piątek, 30 listopada 2012

Rozdział 42


*z perspektywy Oli.
Usiadłam wygodnie, szybko sobie wszystko przypomniałam i zaczęłam mówić:
- byłam wczoraj się przejść, tak po prostu. Szłam koło parku. Wtedy niespodziewanie usłyszałam jakieś krzyki. Zlekceważyłam je na początku, bo to w końcu Kraków i dużo rzeczy się tu dzieje. Nawet zaczęłam iść szybszym krokiem… Udawałam, że nic nie słyszę ani nie widzę. Ale cały czas czułam wewnątrz jakiś strach, nie wiedziałam czemu. W pewnym momencie obróciłam się, bo te wrzaski nie ustawały… Obróciłam się, a potem znowu patrzę przed siebie… Ale zatrzymałam się. Zobaczyłam tam Kubę i jakichś dwóch kolesi. Byłam już od nich daleko. Nie zawahałam się i zaczęłam biec w ich stronę. Patrzyłam na nich cały czas… ale w końcu… jakby wymusili we mnie zatrzymanie się. Jeden z nich wyciągnął nóż. Sparaliżowało mnie… nie wiedziałam czy mam iść ratować Kubę czy uciekać. Tylko stałam i modliłam się, żeby nie stało się nic co stać się nie powinno…
Tutaj przerwałam. Nie chciałam wiedzieć co teraz czuje Julka, ale wyobrażałam to sobie. Obydwie siedziałyśmy, zalane łzami…
- Potem widziałam i usłyszałam tylko tyle „dajesz w głowę i będzie po nim.” Wtedy jeden z tych gnoi uderzył Kubę w głowę... Zaczęłam krzyczeć… potem uciekłam. Bałam się… Julka, możesz mnie zabić, powiesić, udusić, co chcesz… powinnam tam zostać i go ratować. Przepraszam.
Przyjaciółka podeszła do okna i zaczęła płakać tak bardzo, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej.
- przecież… przecież on nic nie zrobił… - mówiła, a raczej próbowała mówić przez łzy. – czemu mamy tak przesrane… wszystko się tak nagle dzieje… Dawid zmarł, pełno kłótni, złości, nienawiści… mam dość. Tak cholernie za nim tęsknie… i tak cholernie się o niego boję… ku*wa!
Kiedy to mówiła, cały czas uderzała ręką w parapet. Wiedziałam, że cierpi… było mi jej tak bardzo szkoda. Wiedziałam, że muszę pomóc. Nie wiedziałam jeszcze jak…
- idziemy.
Dziewczyna nawet na mnie nie spojrzała…
- Julka idziemy!
- gdzie idziemy?!
- szukać Kuby.
- teraz?
- tak! Teraz… musimy go znaleźć. Nie wiem jak to zrobimy, ale musimy próbować. On na nas czeka… czeka na Ciebie.
- nie damy rady… skąd mamy wiedzieć gdzie jest?
- jak będziesz tak mówić, to nic nie zrobimy! Ruszaj dupę i idziemy. Obiecuję Ci, że go znajdziemy i uratujemy.
Złapałam Julkę za rękę i wyszłyśmy z pokoju. Szczerze nie zastanawiałam się nad tym gdzie pójdziemy… chciałam jej pomóc, bo czułam się do tego zobowiązana. 
______________________________________________________
tak wiem.. długo nie dodawałam, przestałam pisać, olałam.. proszę Was!
robię to dla przyjemności, dla WAS i dla siebie.
to, że nie było długo nowej części, nie znaczy, że to koniec. będę kontynuować opowiadanie. 
dziękuję, dobranoc Xx

sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 41


*z perspektywy Julki.
Minęły dwa dni… żadnego telefonu, żadnych nowych informacji. Cisza, cisza i cisza. Cały czas siedziałam w swoim pokoju, zamknięta. Rodzice się do mnie dobijali próbowali rozmawiać… ja jednak siedziałam sama i z nikim nie zamierzałam rozmawiać. Cała ta sytuacja mną wstrząsnęła. Zaczęłam się zastanawiać nad moim życiem… nad moim i moich bliskich. Na samym początku Dawid… odszedł i już go nie ma. W między czasie drobne sprzeczki z innymi. Przed świętami moja sprzeczka z Kubą… Śmierć jego taty. A teraz? Co jest teraz…
*2 dni później.
- Odbiorę mamo! – krzyknęłam i wzięłam słuchawkę do ręki.  – słucham?
- dzień dobry. – usłyszałam cichy głos.
- dzień dobry. Kto mówi?
- policja. Rozmawiamy z panią Julią?
- tak. Przy telefonie.
- jak się domyślasz, chodzi o Kubę… Robiliśmy i robimy wszystko co w naszej mocy. Nie znaleźliśmy wielu pożytecznych rzeczy ani śladów. Jednakże, przypuszczamy na podstawie pewnych znaków, że Jakub  żyje.
Kiedy usłyszałam te dwa słowa „Jakub żyje” poczułam jakby ciepło, które przeszło teraz przez moje ciało.
- Będziemy szukali dalej. Przykro nam, że tak mało informacji zdołaliśmy przekazać.
- proszę dzwonić, jeżeli coś się będzie działo. I dziękuję bardzo za ten telefon, dziękuję…
Kilka minut później zajrzałam przez okno w kuchni. Zaczęłam się uśmiechać, a jednocześnie płakać. Teraz kompletnie nie wiedziałam co myśleć. Wróciłam do mojego pokoju i położyłam się na łóżku. Patrzyłam w sufit. Teraz każda rzecz powodowała, że się denerwowałam.
Tego samego dnia wpadła do mnie Ola. Nie zapraszałam jej, ale wiedziała, jak się czuję, więc przyszła.
- Julka… wszystko jest beznadziejne, wiem… ale chcę Ci pomóc.
- nie da mi się teraz pomóc. – powiedziałam i popatrzyłam na nią z delikatnym uśmiechem.
- posłuchaj… bo…
- bo co?
- pomogę ci, bo… ja coś wiem.
Wtedy popatrzyłam na Olę z trochę dziwnym wyrazem twarzy. Usiadłam teraz całkowicie blisko niej i tylko cicho powiedziałam:
- gadaj…

