czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział 62.

*z perspektywy Wiktorii.
Kiedy obudziłam się rano zdałam sobie sprawę, że za 2 dni jest wyjazd. Na samą myśl o nim szczerzyłam się do samej siebie. Dzień przed pojechałyśmy z mamą na "mini" zakupy. Miałam wrażenie, że teraz czas zamiast mijać szybciej, upływał powoli, jak nigdy. 
Byłyśmy w galerii i chodziłyśmy po wszystkich sklepach. 
- Mamo... 
- Tak?
- Nie da się zapomnieć o kimś bardzo ważnym w naszym życiu, prawda?
- Wiki... Proszę, nie zaczynaj. Musisz przezwyciężyć własną siebie. Musisz pokonać to, co cię niszczy. Nie każę ci o nim zapominać... To nierealne, ale postaraj się ciągle o tym nie myśleć. Jesteś silna, ja w ciebie wierzę. 
Kupiłyśmy to, co planowałyśmy i wróciłyśmy do domu. 
Udałam się do swojego pokoju. Zanim jednak do niego weszłam usłyszałam głos taty z sypialni. 
"-Nie, ona nic nie wie, możecie być spokojni... Wiem, jakby to wyglądało, dlatego o niczym jej nie mówiliśmy... Na razie się nie dowie, trzymajcie się, do zobaczenia." - tata zakończył rozmowę i wszedł do przedpokoju.
- Oo, cześć mała. Już wróciłyście? - spytał zdziwiony.
- Z kim rozmawiałeś? 
- Ja? Z... Kolegą z pracy. Nie mamy teraz łatwo. Dużo różnych zmian, itd. Co ci będę truł.
- Aaa, ok. Idę do siebie.
Lezałam w łóżku. W końcu postanowiłam znowu zajrzeć do starego pamiętnika mamy. Przeglądałam po kolei wszystkie zapisane kartki. Nagle trafiłam na coś, co naprawdę mnie dobiło..
"Nagle zdajesz sobie sprawę z tego, że to już koniec. Naprawdę. Nie ma drogi powrotnej. Jest Ci żal. Próbujesz sobie przypomnieć, kiedy wszystko się zaczęło, a zaczęło się wcześnie, o wiele za wcześnie. Wtedy zaczynasz rozumieć, że nic nie dzieje się dwa razy. Już nigdy nie poczujesz się tak samo, nigdy nie wzniesiesz się trzy metry nad niebo".
Zamknęłam oczy. Poczułam łzy.
_________________________________
Jeszcze raz życzę wszystkiego najlepszego jednej z moich czytelniczek!  :)x uwielbiam Was wszystkich. Dziękuję, że jesteście. :*

wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 61.

