*z perspektywy Wiktorii.
- Cześć Marti, nie dam rady przyjechać dzisiaj do
salonu.
- Coś się stało?
- Źle się czuję, jakaś słaba jestem.
- Kurde…
trzymaj się jakoś.
- Spokojnie, dam radę, to przecież nic poważnego.
- Miejmy nadzieję. Może wpadnę do ciebie po
południu.
- Jak znajdziesz czas, to czemu nie?
- Ok. Dam
ci jeszcze znać, buziaczki.
- No pa.
Leżałam w łóżku i nie miałam ochoty wstawać.
Maksa już nie było. Pojechał wcześniej do pracy. Próbowałam zasnąć, ale to też
mi nie wychodziło. W końcu postanowiłam pozostać jeszcze przez chwilę pod
ciepłą kołdrą i relaksować się muzyką.
Wraz z upływającym czasem, czułam się co raz
lepiej. Około 11 było już całkiem dobrze. Zjadłam śniadanie, zaliczyłam toaletę
i miałam też ochotę na spacer. Spakowałam telefon, portfel i inne rzeczy do torebki,
aż w końcu byłam gotowa do wyjścia. Zamknęłam drzwi i powoli opuściłam
mieszkanie. Na zewnątrz było bardzo przyjemnie. Świeciło słońce i świat budził
się do życia. Szłam powoli i rozkoszowałam się śpiewem ptaków, który niestety
zagłuszany był przez ciągle jeżdżące samochody.
Tym razem nie patrzyłam nawet na przechodzących
obok mnie ludzi. Co chwila podnosiłam wzrok ku górze i podziwiałam prawie
bezchmurne niebo.
Dochodziłam powoli do jednego z dobrze znanych mi
przejść. Zatrzymałam się i chwilę poczekałam. Kiedy zobaczyłam zielone światło,
śmiało przeszłam po pasach. Skręciłam w końcu w dosyć zaciszną i niezbyt
ruchliwą krakowską uliczkę. Usłyszałam w pewnym momencie za sobą kroki. Nie
zwróciłam na to szczególnej uwagi w pierwszej chwili. Zaczęłam się martwić dopiero
wtedy, gdy każdy mój zakręt czy zmiana kierunku była naśladowana przez dwie
osoby z tyłu.
Wyciągnęłam telefon i przyspieszyłam. Przełykałam
głośno ślinę.
- Odbierz no… - szepnęłam do siebie, gdy wybrałam
numer Maksa. – Cholera – nie odebrał.
Zaczęłam ciężko i głośno oddychać, ale nie
chciałam się odwracać. W końcu dotarłam do jednej z głównych ulic…
- Puść! – krzyknęłam, kiedy poczułam, że ktoś
złapał mnie za rękaw i pociągnął do tyłu.
- Taśma!– usłyszałam tylko. – No pospiesz się!
Nie mamy dużo czasu. Nikt nas nie może nakryć, czaisz?!
- Łap – leżałam na ziemi i zobaczyłam jak nad
moją głową przelatuje jakiś kij.
Zaczęłam się kręcić, wiercić i krzyczeć. Z oczu
lały mi się łzy.
Poczułam pierwsze uderzenie, w udo. Następne były
kierowane gdzie bądź. Cała się trzęsłam.
- Zaraz będzie po dziecku – to ostatnie słowa
jakie usłyszałam.
Strzał w głowę spowodował, że straciłam
przytomność.
*z perspektywy Maksa.
Siedziałem w szpitalu. Na ziemi. Głowę miałem
schowaną między kolanami. Ciągle ocierałem policzki, bo nie kontrolowałem łez,
które od czasu do czasu pojawiały się.
- Cześć Maks, już jestem – poznałem po głosie, że
to Krystian. Podniosłem się z ziemi i od razu się przywitałem. – Wiesz coś?
- Nic… zero.
- Spróbuję się czegoś dowiedzieć.
***
Wiktoria leżała na sali, Maks czekał na
korytarzu. Obydwoje o niczym jeszcze nie wiedzieli. Lekarze wchodzili i
wychodzili, a ich miny nie wróżyły niczego dobrego. W pewnym momencie obok
łóżka Wiktorii był tylko Krystian. Chwycił on delikatnie jej dłoń i zaczął
składać na niej pocałunki. Zdążył cmoknąć ją jeszcze w policzek, ale zaraz
potem w drzwiach stanął Maks.
- Co robisz? – spytał marszcząc brwi.
- Martwię się…
- Zostaw ją, chcę być sam.
- Spoko, już wychodzę.
Minęło 15 minut, które przerodziło się w godzinę.
Wiktoria w końcu wybudziła się i była na sali z
Maksem.
- Musimy państwu o czymś powiedzieć – zaczął mówić
jeden z lekarzy, obok niego stał Krystian.
- O co chodzi? – spytała cicho Wiktoria,
uporczywie ściskając dłoń męża.
Starszy mężczyzna spuścił głowę w dół po czym
otworzył usta i powiedział powoli:
- Wiemy, że nie pamięta pani całego zdarzenia.
Obrażenia na pierwszy rzut oka wydawały się być niegroźne, ale…
- Ale co?
- Dziecko nie przetrwało, poroniła pani.
Wiktoria puściła dłoń Maksa i popatrzyła na
doktora.
Maks wstał z krzesła.
- Co pan powiedział? – podszedł i stanął obok
niego.
- Przykro nam…
- Przykro wam? – uderzył pięścią w szafkę, aż
wszyscy podskoczyli.
- Współczujemy, napraw…
- Tak?! A ma pan dzieci?
- No ma…
- No to niech pan pomyśli, że jedno z nich ginie –
płakałem. – Że je pan traci i…
- Spokojnie Maks – podszedł do mnie Krystian.
- Zostaw mnie!
- Maks… - jęknęła Wiktoria.
- Kochanie… - klęczałem przy jej łóżku. –
Przepraszam. To moja wina. Powinienem cię pilnować, być przy tobie. Boże…
- Jutro po południu może pani już wyjść ze
szpitala, pani stan…
Maks zmrużył oczy patrząc na mężczyznę, który
mówił.
- Dobranoc – dodał i razem z innymi wyszedł z sali.
Małżeństwo zostało samo. Ona zwijała się na łóżku
z wewnętrznego bólu, a on klęczał i modlił się
albo… albo przeklinał wszystko, wszystkich i siebie za to, co się stało.
Obydwoje tonęli we łzach.
smutne to :'(
OdpowiedzUsuńjejku smutno ;(
OdpowiedzUsuńojej :c co to za ...chu*e -.- kto to zrobił?!
OdpowiedzUsuńTen lekarz od razu by mi sie wydał jakiś dziwny po tych pocałunkach XD
może jacyś znajomi tego Krystianka głupiegooo ;<
OdpowiedzUsuń