piątek, 23 listopada 2012

Rozdział 40


*z perspektywy Julki.
Leżałam właśnie na kanapie i odpoczywałam, nic mi się nie chciało, totalnie… Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Leżał on na stoliku obok. Mozolnie wyciągnęłam rękę w jego kierunku lecz nie mogłam dosięgnąć go nawet po powolnym przesuwaniu się w jego stronę. W końcu spadłam z sofy i spadłam na dywan. Moje lenistwo nie znało teraz granic. W końcu dostałam telefon do rąk i nie patrząc na ekran, nacisnęłam zielony guzik.
- halo, Julka? – usłyszałam głos w telefonie.
- tak, kto tam? – odpowiedziałam jakby zaspanym głosem.
- Kuba. – usłyszałam odpowiedź, której ktoś udzielił krzycząc.
Potem tylko usłyszałam przerwany sygnał. Popatrzyłam na wyświetlacz telefonu z dziwnym wyrazem na twarzy i trochę zdziwiłam się. Nic jednak nie zrobiłam. Odłożyłam telefon i ponownie położyłam się tam, gdzie poprzednio. Po niedługiej chwili nieświadomie zasnęłam.
Spałam dosyć długo, ponieważ obudziłam się o godzinie 18. Takie tam 4 godziny… wstałam z łóżka ledwo przytomna i dopiero wtedy zauważyłam, że mama siedzi koło mnie i łzy spływają jej po twarzy.
- mamo… - powiedziałam i podeszłam do niej. – co się dzieje?
Poczekałam chwilę lecz nie otrzymałam odpowiedzi.
- słyszysz mnie…? Co jest?
- Julcia… - odparła cała trzęsąc się. – chodzi o Kubę.
- jak to…? – zapytałam już bardziej energicznie. – co się stało?!
- dzwoniła policja… na Twój telefon. Spałaś, więc postanowiłam, że odbiorę. Kiedy zaczęli mi wszystko opowiadać.. byłam zaskoczona, ale przede wszystkim przerażona.
- co mówili?!
- mówili, że Kuba wczoraj… że ktoś go napadł. Przez przypadek na to trafili. Na śniegu było sporo krwi… znaleźli tam telefon i pierwszy był twój numer, więc zadzwonili. Powiedziałam im gdzie mieszka i tak dalej… nie wiem co się stało. Ale się boję… bardzo lubię tego chłopaka, nie chcę, żeby coś, albo ktoś mu zagrażał. Coś mu się stało to jest pewne, ale…
- że co?! Boże nie! Czemu on? Czemu on! – zaczęłam wrzeszczeć i łapać się za głowę. – ale… przecież on… nie! Mamo… ja wychodzę… muszę go szukać nie wiem co robić… ale idę, nie usiedzę teraz na miejscu. Boże, błagam nie… - powiedziałam i zakryłam twarz dłońmi.
- weź ze sobą telefon i dzwoń!
Były to ostatnie słowa mamy jakie usłyszałam. Potem wybiegłam z domu na ulicę. Nie miałam pojęcia co robić ani gdzie iść. Rozejrzałam się dookoła. Po chwili wyciągnęłam telefon i postanowiłam zadzwonić na policję. Zrobiłam to… kiedy jednak rozłączyłam się… zaczęłam piszczeć i krzyczeć.
- Twój chłopak został zaatakowany. W sumie nie wiemy przez kogo… nie wiemy też gdzie teraz jest. Rozpoczęliśmy śledztwo… mamy nadzieję, że uda nam się to rozwiązać. Musiał on porządnie dostać. Na śniegu była masa krwi, trudno powiedzieć gdzie znajdowała się rana. Będziemy robili wszystko co w naszej mocy.
Szłam chodnikiem… cała się trzęsłam, płakałam. Nie byłam chyba w pełni świadoma, że to co się dzieje, dzieje się naprawdę. Zaczęłam tupać nogami, uderzać rękoma w drzewa. Nie potrafiłam opanować teraz tego co było we mnie.
Było już ciemno… kiedy tak szłam usłyszałam jakieś dziwne odgłosy. Zaczęłam się rozglądać…
Nagle pod światłem latarni zauważyłam, że coś wystaje ze śniegu. Zbliżyłam się do tego. Była to smycz dla psa. Po jednym zatarciu na niej poznałam… była to smycz Odiego. Zaczęłam wyciągać i odkopywać ze śniegu… w pewnym momencie jakby zaklinowała się. Zaczęłam kopać jeszcze mocniej. Wtedy zobaczyłam coś strasznego… zaraz po tym podniosłam głowę w górę… zobaczyłam policję, światła, mnóstwo ludzi. Policjant zauważył mnie i patrzył jakby z troską na twarzy…
Usiadłam teraz na kolanach trzymając w ręce smycz i Odiego. Jeszcze oddychał, ale był totalnie przemarznięty. Zaczęłam płakać, wylewać łzy w śnieg. Waliłam ręką w chodnik… miałam nadzieję, że to tylko głupi koszmar. Niestety… moje przypuszczenia okazały się błędne.