*z perspektywy Wiktorii.
Obudziłam się. Otwarłam oczy i popatrzyłam w sufit. Kilka sekund później wparował do pokoju Szymek.
- Spóźnisz się.
Uświadomiłam sobie, że kilka dni temu zaczęła się szkoła i wszystko znów wróciło – zadania, nauka, itd.
Wstałam z łóżka i zaczęłam się ogarniać. Za pół godziny byłam już w szkole. Przywitałam się z Martyną i Tomkiem. Cieszyłam się, że ich mam. Gdyby nie oni, mogłoby być ze mną teraz różnie.
Lekcje mijały wyjątkowo szybko, a przerwy jakby dłużyły się. Siedziałam z przyjaciółką na korytarzu i nagle dostrzegłam, że zmierza w naszą stronę Zuza. Martyna już była wkurzona, bo wiedziała, że zaraz pewnie wybuchnie wielka wojna.
- Hej – powiedziała i stanęła przed nami.
- Czego chcesz? – spytała niemiłym głosem Martyna.
- Chciałabym…
- Co?
- Przeprosić was i oddać coś Wiktorii – dziewczyna wyciągnęła rękę zza siebie, a w niej trzymała mój wisiorek… ten od Maksa.
- Jak mogłaś… - syknęła Martyna.
- Wiem, wiem… jestem głupia i pusta, ale one mnie zmusiły. Nie chcę już być z nimi. Mam ich dosyć. Proszę… wybaczcie mi. Nie chcę się z wami kłócić. Ciebie Wiktoria naprawdę lubię, chociaż prawie w ogóle cię nie znam. Byłam głupia.
Zuza oddała mi naszyjnik i szybko poszła gdzieś w głąb korytarza.
- Nie wiem czy powinnyśmy jej ufać.
- Marti… nie oddałaby mi go od tak.
Kiedy wróciłam do domu założyłam na siebie znalezioną rzecz. Przez chwilę znowu czułam się, jakby Maks był blisko mnie, jakby wrócił. Niestety tak nie było.
Następnego dnia w szkole mieliśmy na trzeciej lekcji spotkanie, na którym nauczyciele mówili nam o wyjeździe do Fancji. Byłam tym strasznie podekscytowana. W sumie do wyjazdu pozostały jeszcze 2 tygodnie, a jechaliśmy tam na 15 dni.
*z perspektywy Maksa.
„To okropne stracić człowieka. To tak jakby stracić część siebie, część swojego serca. Ty coś o tym wiesz. Ty jedna wiesz coś o tym… Nie masz pojęcia, jak bardzo mi ciebie brakuje.  To nie jest już nawet tęsknota. To coś znacznie gorszego. Trochę jakby… zakazana miłość. Najgorsze jest to, że cierpisz. Cierpisz przeze mnie. Zawsze chciałem dla ciebie dobrze, nie pozwoliłbym nikomu cię skrzywdzić, a teraz to ja… ja jestem osobą, przez którą boli cię serce. Proszę mała, nie płacz więcej… bądź silna.”
Zgniotłem kartkę i rzuciłem nią w kąt pokoju. Dopiero teraz poczułem, że mam mokrą twarz.
- Maks, chodź na… kolację – mama weszła do pokoju i chyba po raz pierwszy od naszego wyjazdu widziała mnie w takim złym stanie. – Maks…
- To wszystko przez was… - zacząłem mówić, jąkając się. – Gdyby nie wy, dalej byłbym w Krakowie, obok Wiktorii. Wszystko zepsuliście. Niszczycie mi życie.
- Musieliśmy to zrobić. Gdybyśmy wtedy nie wyjechali… nie mielibyśmy nawet okazji zepsuć ci życia, mogłeś go w ogóle nie mieć.
Schowałem twarz w dłoniach i najnormalniej w świecie zacząłem płakać. Po chwili mama zostawiła mnie samego, podszedłem do okna i zacząłem patrzeć do góry, w niebo, w księżyc, w gwiazdy.
***
„Jest jeden plus… Możemy patrzeć na te same gwiazdy, księżyc, słońce. To nigdy się nie zmieni.” – pomyślał Maks.
„Jest jeden plus… Możemy patrzeć na te same gwiazdy, księżyc, słońce. To nigdy się nie zmieni.” – pomyślała Wiktoria.

Minęło kilka minut, obydwoje zasnęli myśląc o sobie… 

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 60.

