sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 9.

*z perspektywy Wiktorii.
- Cześć Marti, nie dam rady przyjechać dzisiaj do salonu.
- Coś się stało?
- Źle się czuję, jakaś słaba jestem.
- Kurde…  trzymaj się jakoś.
- Spokojnie, dam radę, to przecież nic poważnego.
- Miejmy nadzieję. Może wpadnę do ciebie po południu.
- Jak znajdziesz czas, to czemu nie?
- Ok.  Dam ci jeszcze znać, buziaczki.
- No pa.
Leżałam w łóżku i nie miałam ochoty wstawać. Maksa już nie było. Pojechał wcześniej do pracy. Próbowałam zasnąć, ale to też mi nie wychodziło. W końcu postanowiłam pozostać jeszcze przez chwilę pod ciepłą kołdrą i relaksować się muzyką.
Wraz z upływającym czasem, czułam się co raz lepiej. Około 11 było już całkiem dobrze. Zjadłam śniadanie, zaliczyłam toaletę i miałam też ochotę na spacer. Spakowałam telefon, portfel i inne rzeczy do torebki, aż w końcu byłam gotowa do wyjścia. Zamknęłam drzwi i powoli opuściłam mieszkanie. Na zewnątrz było bardzo przyjemnie. Świeciło słońce i świat budził się do życia. Szłam powoli i rozkoszowałam się śpiewem ptaków, który niestety zagłuszany był przez ciągle jeżdżące samochody.
Tym razem nie patrzyłam nawet na przechodzących obok mnie ludzi. Co chwila podnosiłam wzrok ku górze i podziwiałam prawie bezchmurne niebo.
Dochodziłam powoli do jednego z dobrze znanych mi przejść. Zatrzymałam się i chwilę poczekałam. Kiedy zobaczyłam zielone światło, śmiało przeszłam po pasach. Skręciłam w końcu w dosyć zaciszną i niezbyt ruchliwą krakowską uliczkę. Usłyszałam w pewnym momencie za sobą kroki. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi w pierwszej chwili. Zaczęłam się martwić dopiero wtedy, gdy każdy mój zakręt czy zmiana kierunku była naśladowana przez dwie osoby z tyłu.
Wyciągnęłam telefon i przyspieszyłam. Przełykałam głośno ślinę.
- Odbierz no… - szepnęłam do siebie, gdy wybrałam numer Maksa. – Cholera – nie odebrał.
Zaczęłam ciężko i głośno oddychać, ale nie chciałam się odwracać. W końcu dotarłam do jednej z głównych ulic…
- Puść! – krzyknęłam, kiedy poczułam, że ktoś złapał mnie za rękaw i pociągnął do tyłu.
- Taśma!– usłyszałam tylko. – No pospiesz się! Nie mamy dużo czasu. Nikt nas nie może nakryć, czaisz?!
- Łap – leżałam na ziemi i zobaczyłam jak nad moją głową przelatuje jakiś kij.
Zaczęłam się kręcić, wiercić i krzyczeć. Z oczu lały mi się łzy.
Poczułam pierwsze uderzenie, w udo. Następne były kierowane gdzie bądź. Cała się trzęsłam.
- Zaraz będzie po dziecku – to ostatnie słowa jakie usłyszałam.
Strzał w głowę spowodował, że straciłam przytomność.
*z perspektywy Maksa.
Siedziałem w szpitalu. Na ziemi. Głowę miałem schowaną między kolanami. Ciągle ocierałem policzki, bo nie kontrolowałem łez, które od czasu do czasu pojawiały się.
- Cześć Maks, już jestem – poznałem po głosie, że to Krystian. Podniosłem się z ziemi i od razu się przywitałem. – Wiesz coś?
- Nic… zero.
- Spróbuję się czegoś dowiedzieć.
***
Wiktoria leżała na sali, Maks czekał na korytarzu. Obydwoje o niczym jeszcze nie wiedzieli. Lekarze wchodzili i wychodzili, a ich miny nie wróżyły niczego dobrego. W pewnym momencie obok łóżka Wiktorii był tylko Krystian. Chwycił on delikatnie jej dłoń i zaczął składać na niej pocałunki. Zdążył cmoknąć ją jeszcze w policzek, ale zaraz potem w drzwiach stanął Maks.
- Co robisz? – spytał marszcząc brwi.
- Martwię się…
- Zostaw ją, chcę być sam.
- Spoko, już wychodzę.
Minęło 15 minut, które przerodziło się w godzinę.
Wiktoria w końcu wybudziła się i była na sali z Maksem.
- Musimy państwu o czymś powiedzieć – zaczął mówić jeden z lekarzy, obok niego stał Krystian.
- O co chodzi? – spytała cicho Wiktoria, uporczywie ściskając dłoń męża.
Starszy mężczyzna spuścił głowę w dół po czym otworzył usta i powiedział powoli:
- Wiemy, że nie pamięta pani całego zdarzenia. Obrażenia na pierwszy rzut oka wydawały się być niegroźne, ale…
- Ale co?
- Dziecko nie przetrwało, poroniła pani.
Wiktoria puściła dłoń Maksa i popatrzyła na doktora.
Maks wstał z krzesła.
- Co pan powiedział? – podszedł i stanął obok niego.
- Przykro nam…
- Przykro wam? – uderzył pięścią w szafkę, aż wszyscy podskoczyli.
- Współczujemy, napraw…
- Tak?! A ma pan dzieci?
- No ma…
- No to niech pan pomyśli, że jedno z nich ginie – płakałem. – Że je pan traci i…
- Spokojnie Maks – podszedł do mnie Krystian.
- Zostaw mnie!
- Maks… - jęknęła Wiktoria.
- Kochanie… - klęczałem przy jej łóżku. – Przepraszam. To moja wina. Powinienem cię pilnować, być przy tobie. Boże…
- Jutro po południu może pani już wyjść ze szpitala, pani stan…
Maks zmrużył oczy patrząc na mężczyznę, który mówił.
- Dobranoc – dodał i razem z innymi wyszedł z sali.

Małżeństwo zostało samo. Ona zwijała się na łóżku z wewnętrznego bólu, a on klęczał i modlił się  albo… albo przeklinał wszystko, wszystkich i siebie za to, co się stało. Obydwoje tonęli we łzach.

4 komentarze:

  1. jejku smutno ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. ojej :c co to za ...chu*e -.- kto to zrobił?!
    Ten lekarz od razu by mi sie wydał jakiś dziwny po tych pocałunkach XD

    OdpowiedzUsuń
  3. może jacyś znajomi tego Krystianka głupiegooo ;<

    OdpowiedzUsuń