wtorek, 20 listopada 2012

Rozdział 39


*z perspektywy Kuby.
Święta, święta i po świętach… minęły one w tym roku bardzo szybko. Niedługo Sylwester i Nowy Rok…
Był 27 grudzień. Wyszedłem wieczorem z psem na spacer. Miałem się spotkać z Julką, ale niestety pojechała do babci. Szedłem pustym chodnikiem. Zacząłem patrzeć przed siebie. Jednak w pewnym momencie jakby coś w środku, spowodowało, że moje serce zaczęło bić szybciej. Popatrzyłem na Odiego (mojego pieska) i wiedziałem już o co chodzi…
pamiętam, kiedy 2 lata temu bardzo chciałem mieć jakieś zwierzę. Wybrałem właśnie psa. Początkowo rodzice nie chcieli się zgodzić… Jednak pewnego dnia, gdy tata wrócił z pracy przywiózł kogoś ze sobą. Był tu malutki Husky. Byłem mego zadowolony. Od tamtego czasu opiekowałem się nim cały czas, obiecałem tacie, że nigdy go nie zaniedbam. I tego też się trzymałem i będę trzymał dalej.
Kiedy myślałem o tym poczułem w oczach łzy. Dlatego też szybko zmieniłem obraz w swojej głowie. Próbowałem myśleć o czymś milszym… wtedy też przypomniało mi się to, gdy pierwszy raz spotkałem Julkę. Gdyby nie ona – moje  życie byłoby puste i zupełnie inne. Uśmiechnąłem się w tedy sam do siebie.
Uśmiech ten jednak nie trwał długo… nagle poczułem niespodziewany ból… nie miałem pojęcia co się dzieje… cholernie się przestraszyłem. Ktoś zakrył mi oczy… nic nie widziałem… zacząłem krzyczeć i próbowałem się jakoś wydostać z „pułapki.” Po chwili skupiałem się tylko na jednej rzeczy – nie mogłem wypuścić z dłoni smyczy. Trzymałem ją tak mocno jak tylko potrafiłem. W pewnym momencie poczułem, jak ktoś szarpie moją rękę… zacząłem krzyczeć jeszcze głośniej, ale bez pozytywnego skutku… ktoś zakleił mi buzię taśmą. Nie wiedziałem co robić… chyba nic nie mogłem teraz zrobić…
Przez chwilę leżałem nie ruchomo, a także nikogo nie słyszałem. Spróbowałem wstać… wtedy ponownie poczułem ból. Ktoś zaczął mnie kopać i bić… nie przestawał! Raz dostałem bardzo mocno…
Kiedy to się stało poczułem, że smycz wylatuje mi z ręki. Zacząłem walić ręką o chodnik. Próbowałem się czołgać, próbowałem robić wszystko, żeby uratować Odiego.
Nie udało mi się… krzyczałem teraz, chociaż i tak nikt tego nie słyszał. Poczułem łzy… a zaraz po tym (ostatnie co) usłyszałem:
- dajesz w głowę i będzie po nim!

poniedziałek, 19 listopada 2012

Rozdział 38


*z perspektywy Kuby.
Byłam zadowolony z tego co się stało. Bardzo tęskniłem za Julką i tylko na taki moment czekałem – abym znowu mógł ją zobaczyć i dotknąć. Była teraz ona jedyną osobą dzięki której się uśmiechałem. Nie wierzyłem i dalej nie wierzę, że tata zmarł… najpierw Dawid, teraz on. Byłem do niego zbyt mocno przywiązany, by od razu móc wyleczyć się z ponurego humoru. Najbardziej było mi teraz szkoda Mateusza… ma 3 latka, a stracił już ojca. Teraz nie jest jeszcze tego świadomy, ale za parę lat pozna prawdę. Podobno chłopaki nie płaczą, tak? Wychodzi na to, że jestem dziewczyną… nie umiem się powstrzymać, za bardzo mi tego wszystkiego brakuje.
Kiedy wróciłem do domu, pierwsze co zobaczyłem to Magda trzymająca Mateuszka na rękach. Stałem i patrzyłem na nich ze łzami w oczach. Mały od kilki dni często płakał, czasami wydawało się nam, że wie o co chodzi i też jest mu bardzo przykro. Po paru minutach Madzia odłożyła malucha i popatrzyła w moją stronę, wtedy jakby ożyłem.
- cześć młody. – powiedziała próbując się uśmiechnąć, ale zaraz poczułem jej łzy, kiedy się do mnie przytuliła.
- cześć, cześć… - odpowiedziałem cicho i spokojnie.
Później także przywitałem się z Adrianem – jej mężem.
W końcu zasiedliśmy do wigilijnego stołu. Wszystko było takie samo jak lata wstecz – z wyjątkiem jednej rzeczy, o której starałem się nie myśleć, jednak nie udawało mi się to…
*z perspektywy Julki.
Jedliśmy po kolei wszystkie potrawy, które przygotowała i mama i babcia. Było przyjemnie, sympatycznie, ciepło i przytulnie. Długo wyczekiwałam na święta, ale nigdy nie pomyślałabym, że wszystkie te wydarzenia przed nimi będą miały miejsce w moim życiu.
Kiedy nadszedł odpowiedni czas zaczęliśmy otwierać prezenty. Było ich bardzo dużo. Najbardziej oczywiście cieszył się Oskar. Nadeszła moja kolej. Wzięłam odpowiedni upominek. Była to niewielka torba, a w środku przede wszystkim słodycze. Kiedy sięgnęłam wzrokiem w jej głąb zobaczyłam małe pudełeczko i coś jeszcze. Kiedy je otworzyłam zobaczyłam prześliczne kolczyki. Wiedziałam, że wcześniej gdzieś je już widziałam… i wtedy sobie przypomniałam…
Byłam z mamą na zakupach i właśnie te kolczyki bardzo mi się spodobały. Bardzo chciałam je mieć, jednak zanim ostatecznie postanowiłam wpadło mi do głowy coś jeszcze innego. Pomyślałam wtedy o Dawidzie… kto chciał mógł oddawać pieniądze na jego leczenie. Wcześniej nie miałam odwagi tego zrobić, ale wtedy poczułam, że muszę…
- podoba się? – zapytała cicho mama siedząc koło mnie.
Rozglądnęłam się dookoła i zauważyłam, że wszyscy rozmawiają po między sobą i jest dość głośno.
- pamiętam to mamo i… dziękuje bardzo. – powiedziałam i pocałowałam ją w policzek.
- weź jeszcze to. – odparła i wyciągając z torby podała mi coś owiniętego w papier ozdobny.
Zaczęłam powoli odpakowywać. Zauważyłam jakąś tabliczkę. Kiedy ją odwróciłam zobaczyłam coś wspaniałego… Było tak kilkanaście zdjęć… pierwsze z nich – ze szpitala, kiedy się urodziłam. A ostatnie to zdjęcie przy łóżku szpitalnym Dawida. Pod wieloma powyższymi zdjęciami było sporo wolnego miejsca na inne zdjęcia…
- najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. – powiedziałam ze łzami w oczach.
- a to od Kuby… - odpowiedziała natychmiastowo mama i podało mi coś do ręki.
- przecież… od niego już prezent dostałam.
- najwidoczniej była to tylko jego część. No bierz!
Jak się okazało - było to kolejne zdjęcie, a na nim ja i mój chłopak. Było ono robione dzisiaj, poznałam. Ja szłam przed siebie, a on odwrócił się – szedł tyłem i dał mi buziaka w policzek. Wtedy też zrobił tą fotkę. Ja nawet nie byłam tego świadoma… Jedno jednak wiedziałam – mam najlepszego chłopaka na świecie.

niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział 37


*z perspektywy Julki.
Kiedy się obudziłam poczułam na tworzy delikatne światło – słońce. Spojrzałam za okno, za chwilę zauważyłam, że mam obok siebie kartkę z listem od Kuby. Nie wiedziałam co mam robić… 24 grudnia – wigilia, a ja czuję się jakbym przeżywała właśnie jesienną depresję. Do około godziny 15 pomagałam we wszystkim mamie. Potem wyszłam na zewnątrz. Szłam chodnikiem i co chwilę mijałam setki różnych par. Wszyscy szli uśmiechnięci, a ja co jakiś czas ocierałam spływającą łzę.
Kiedy tak szłam usłyszałam za sobą czyjeś kroki, nie miałam jednak odwagi się odwrócić – nie chciałam. W takim stanie przechadzałam się przez dobre 5 minut, ale nagle ktoś chrząknął i wtedy stanęłam. Zamknęłam oczy, byłam pewna, że to Kuba. Zaczęłam powoli się odwracać, aż w końcu stałam już naprzeciwko… Kuby. Tak to był on! Serce zaczęło mi bić nagle 1000 razy szybciej.
- wesołych świąt. – powiedział cicho i dał mi małą paczuszkę do rąk.
Ja chwyciłam ją, a zaraz potem wskoczyłam w ręce Kuby. Trzymał mnie mocno i nie puszczał. Nie mówiliśmy nic, bo tak naprawdę obydwoje wiedzieliśmy o tym co czuliśmy przez ten czas, kiedy nie widzieliśmy się.
- przepraszam… - wyszeptałam po chwili.
- to ja przepraszam. – odpowiedział szybko Kuba.
Kiedy przestaliśmy już się do siebie przytulać zaczęliśmy iść w stronę mojego domu. W krótkiej chwili przypominałam sobie o śmierci Kuby taty…
- Kuba… przykro mi, naprawdę.
Chłopak delikatnie uśmiechnął się i popatrzył wysoko w niebo.
- ja dalej nie wierzę, że to się stało… tak bardzo go kochałem. Czemu Bóg zabiera ludzi, na których najbardziej nam zależy… czemu?! – mówił Kuba przez łzy. – Byłem przy nim ostatnio cały czas. Zmarł przy mnie… wcześniej z nim rozmawiałem. Mówił, że jak wróci do domu musi coś zrobić. Wiem o co mu chodziło… dlatego teraz ja będę musiał to zrobić. Jak skończę to zobaczysz. To będzie nasze miejsce…
Kiedy skończył wtuliłam się w niego mocno i szliśmy dalej. W końcu stanęliśmy przed moim domem. Kuba popatrzył na mnie, złapał mnie za ręce…
- pozdrów wszystkich… nie będę wchodził.
- Kuba… przyjdźcie do nas dzisiaj, na wigilię. – powiedziałam trochę nieświadomie, a Kuba delikatnie uśmiechnął się.
- wiem, że chcesz dobrze, ale nie… przyjedzie do nas siostra, a mama chciała ten czas spędzić w najbliższym gronie. Ona nie jest teraz sobą… Dziękuje.
- wiem… rozumiem.
Po niedługim czasie pożegnaliśmy się. Znowu poczułam ten niepowtarzalny smak… smak jego ust. Znowu czułam się taka szczęśliwa…