*z perspektywy Wiktorii.
- Pamiętam... Pamiętam to uczucie, gdy dowiedziałam się, że go nie ma, że wyjechał. Nawet nie wiesz, jakie to okorpne. Jakby ktoś mnie oszukał, jak małe dziecko... - mówiłam do Martyny. - Gdy czytałam ten list... Zastanawiałam się o co chodzi, co się dzieje. Nic nie wiedziałam. Nikt nic nie wiedział.
Przerwa w szkole szybko skończyła się. "Minął prawie rok" - myślałam cały czas. 
Faktycznie tak było... To niecałe 12 miesięcy temu Maks wyjechał. Bez słowa, bez pożegnania. Po prostu zniknął, jakby zapadł się nagle pod ziemię. Nadszedł koniec roku. Codziennie modliłam się do Boga o to, abym znowu mogła być szczęśliwa. Z nim lub bez niego. Co raz częściej Maks pojawiał się w moich snach. Nigdy nie chciałam otwierać oczu, bałam się, że stracę go kolejny i kolejny raz... Myślałam, że jeżeli jeszcze kiedyś go spotkam, zostanę z nim na zawsze. W każdą kolejną noc uświadamiałam sobie, że tęsknię za nim tak bardzo, że nie przeżyję bez niego kolejnego dnia. Nie straciłam tylko jednej rzeczy... Przez cały ten czas miałam nadzieję. Miałam nadzieję, że jeszcze będę mogła go zobaczyć, chociaż na chwilę. Chciałabym go wtedy przytulić. O nic nie pytać, przytulić i nie pozwolić odejść...
W wakacje nie działo się nic nadzwyczajnego. Tak naprawdę chciałam już wracać do szkoły. W czerwcu powiedzieli nam, że zaraz na początku września zabiorą nas na wycieczkę do Francji. Nie mogłam się doczekać,  tymbardzej, że głównym celem było zwiedzanie, a nie nauka. Do tego jednak zostało jeszcze półtora miesiąca.
Pewnego letniego wieczoru wraz z mamą usiadłyśmy razem na huśtawce. Nawet nie wiedziałam co mam mówić. Znowu byłam totalnie rozbita.
- Mamo... Myślisz, że im się coś stało?
- Nawet tak nie mów... Miejmy nadzieję, że z nimi wszystko w porządku.  
- Teraz... Nawet nie wiem, co mogłabym teraz powiedzieć Maksowi, gdybym go spotkała, mamo - zaczęłam płakać. 
- Kochanie...
- Nie mamo. Ja mam tego dosyć. Czemu, czemu ten debil mi to zrobił?! Mam dosyć tego, że codziennie, każdego dnia muszę udawać, że jest dobrze. Nie mogę tak dłużej, mamo... Proszę, zrób coś... Ja nie mogę... - usiadłam na trawie i zaczęłam płakać, chociaż bardziej pasuje tu określenie "ryczeć" lub "beczeć".  
- Wiki... - mama podeszła do mnie.
- Zostaw mnie... Ten ból wraca. Jest co raz gorzej. Mam serdecznie dosyć. Zostaw mnie... 
Nie wiem ile czasu minęło, ale była już 20. Po cichu opuściłam podwórko. Tak naprawdę nie wiedziałam dokąd iść. Postanowiłam kilka kroków do przodu i zobaczyłam dom Maksa. 
- Dobry wieczór... Ja... - powiedziałam w stronę znajomej kobiety. - Mogłabym wejść? 
Ta skinęła głową na tak i zaprosiła mnie do środka. 
- Chciałabym... Iść do jednego pokoju. Tylko na chwilę. Jeżeli to problem, to...
- Idź - odpowiedziała szybko kobieta.
Poszłam po schodach do góry, otworzyłam niepewnie drzwi.
- Przepraszam... Czemu tu jest pusto? 
- Nie wykorzystujemy tego pokoju, dlatego.
Usiadłam na łóżku, a sąsiadka zamknęła pomieszczenie i zostawiła mnie samą.
Nie byłam tu tak dawno... Po kilku minutach zaczęłam przeglądać wszystkie szuflady, szafę, komodę. Miałam nadzieję, że może tutaj znajdę odpowiedź na wszystkie prześladujące mnie pytania. 
- Dziękuję pani... Dobranoc. 
- Nie ma za co dziękować. Znasz ten dom lepiej ode mnie. Jest prawie jak twój, prawda?
Uśmiechnęłam się. 
- Był jak mój. Jeszcze rok temu był - wyszeptałam i wyszłam. 
___________________________________
Jedna anonimkowa osoba zmusiła mnie do napisania i dodania kolejnego rozdziału, więc jest! :D kocham Was :*

Rozdział 59.

