśmiechem zza futryny.
- Pa – podniosłam do góry kąciki ust, poprawiłam włosy, ubrałam się i wyszłam.
Za niecałe 15 minut byłam już na miejscu. Nie siedziałam długo, bo półtorej godziny. Porozmawialiśmy, pośmialiśmy się i rozeszliśmy do domów.
Jakoś udało mi się dotrzeć, pomimo stukającego w szyby deszczu. Wbiegłam do mieszkania i ściągnęłam ciuchy, które były lekko zmoczone.
- Jestem! – krzyknęłam od razu, ale nikt nie odpowiadał.
Nie czekałam dłużej. Od razu poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Następnie udałam się kuchni, a potem do sypialni. Kiedy tam weszłam…
Wokół łóżka porozkładane były świeczki i grała cicha muzyka.
Nagle ktoś stanął za mną i delikatnie objął mnie.
- A myślałam, że nie będziesz już potrafił mnie zaskoczyć.
Odwróciłam się w jego stronę i po kilkusekundowym spojrzeniu pocałowaliśmy się.
W między czasie pozbyłam się koszulki. 


Po chwili leżałam już na łóżku, a Maks będąc nade mną schylił się i dotknął moich ust.
- Woda w kuchni się gotuje – powiedziałam i wybuchłam śmiechem, jego reakcja była podobna.
Po kilku sekundach był już z powrotem zaczął całować moją szyję i robił się co raz bardziej agresywny, ale podobało mi się to.


Z czasem zaczął składać pocałunki na całym moim ciele.
- Chcesz tego? – spytał powstrzymując się przed wykonaniem jednego z ruchów.
Popatrzyłam w jego oczy, przejechałam dłonią po rozczochranych włosach i delikatnie uśmiechnęłam się.
- Chciałabym chłopczyka…
Maks wyszczerzył się i powrócił do poprzedniego zajęcia… Czułam jak cały mój organizm nagrzewa się, a krew szybko przepływa przez wszystkie narządy. Nagle zamknęłam oczy i delikatnie jęknęłam. Poczułam w sobie inne ciało, ale nie obce. W końcu znałam  je doskonale. Podnosząc co jakiś czas powieki do góry widziałam twarz męża, który patrzy na mnie i uśmiecha się. Wiedział, co robi. Ja również. Przed chwilą obydwoje podjęliśmy przecież jedną z najważniejszych jak do tej pory decyzji w naszym wspólnym życiu.


Oddychałam ciężko, ale czułam się idealnie. Wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu i z właściwą osobą – to w zupełności wystarczało mi do tego, by stwierdzić, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie.
*z perspektywy Maksa.

Obudziłem się, ale oczy nadal miałem zamknięte. Przez chwilę czułam się tak, jakbym miał niezłego kaca, ale po chwili przypomniałem sobie wszystko, co wydarzyło się wieczorem i w nocy. Nieświadomie podniosłem kąciki ust ku górze i poczułem ruch Wiktorii, która leżała zaraz obok mnie. Otworzyłem oczy i delikatnie pocałowałem ją.

_______________________________________________
Komentujcie, bo cicho tu. :(
+wiem, że rzadko dodaję, ale brak czasu.. idą święta, więc myślę, ż jak będzie wolne to rozdziały będą częściej. x