sobota, 17 listopada 2012

Rozdział 36


*z perspektywy Julki.
Stałam w bez ruchu przez około minutę. Potem wydusiłam z siebie tylko słowa: „co ty tu robisz?”
Przy tym o mało nie wypuściłam kubka z rąk. Wtedy chłopak podniósł się podszedł do mnie i sztucznie mnie przytulił. Kiedy nie widział zrobiłam dziwną minę, już miałam dość.
- stęskniłaś się? – zapytał chłopak uśmiechając się.
- pewnie.. – powiedziałam oschłym głosem.
Wtedy do pokoju weszła mama.
- o, widzę, że już wszystko wiesz. – powiedziała i uśmiechnęła się. – a to dla Ciebie… - kontynuowała i wtedy też podała mi kopertę, w której najwidoczniej znajdował się jakiś list.
Wojtek popatrzył na mnie dziwnie, ale za raz po tym wyszedł z pokoju, ponieważ zawołała go mama.
Wtedy usiadłam na fotelu, zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Widok w pokoju przeraził mnie… Wojtek… był to mój stary kolega z podstawówki. Nie cierpiałam go, ale udawałam, że lubię, ponieważ nigdy nie miał nikogo obok siebie. Moja mama natomiast bardzo go lubiła.
Kiedy usłyszałam ich dosyć głośną rozmowę w kuchni postanowiłam, że wyciągnę zawartość koperty.
Była to kartka… zwykła biała kartka, a kiedy ją rozgięłam zobaczyłam zaledwie kilka linijek tekstu. Pisało tak:
„Hej Julka… jeżeli nie chcesz, nie musisz czytać, bo pewnie się domyślasz kto to pisze. Chciałam Ci tylko przekazać pare rzeczy. Po pierwsze – mój tata wczoraj zmarł, nie trzymam się, ale może dam radę. Po drugie – zaraz po świętach znowu lecę do Anglii. Po trzecie – Wesołych Świąt…
PS. tęsknie za Tobą i kocham Cię…”
Kiedy to czytałam łzy same napłynęły mi do oczu, a potem zaczęły spływać po policzku. Najpierw po jednym, a potem też po drugim. Wzięłam kartkę, przyłożyłam ją do serca i wyszeptałam „ja Ciebie też”
Za dosłownie 5 sekund w pokoju ponownie pojawił się Wojtek. Usiadł obok mnie.
- czemu płaczesz?
- nieważne…
- ważne. Ale jak nie chcesz to nie mów. a tak w ogóle… przyjechałem tu z Warszawy, na kilka dni – na święta. Dawno się nie widzieliśmy, więc pomyślałem, że wpadnę. Wiem, że masz mnie gdzieś, nie lubisz i tak dalej. Ale jesteś jedyną osobą, która kiedyś się do mnie przyznawała. Dziękuje za to.
Kiedy Wojtek skończył mówić, troszkę się zdziwiłam…
- ale to przecież…
- nie mów nic. – przerwał mi. – wiem, jak było… niestety będę się już zbierał. Miło było znowu się spotkać. Życzę powodzenia i do zobaczenia… A no tak! Wesołych świąt!
- nawzajem. – powiedziałam i próbowałam uśmiechnąć się.
Kiedy chłopak tylko znikł mi z oczu ponownie spojrzałam na kartkę i zaczęłam płakać jeszcze mocniej. Kiedy usłyszałam zamykające się drzwi i żegnającego się Wojtka, wybiegłam z pokoju, do kuchni. Zaczęłam o wszystko wypytywać mamę. Skąd ma list i czy Kuby był u nas w domu.

wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział 35


*z perspektywy Julki.
Po odejściu Dawida wszystko straciło sens. Sama w sumie nie wiem czemu. Kiedy próbowałam dzwonić do Oli, albo miała wyłączony telefon, albo włączała się poczta, albo w ogóle nie odbierała. Zaczynałam się martwić co raz bardziej, więc postanowiłam, że do niej pójdę. Nawet jeżeli wywali mnie z domu czy nie otworzy drzwi… chcę z nią porozmawiać. Był 24 grudzień, na chodnikach prawie nikogo. Wszędzie pusto, szaro, cicho. Było widać, że święta już tuż tuż.
Była godzina 15. Szłam dosyć szybkim krokiem w stronę domu Olki. Kiedy byłam już przy drzwiach, zauważyłam, że jest ona na podwórku. Podeszłam do niej.
- hej. – powiedziałam cicho idąc w jej stronę, lecz nie usłyszałam odpowiedzi.
Kiedy zbliżyłam się zobaczyłam wielkie czerwone coś. Kiedy Ola wstała i odsunęła się przeczytałam tylko „Love forever.” Był to napis w śniegu, ale wszystkie literki ułożone starannie ze śniegu byłe zalane prawdopodobnie farbą… Kiedy Ola wstała popatrzyła z lekkim uśmiechem właśnie na to, aż w końcu odwróciła się w moją stronę. Popatrzyła na mnie ze łzami w oczach, podbiegła i przytuliła mnie.
- wiem, że to głupie pytanie, ale.. jak się trzymasz?
- płakałam wczoraj cały czas… nie spałam w nocy… dzisiaj mi lepiej. Coś jakby każe mi iść dalej i być dzielną.
- i tak właśnie ma być… razem damy radę, nie będzie łatwo… ale razem można wiele zdziałać.
Około godziny 18 pożegnałam się z Olą i szłam teraz w stronę domu. Wszędzie cicho, bez śladu żywych osób. Kiedy tak szłam, w dodatku przez mgłę, zaczęłam myśleć o Kubie… tęskniłam za nim i to cholernie. Musiałam jednak przeczekać… szłam, patrzyłam przed siebie i chciałam już być w domu – położyć się pod ciepłym kocem z kubkiem gorącej herbaty i zapomnieć chociaż  na chwilę o teraźniejszości.
Od domu nie dzieliło mnie już wiele. W końcu weszłam do środka i udałam się do kuchni, gdzie zaparzyłam sobie herbatę. Mama siedziała na krześle i czytała gazetę. Wstała przytuliła mnie i ucałowała. Oskar natomiast stał obok i się śmiał, a mama tylko przykładała palca do ust. Popatrzyłam na nich dziwnie, wzięłam  kubek i udałam się do mojego pokoju.
Weszłam nie robiąc wielkiego hałasu, zapaliłam światło i odwróciłam się. Zamurowało mnie…