*z perspektywy Wiktorii.
Wzięłam szybki prysznic. Po nim od razu poczułam się lepiej. Postanowiłam nie siedzieć jak co wieczór w swoim pokoju, a zejść na dół i posiedzieć z rodzicami.
- Teraz przynajmniej jakoś wyglądasz - zażartowała mama.
- Deszcz nas zaskoczył, a parasolów brak. 
- Tak to już jest. 
- A gdzie Szymek? 
- Tutaj jestem - powiedział schodząc że schodów. 
- Wszystko ok? - spytałam widząc jego jakby wystraszoną minę.
- Tak. Tato chodź na chwilę.
Obydwoje pokierowali się w stronę salonu, a ja z mamą zostałyśmy w kuchni.
- Jak się czujesz?
- Ciężko powiedzieć. Ktoś... Ktoś mi ukradł ten wisiorek od Maksa.
- Jak to ukradł? - zdenerwowała się mama.
Opowiedziałam jej wszystko. 
- Kochanie... Myślę, że wszyscy powinniśmy zapomnieć o Maksie i jego rodzicach. Najwyraźniej musieli wyjechać. Może coś się wydarzyło. Nie wiemy... Ale chyba szybko tu nie wrócą.
- Wiem mamo, ale to... Bardzo trudne.
W weekend przyjechał do mnie Tomek. Oglądnęliśmy jakiś film, posiedzieliśmy, porozmawialiśmy. 
- Idę do łazienki, zaraz wrócę - chłopak pocałował mnie w czoło.
Ja w tym czasie poprawiałam zdjęcia stojące na komodzie. Wszystkie były źle poukładane.
- Siema mały - usłyszałam nagle zza drzwi pokoju. Najwidoczniej Tomek spotkał Szymka.
- Cześć.
- Może wyskoczymy w któryś dzień razem na basen? Podobno dobrze sobie radzisz. Co ty na to?
Ucieszyłam się, że mój chłopak i brat rozmawiają, a nawet będą spędzać razem czas.
- Pojechałbym, ale jest jeden problem.
- Jaki znowu problem?
Nastała kilkusekundowa cisza. 
- Hm? - dopytywał Tomek.
- Ty... Nie jesteś Maksem.
Kiedy to usłyszałam zamknęłam oczy i usiadłam na ziemi. W myślach powtarzałam sobie tylko "nie płacz, bądź silna".
Tomek wszedł do pokoju i usiadł na łóżku.
- Chyba mnie nie lubi - odrzekł.
- On też tęskni...
Po kilku minutach chłopak w nieco gorszym humorze pożegnał się ze mną i postanowił wrócić już do domu.
Leżałam w łóżku i czytałam jakąś książkę, a właściwie lekturę. Ktoś jednak przeszkodził mi, pukając do drzwi.
- Proszę.
- Jesteś zła, prawda? - wszedł Szymek i spytał niepewnie.
- Nie jestem - delikatnie podniosłam ku górze kąciki ust.
- Ale...
- Wiem jak się czujesz, dlatego rozumiem. Brakuje nam go, to chyba normalne. Spędziliśmy razem tyle lat... 
- Jest coś o czym powinnaś wiedzieć - brat popatrzył na mnie. Dostrzegłam smutek w jego oczach.
- Co jest?
- Masz... Wiadomość głosową. Naganą zupełnie przez przypadek.
- Nie dostałam żadnego smsa.  
- Wczoraj go usunęliśmy z tatą. Baliśmy się twojej reakcji.
- Mów natychmiast o co chodzi.
- Odłuchaj sobie tę wiadomość. Zostawię cię samą, tak będzie najlepiej.
Szymek powoli zamknął drzwi i zszedł na dół. Zostałam sama z telefonem w ręce.
W końcu odważyłam się przyłożyć komórkę do ucha.
- Maks, tata cię woła - usłyszałam, a moje serce zaczęło bić tysiąc razy szybciej. Usiadłam na łóżku i poczułam pierwsze spływające już łzy.
Maks dzwonił do mnie wczoraj, kiedy brałam prysznic. Dzwonił z zastrzeżonego numeru, nie mogę oddzwonić. Moje życie po raz kolejny straciło sens. Nie mam już siły.

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 58.

*z perspektywy Wiktorii.
- O co chodzi? - pytała przyjaciółka. Stałyśmy pod oknem i patrzyłyśmy na padający deszcz.  
- Zniknął...
- Kto?
- Wisiorek. Nie ma w łazience. Zostawiłam go tam, jak Tomek po nas przyszedł. 
- Musi tam być, dobrze patrzyłaś?
- Marti... Nie jestem ślepa.
- I... Co zrobimy?
- Wiesz kto go zabrał, prawda? 
- Myślisz, że one mogłyby...
- Tak. Tak właśnie myślę. 
- Idę do nich.
- Nie - złapałam dziewczynę za rękę. 
- Trzeba in go zabrać.
- Ten wisiorek to w sumie chyba jedyna rzecz, jaka mi po nim została.  
- Wiki...
- Nie... Ja już nie potrzebuję współczucia. Przetrwałam bez niego rok. Wytrzymam kolejny. 
Odwróciłam się w stronę tańczących osób i przyglądałam się każdemu z osobna. 
Nagle dostrzegłam podażąjącego w naszą stronę Tomka.
- Co się znowu stało? - stanął przede mną, a ja zobaczyłam twarz Maksa. Nie kontrolowałam tego. - Hm? - niecierpliwił się.
- Ktoś jej ukradł naszyjnik.
- Jaki znowu naszyjnik?
- Mój... - wymamrotałam. 
- Kochanie... Pojedziemy do jubilera i wybierzesz sobie coś tysiąc razy lepszego, ok?
Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach.
- Żadne inne wisiorki, pierścionki czy kolczyki nie zastąpią tamtego, zapamiętaj to. 
- Niby czemu?
- Bo tamten był od Maksa - powiedziałam, poszłam po swoją torbę i wyszłam że szkoły. Ten wieczór miał wyglądać inaczej. Zdecydowanie inaczej...
Powoli schodziłam po schodach. Miałam nadzieję, że nikt za mną nie idzie. Chciałam być sama. 
Wyszłam ze szkoły i już byłam cała mokra. Zauważyłam jakiś przystanek, prawie na przeciwko szkoły, więc podeszłam pod niego i usiadłam na ławce. 
Nie wiem ile czasu minęło, ale w pewnym momencie usłyszałam jak ktoś puka w szybę, za moimi plecami.
- Czego chcesz? - stanęłam obok Tomka.
- Chcesz parasol? 
- Nie. Chcę zostać sama.
- Wiesz co? Mam już tego serdecznie dosyć. Myślałem, że o nim zapomniałaś, że dałaś sobie spokój, ale nie... Gdybym go spotkał, przypieprzył bym mu i to konkretnie. Byłaś na dobrej drodze, nie myślałaś o nim, ale znowu... Znowu musisz to robić.
- Ty nic nie rozumiesz... - krzyknęłam w jego stronę i rozpłakałam się. 
- Masz rację. Niczego nie rozumiem, niczego.  
- Nie da się tak po prostu zapomnieć o osobie, którą się kochało, z którą było się tak blisko.
- Już zapomniałaś, tylko znowu ci odbiło i robisz jakieś cyrki! 
- Idiota! - krzyknęłam i odwróciłam się, chcąc iść jak najdalej. Poczułam jednak, jak Tomek łapie mnie za rękaw. - Co?!


Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, chłopak przyciągnął mnie do siebie i pocałował. 
Po kilku minutach byliśmy już w aucie, wracaliśmy do domu.
- Wiktoria...
- Tak wiem mamo. Jestem cała mokra.
- Idź się ogarnij i to szybko, proszę cię.
*z perspektywy Maksa.
Trzymałem w ręce telefon. Siedziałem już tak jakoś godzinę. W końcu odważyłem się i zadzwoniłem. Słyszałem tylko kolejne sygnały, nic więcej. 
- Maks, tata cię woła! - mama krzyknęła z kuchni, więc postanowiłem się rozłączyć... I więcej nie próbować. 