Rozdział 34


*z perspektywy Julki.
Kilka dni później, a dokładnie 23 grudnia wszyscy siedzieliśmy przy Dawidzie. Byli też jego rodzice. Za 2 dni święta, a my wszyscy zamiast się cieszyć, siedzieliśmy i zastanawialiśmy się co dalej… koło południa wszyscy wyszliśmy na zewnątrz, aby odetchnąć świeżym powietrzem.
- Julka… - usłyszałam głos Oli. – to już niedługo. – powiedziała i nastała krótka chwila milczenia. – czuję to… od rana mam jakieś dziwne uczucie, przeczucie – sama nie wiem! Ale boję się, ja nie chcę…
Stwierdziłam, że moje słowa będą tu zbędne i tak by nic nie pomogły ani nie zdziałały. Po prostu przytuliłam ją mocno i łzy powoli zaczęły mi spływać po twarzy. Nie umiałam jej teraz pomóc.
Około 16 znowu znaleźliśmy się obok łóżka szpitalnego. Zaczęłam się dziwnie czuć. Zaczęłam przyglądać się teraz każdemu z osobna. Wszyscy patrzyli na Dawida ze smutnymi oczami…
*z perspektywy Patryka.
Siedzieliśmy przy nim już dobre pare godzin. Nie robiliśmy nic więcej – patrzyliśmy na niego i mieliśmy nadzieję, że coś się zmieni. Tak naprawdę wiedzieliśmy, że nie jest to niemożliwe.
Była godzina 18, na polu już ciemno, zimno. Podszedłem do okna i zacząłem patrzeć na jeżdżące tam i z powrotem auta. Przypomniało mi się teraz jak razem z Dawidem, kiedyś w lecie w nocy jeździliśmy quadami po lesie. Mieliśmy wszystko gdzieś, nie myśleliśmy o niczym ważnym, nie mieliśmy problemów, byliśmy po prostu małymi bezbronnymi dziećmi. Kiedy tak stałem słyszałem dźwięk pojazdów, nasze śmiechy, a w tle… tle miałem dźwięk kardiomonitoru. Przywykłem już do niego. Słuchałem go przecież od kilku tygodni. Kiedy tak stałem… zacząłem zastanawiać się co będzie dalej… co będę teraz robił, komu się zwierzał z kim będę zaliczał masę różnych odpałów. Zastanawiałem się kto mi pomoże, gdy nagle stocze się z górki. Wiedziałem… dobrze wiedziałem, że drugiego takiego jak Dawid nie znajdę. Kiedy tak wszystko rozważałem, coś sprawiło, że moje myśli nagle rozerwały się na pół, jakby znikły, zostały roztrzepane na drobne kawałki…
Usłyszałem krzyk Oli… usłyszałem płacz, pisk… usłyszałem jednolity dźwięk kardiomonitoru.  Zamknąłem oczy… poczułem w sercu jakieś dziwne uczucie… moja twarz momentalnie zrobiła się mokra od łez. Zacząłem walić pięściami w parapet…. Tak… stało się. Dawid… Dawid umarł – myślałem niedowierzając w to… po krótkiej chwili obróciłem się… zobaczyłem, że wszyscy stoją i płaczą. Ola klęczała przy łóżku… prawdopodobnie się modliła… Kuba i Julka stali wtuleni w siebie, jego rodzice również… ja stałem… stałem i zacząłem zastanawiać się jakie to życie ma sens… odpowiedzi znaleźć nie mogłem…

piątek, 9 listopada 2012

Rozdział 33


*z perspektywy Patryka.
Od dwóch dni nie rozmawiałem z nikim… bałem się teraz o wszystko. Ostatnio o mały włos nie straciłem Klaudii, a teraz? Teraz tracę Dawida. Znamy się od pieluch, przetrwaliśmy razem 17 lat. Nie tak wyobrażałem sobie koniec naszej przyjaźni, a no tak – ja sobie w ogóle go nie wyobrażałem.
19 grudnia byłem w szpitalu, obok niego… nawet gadałem z przyjacielem. Lekarze podchodzili do mnie i mówili, że jego stan trochę się poprawił. Przez chwilę zacząłem myśleć pozytywnie, jednak niezbyt długo ta nadzieja towarzyszyła mi.
*z perspektywy Oli.
Sama nie wiem co dokładnie teraz czułam, dlatego nie mówiłam o tym o tym nikomu. W sumie… ostatnio w ogóle nie otwierałam buzi. Jedyne co robiłam to płakałam co chwilę. Kiedy siedziałam przy nim w szpitalu, miałam przed oczami wielki napis – i love you, a także wielki telebim z wyświetlanymi filmikami. Widziałam go, gdy stanął przed moim domem w zielonym garniturze. Widziałam go z marnym bukiecikiem kwiatów, kiedy spotkaliśmy się i oznajmił mi o chorobie. Chciałabym teraz cofnąć czas…
- dzień dobry. – powiedziałam nagle, gdy zobaczyłam jego rodziców wchodzących na salę.
- cześć Ola. – usłyszałam ciche słowa z ust mamy Dawida.
Wstałam wtedy i popatrzyłam na nich, oni zrobili to samo. Mama chłopaka zaczęła płakać i wyciągnęła ręce w moją stronę. Szybko podbiegłam i przytuliłam ją.
Wieczorem wróciłam do domu i położyłam się na łóżku. Miałam dość. Nie płakałam, a przynajmniej próbowałam. Nawet nie zauważyłam kiedy usnęłam. Obudził mnie dzwoniący telefon, odebrałam.
- halo? – powiedziałam na wpół przytomna.
Nikt nie odpowiadał… powtórzyłam więc moje wcześniejsze słowo, dalej nic. Nie czekałam dłużej i odłożyłam telefon. Wstałam, ogarnęłam się i poszłam na śniadanie. Zaczął się kolejny dzień, dzień niepewności.
Około 10 powędrowałam do szpitala, wcześniej spotkałam się z Julką. Porozmawiałyśmy trochę i weszłyśmy do środka. Dawid znowu był nieprzytomny.
*z perspektywy Julki.
Kiedy weszłyśmy na korytarz od razu zauważyłam Kubę i Patryka, oni nas jeszcze nie. Kiedy przechodziłyśmy koło nich Kuba popatrzył na mnie i jakby chciał mnie złapać i pocałować, ale w porę przypomniał sobie o tym, co postanowiliśmy. Minęliśmy się tylko wypowiadając zwykłe i bezdźwięczne „cześć.”