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 57.

*z perspektywy Wiktorii.
- Gotowe? - spytał Tomek wchodząc do mojego pokoju.
- Tak - odpowiedziała Martyna. Ja natomiast byłam w łazience obok. Musiałam doprowadzić się do porządku i porozmawiać z samą sobą. Wspominanie Maksa było dla mnie teraz bardziej bolesne niż zwykle, ale... dlaczego?
- Gotowa? - ktoś zapukał do drzwi. Zamknęłam oczy próbując wyrzucić z głowy wszystkie niepotrzebne myśli. 
- Tak - opuściłam łazienkę i od razu zobaczyłam jak Martyna posyła mi ciepły uśmiech. Cieszyłam się, że ją mam.
Po kilku minutach wyszliśmy. Wsiedliśmy do samochodu i nie minęło wiele czasu, a już byliśmy pod szkołą. W trójkę pomaszerowaliśmy do szatni, a stamtąd już na hol, gdzie odbywała się dyskoteka. Tomek poszedł do kolegów, a ja z Martyną usiadłyśmy na ławce. 
- Jest i nasza Wikusia – usłyszałam nagle czyjś głos.
- Czego chcecie? – odwróciłam twarz w stronę 3 dziewczyn, które usiadły obok mnie.
- Przyszłyśmy po prostu się przywitać, a ty od razu taka niemiła… No cóż.
- Znam was, nie róbcie żadnych scenek, co?
- Problem w tym, że nas nie znasz – odpowiedziała momentalnie Zuza, kuzynka Martyny.
- Zuza… - wymamrotała moja przyjaciółka bezradnie z wyraźną złością w głosie.
Siedziałyśmy tak przez chwilę i prowadziłyśmy totalnie bezsensowną rozmowę.  W końcu przyszedł do nas Tomek i wziął mnie do tańca, dzięki czemu miałam trochę spokoju. Czas zaczął mijać co raz to szybciej. Dyskoteka miała trwać do 20.30, więc została jeszcze godzina. Byłam już totalnie zmęczona, więc razem z Martyną poszłyśmy do łazienki, gdzie było trochę chłodniej, niż na korytarzu.
Przyjaciółka stanęła przed lusterkiem i zaczęła się w nim przeglądać, ja natomiast stałam obok mniej, opierając się o parapet.
- Pamiętam, gdy mi go dawał… - powiedziałam i ściągnęłam wisiorek trzymając go w dłoni.
- Proszę nie zaczynaj…
- Nie, spoko… Po prostu… on mówił wtedy, że będzie ze mną na zawsze… czuję, że jest… gdzieś daleko, ale jest – położyłam naszyjnik na parapecie i przyjrzałam się mu z uśmiechem.
- Dziewczyny, chodźcie – w drzwiach pojawił się zdyszany Tomek. – Wszyscy mamy być na holu, bo chcą coś tam ogłosić. Gaz, czekają tylko na was!
Szybko wybiegliśmy z łazienki i stanęliśmy obok naszych kolegów i koleżanek.
Po kilku minutach ponownie zagrała muzyka i mój kochany chłopak od razu porwał mnie do tańca. Okropnie bolały mnie stopy, ale nie odmówiłam mu.
- Fuck… - szepnęłam cicho, kiedy siedziałam na ławce i podziwiałam zdolności taneczne mojej przyjaciółki i chłopaka.
Wstałam i podążyłam w stronę łazienki. Dobiegłam do parapetu.
- Nie, nie, nie, błagam, nie… - zaczęłam panikować i miałam już łzy w oczach.
Położyłam dłoń na dekolcie i poczułam na policzku spływającą łzę. Szybko otarłam ją i wróciłam na korytarz.
- Ej, co się stało? – spytała wystraszona Martyna.

Nic nie powiedziałam, tylko przytuliłam się do niej. 


poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 56.