Rozdział 32


*z perspektywy Julki.
Po tym wszystkim nie byłam już sobą. Co noc, wieczorem – płakałam. Co kol wiek bym nie robiła, płakałam… chciałam jednak przeczekać to wszystko. Kuby stracić nie chciałam, nie mogłam.
Była środa, 17 grudzień. Chodziłam teraz z rodzicami i z bratem po sklepach, po Krakowie.
Długo też przesiadywałam wraz z Olą w szpitalu. Nie chciałam zostawiać jej tam samej…
*z perspektywy Kuby.
Tak… znowu ja. znowu ja jestem wszystkiemu winny, jak zwykle! Nie pozwolę jednak, żeby w ten sposób zakończył się mój związek z Julką.
Siedziałem właśnie w szpitalu, przy Dawidzie. Był tam też Patryk. Przez chwilę gadaliśmy z chłopakiem, bo był w miarę przytomny i ogarniał o co chodzi. Po chwili jednak znowu zasypiał i to by było na tyle …
- jak się trzymasz? – zapytałem Patryka.
- nie trzymam się w ogóle… jak on umrze to… to nie wiem co zrobię. Ale chyba kur… kurde pojadę na koniec świata i będę szukał jakiś pieprzonych kul wskrzeszania, żeby tylko żył i był tu z nami.
- każdy by teraz zrobił co w jego mocy, żeby go ratować…
- a gdzie masz Julkę? – zapytał po krótkiej chwili milczenia.
Zaśmiałem się delikatnie pod nosem i odpowiedziałem smutnym głosem:
- pokłóciliśmy się… i daliśmy sobie czas…
- nie pozwól jej odejść… fajna z niej dziewczyna i zasługuje na porządnego faceta.
- wiem to…
Kiedy wróciłem do domu próbowałem dzwonić do Julki. Nie odbierała. Nie zdziwiło mnie to, ale i tak byłem zawiedziony. Chciałem jak najszybciej ją zobaczyć. Chciałem, aby wszystko było już ok, tak jak dawniej.

wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział 31


*z perspektywy Julki.
Szłam chodnikiem, byłam sama. Wyszłam z domu, na spacer… chciałam wszystko przemyśleć, na spokojnie. Miałam w uszach słuchawki i wydawało mi się, że odpływam od świata, od codzienności. Było mi z tym dobrze… po raz pierwszy od wielu dni czułam się tak swobodnie. Było już ciemno, godzina 18. Mijały mnie liczne auta, oświetlały latarnie. Od czasu do czasu ktoś przechodził obok mnie, nie zwracałam na to uwagi. Idąc tak dostałam sms-a. Szybko go otworzyłam, nieznany numer:
„cześć kochana. Nie wiem czy wiesz… ale za to co się stało, ostro pożałujesz. Nie twoi „wspaniali przyjaciele” ty pożałujesz, już niedługo… pożegnaj się.”
Kiedy to przeczytałam zamarłam. Zaczęłam się bać… przyspieszyłam, pobiegłam do domu. Nie wiedziałam co mam robić. Powiedziałam o wszystkim Kubie, przyjechał do mnie natychmiast.
- to Marcel… to musi być on. – powiedziałam przez łzy.
- jak go znajdę… własnoręcznie go uduszę. Nie rozumiem faceta…
- to wszystko przeze mnie. Ten klub, ten głupi klub. Gdyby nie ja… wszystko byłoby ok.
- nie mów tak. – powiedział i chciał mnie przytulić.
Odwzajemniłam uścisk, ale tym samym zauważyłam małą, wystającą z kieszeni jego bluzy karteczkę. Wyciągnęłam ją, pisało: „517483902 Natalie :*” uśmiechnęłam się pod nosem, wstałam, podeszłam do okna i zaczęłam jeszcze bardziej płakać.
- to tak wygląda wasza dodatkowa nauka w Anglii tak?
Kuba wtedy wstał z łóżka podszedł do mnie i chciał mnie znowu objąć. Złapałam go za rękę i delikatnie odepchnęłam mówiąc przy tym:
- czy nasz związek ma jeszcze sens…?  - sama nie wierzyłam w to co właśnie wypaplałam.
- Julka… posłuchaj mnie, bo to…
- nie chcę nic słyszeć… ostatnio jest jakoś krucho. Mam wrażenie, że jesteśmy od siebie co raz dalej. To wszystko przez tą Twoją Anglię…
- hah. Naprawdę? To co… miałem tu zostać i przegapić taką okazję… To było dla mnie bardzo ważne, chciałem tam jechać, ale nie chciałem cię tutaj zostawiać. A poza tym… - i tu znowu mu przerwałam.
- dajmy sobie czas… odpocznijmy od siebie… bo jak dalej tak będzie, w ogóle nie damy rady… zniszczymy samych siebie.
Kuba popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i zrobił się nagle jakby przygnębiony.
- tak po prostu? Mamy przestać się widywać, rozmawiać… a potem co?
- a potem… zobaczymy co potem… Pewnie gdybyś nie pojechał, byłoby inaczej. – powiedziałam znowu ocierając policzek.
- słuchaj! – powiedział krzycząc Kuba. – nie zwalaj wszystkiego na mnie! To że pojechałem nic nie znaczy… widzisz… to ja musiałem patrzeć, jak jakiś debil całuje moją dziewczynę. To ja uratowałem jej życie. I to ja jestem przy niej cały czas. Dalej twierdzisz, że to tylko i wyłącznie moja wina, tak? Ok. skoro tak chcesz, to niech tak będzie. A karteczkę możesz mi oddać, bo muszę przekazać ją Wiktorowi… to tak na marginesie.
Kiedy skończył wyrwał mi świstek z ręki, wyszedł i trzasnął drzwiami. Natychmiast do pokoju weszła mama. Wtuliłam się w nią z całych sił, a sama miałam ochotę się zabić.