*z perspektywy Wiktorii.
Odkąd byłam z Tomkiem, moje życie się zmieniło. Chłopak był strasznie opiekuńczy, ciągle się o mnie troszczył i pomógł mi zapomnieć o Maksie. Tak. Chciałam o nim zapomnieć i mieć wreszcie spokój. Po wrześniu nadeszły kolejne miesiące – październik, listopad, grudzień. Zima… Chyba nie za bardzo lubiłam tę porę roku. Jedynym plusem były wieczory pod kocem z dobrą książką i gorącą herbatą. Wszystko to jednak minęło strasznie szybko. Ani się nie obejrzałam, a przyszła wiosna.
W szkole było dobrze. Podciągnęłam oceny i po pierwszym semestrze byłam zadowolona ze swoich wyników. Wiedziałam, że nic nie osiągnęłabym bez moich nowych przyjaciół.
Poznałam wiele osób. Większość z nich to naprawdę bardzo sympatyczni i fajni ludzie. Jedynie 3 dziewczyny uwzięły się na mnie. Nienawidziły mnie, chociaż nikt nie wiedział dlaczego. Nie przejmowałam się nimi. To normalne, że nie da się lubić każdego. Najgorsze jednak było to, że jedna z nich – Zuza, to kuzynka, daleka, ale kuzynka Martyny. Przyjaciółka próbowała ją jakoś do mnie przekonać, ale nie wychodziło jej to.
Po tych kilku miesiącach, mogłam być z siebie naprawdę dumna. Nie zachowywałam się jak dawniej. Kiedy usłyszałam imię „Maks” lub coś związanego z nim, od razu płakałam. Teraz już tak nie było. Nauczyłam się żyć bez niego. Czasami nawet zapominałam o jego istnieniu… To straszne.
Na początku kwietnia mieliśmy w szkole jakąś dyskotekę. Postanowiłam, że na nią pójdę. Kilka godzin przed przyszła do mnie Martyna i nawzajem zrobiłyśmy sobie makijaż. Stałam przed lusterkiem i zastanawiałam się czy wszystko jest ok.
- Ten wisiorek świetnie pasuje. Też taki chce – powiedziała i zaczęła się śmiać.
Ja natomiast zjechałam oczami w dół i delikatnie położyłam dłoń na dekolcie, łapiąc naszyjnik. Poczułam napływające do oczu łzy.
- Ej, co jest? – spytała przyjaciółka.
Milczałam, wpatrzona w swoje odbicie. Poczułam się teraz dokładnie tak, jak kilka miesięcy temu. Czułam, że znowu go tracę, że znowu umieram…
- Maks mi go dał – wyszeptałam.
- Wiki, ja… nie chciałam.
- Nie szkodzi. Wiesz… dopiero teraz uświadomiłam sobie, że noszę go przez cały czas, od momentu, kiedy mi go dał.
- Zaraz będzie tu Tomek. Ogarnijmy się… - dziewczyna przytuliła mnie, a ja zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się, tylko po to, żeby nie wybuchnąć płaczem.
*z perspektywy Maksa.
Napisałem kilkanaście listów. Wszystkie skierowane były do Wiktorii, ale żaden z nich nie mógł zostać wysłany. Mój nowy dom, nowa szkoła, nowi znajomi… to koszmar. Każdej nocy zastanawiałem się czy moje życie ma jeszcze sens. Tak cholernie tęskniłem za przyjaciółką. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak bardzo ją kochałem. Tak… kochałem. Minął prawie rok… Dawniej nie mogłem przeżyć bez niej jednego dnia. Minął prawie rok… Wiedziałem już, że to koniec, że już nigdy jej nie odzyskam.

W pewnym stopniu nauczyłem się żyć bez niej. Były dni, kiedy nawet nie miałem czasu myśleć o tym wszystkim. Byłem tak zajęty nauką, pracą… Wszystko mnie przerastało.  Czasami przyłapywałem się na tym, że już w ogóle nie pamiętam o Wiktorii, że teraz jest dla mnie nikim… To straszne.


Rozdział 55.