Rozdział 30


*z perspektywy Julki.
Dni zaczęły mijać teraz co raz szybciej. Sklepy były wypełnione ludźmi, a w sklepach masa świątecznych rzeczy. Cieszyłam się ze zbliżających świąt, ponieważ mogłam spędzić dużo czasu z bliskimi. Teraz jednak moim codziennym zajęciem zamiast robienia zakupów było odwiedzanie szpitala… Razem z Olką przesiadywałam obok Dawida godzinami. Ona była przy nim praktycznie dzień i noc… Ola nie umiała się pogodzić z tym co się dzieje, nie była w stanie. Ja sama nie czułam się lepiej… Obydwie długo znałyśmy Dawida, był dla nas kimś, a co najważniejsze – moja przyjaciółka kochała go i była przy nim szczęśliwa.
Kiedy siedziałam z nią teraz przy łóżku szpitalnym nie poznawałam jej. Nie była tą samą dziewczyną co dotychczas. Patrzyłam na nią i widziałam w jej oczach smutek, żal, załamanie.
- Ola… - powiedziałam i chwyciłam ją delikatnie za ramię.
Ona jakby tylko na to czekała… odwróciła się szybko, przytuliła i zaczęła płakać. Nie wytrzymałam… łzy same zaczęły mi spływać po policzkach. Sama nie wiedziałam czemu tak jest… zawsze zastanawiało mnie jak można żyć ze świadomością, że w najbliższym czasie się umrze… nie wiedziałam tego, ale z całego serca współczułam Dawidowi. Nigdy nie chciałabym znaleźć się w takiej sytuacji jak on… on na to nie zasłużył!
*z perspektywy Oli.
Życie? Czy to co mam teraz… można nazwać życiem? Chyba tak… ale w tym życiu nie jestem do końca szczęśliwa. Może byłam, ale teraz nie jestem. Nie mam powodów do radości. Ktoś mi pewnie zarzuci, że mam wspaniałych przyjaciół, kochającą rodzinę, mam dom… ale pomimo tego, jest jeszcze ktoś… czasami jest tak, że masz wszystko… wszystko o czym sobie tylko zamarzysz. Jednak jedna, mała rzecz może powodować to, że nie jesteś tym samym człowiekiem, nie jesteś sobą, nie jesteś szczęśliwa. Czujesz się wtedy jak… jak skała. Jest duża, piękna ma wszystko – wodę, światło, dobry grunt, ale kiedy zacznie padać deszcz… ona zacznie się zapadać… zacznie po prostu znikać. Tak samo jest z człowiekiem… Jest wspaniały, ale kiedy zacznie odczuwać czyjś brak zacznie się zmieniać, zacznie umierać, aż w końcu będzie nie do poznania – zamieni się w małą skałkę nic nie znaczącą dla świata… Wydaje mi się, że to odpowiedni sposób na to, żeby udowodnić samej sobie, jak bezgranicznie można kochać drugiego człowieka. Kiedy nie ma go obok ty po prostu umierasz… umierasz, bo tęsknisz… tęsknisz, bo kochasz…

Rozdział 29


*z perspektywy Julki.
Całą niedzielę postanowiłam spędzić z Kubą. Bardzo za nim tęskniłam. W sumie nie spędziłam z nim dłuższego czasu odkąd wrócił z Anglii do Polski.
- tęskniłam za tobą. – powiedziałam kiedy razem leżeliśmy na sofie u niego w salonie, oglądając film.
- przepraszam, że wtedy tak wyszło… Jak przyszłaś do mnie, a ja cię po prostu olałem, ale dziwnie się z tym wszystkim czułem. Przepraszam. – wydusił z siebie, a potem pocałował mnie w czoło.
Wtedy zmieniłam pozycję na taką, że patrzyłam prosto w jego oczy.
- to ja cię powinnam przeprosić… i przepraszam. Jestem skończoną idiotką, a Marcel to…
- cii. – powiedział i przyłożył mi palca do ust, przytulając mnie. – zapomnijmy o tym. Obydwoje doskonale wiemy jak było i znamy prawdę.
Po tych wszystkich wypowiedzianych słowach wróciliśmy do oglądania „Mam Talent.” Dużo się śmialiśmy. Kiedy program się skończył Kuba wyłączył TV. Po krótkiej chwili ciszy powiedział:
- pamiętasz jak za pierwszym razem tu leżeliśmy? A potem się goniliśmy, a potem było buzi. – powiedział, bawił się moimi włosami i śmiał. - Albo jak wylądowaliśmy w wodzie…
- pamiętam… i nigdy nie zapomnę. – odpowiedziałam i pocałowałam go… - ej Kuba… - powiedziałam i usiadłam. – a co z Twoim tatą?
- dalej jest w szpitalu… lekarze nie wiedzą co się dzieje… jakoś się trzyma, ale boję się o niego.
- chodźmy do niego… chcę go poznać. – powiedziałam stanowczo, a Kuba uśmiechnął się z zadowoleniem.
Po odwiedzinach w szpitalu, przekonałam się, że tata mojego chłopaka jest naprawdę bardzo fajny!
Kiedy wróciliśmy do Kuby zaczęliśmy rozmawiać – o wszystkim i o niczym… Ktoś zaczął do mnie dzwonić, była to Ola. Odebrałam. Kiedy na końcu nacisnęłam czerwoną słuchawkę… nie zastanawiałam się. Wtuliłam się w Kubę i zaczęłam płakać.
- co się stało…? – zapytał, jakby wiedział o co chodzi.
- Dawid jest w szpitalu… Ola  jest cała zapłakana, nie trzyma się. Lekarze powiedzieli, że teraz to sprawa tygodni albo nawet dni.
- damy radę… - powiedział i mocno mnie objął.
Takim sposobem minęła już połowa grudnia, był już 16. Zbliżały się święta. Wszystko robiło się takie bajeczne, kolorowe… po prostu nabierało świątecznego nastroju, który zawsze mnie rozweselał. W tym roku było na odwrót – to wszystko mnie przygnębiało i zasmucało.