*z perspektywy Wiktorii.
Siedziałam i płakałam. Nie miałam przy sobie nawet chusteczki. Wyglądałam jak potwór. Po kilku minutach wstałam. Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą Tomka.
- Co ty tu robisz? – spytałam dalej płacząc.
- Nie pozwolę ci, żebyś tak marnowała sobie życie…
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”.


Chłopak w końcu przytulił mnie, a na jego koszulce pojawiało się co raz więcej moich łez.
- Zapomnij o nim – powiedział ciszej.
- Myślisz, że to takie łatwe? On był moim bratem, kochałam go…
- Ale teraz… kochasz kogoś innego – Tomek popatrzył na mnie, a ja poczułam dziwne ciepło w sercu.
Po chwili spuścił  głowę, a ja nie zastanawiając się podeszłam i pocałowałam go.


- Jesteś tego pewna? – spytał patrząc mi w oczy.
- Nie mogę stracić nikogo więcej, kogo kocham – wyszeptałam.


***
Następnego dnia w szkole, dziewczyna starała się jakoś trzymać. Pomimo czasu, który już minął, ona dalej nie potrafiła pogodzić się z tym wszystkim. Nie była w stanie tego pojąć.
- Jesteście razem? – dopytywała Martyna, kiedy tylko zaczęła się przerwa. – No mów! – pospieszała przyjaciółkę.
- Tak, jesteśmy – odpowiedziała w końcu Wiktoria, a ta druga omal nie pisnęła z radości.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, serio!
- Jesteś głupia – dziewczyny przytuliły się.
Minęło 8 godzin ciężkiej pracy. Wiktoria wróciła do domu, była okropnie zmęczona.
- Już jestem – weszła do domu i od razu zobaczyła, jak rodzice zaskoczeni jej widokiem, chowają coś.
- Co to było? – spytała zdezorientowana.
- Nic…
- Nic ważnego.
- Więc czemu to schowaliście?
- Kotku… to nic takiego, zaufaj nam. Chodź lepiej do kuchni, na obiad.
- Aha – wymamrotała dziewczyna. Wiedziała, że coś jest nie tak.
_____________________________________________________
Jakby ktoś jeszcze nie ogarniał...

To jest nasz Tomek :)

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 54.

*z perspektywy Wiktorii.
- Czy ona… - nie dokończyłam, nie mogłam. Popatrzyłam tylko w stronę drzwi.
- Tak – odpowiedział zapłakany mężczyzna.
Minął miesiąc. Doskonale pamiętałam każdy urywek rozmowy, pamiętałam każde słowo wtedy wypowiedziane…
- Byłem idiotą… – wymamrotał.
- Ona cię kochała… i tęskniła – mówiłam przez łzy, patrząc na nowy nagrobek.
- Byłem idiotą – powtórzył.
- Nie wierzę, że masz 26 lat…
- 20 lat… 20 lat nie utrzymywałem kontaktu ze swoją własną babcią. Żyłem w kłamstwie. To nienormalne – zerknął na mnie.
- Teraz tego nie naprawisz.
- Chciałbym. Bardzo bym chciał, naprawdę.
Zamknęłam oczy.
- Wiktoria, słuchamy… - usłyszałam nagle. – Wiktoria, wstań.
- Co ja? – ocknęłam się.
- To nie pierwszy raz… Pójdziemy do dyrektora.
- Ale… ja przepraszam.
- Chodź.
Oglądnęłam się do tyłu i zobaczyłam tylko zawiedzioną twarz Martyny.
- Co się z tobą dzieje?
- Moje opowiadanie nic tu nie da. Nikt mnie nie rozumie…
- Powinnaś uważać na lekcji – westchnął mężczyzna.
- Staram się. Robię wszystko, żeby tak właśnie było.
- Ale ci to nie wychodzi… powiedz mi, proszę, co się dzieje?
- Ma pan żonę i dzieci, prawda?
- Mam syna, ale nie rozumiem, co to ma wspól…
- Niech pan sobie wyobrazi, że oni nagle odchodzą… pana żona i syn znikają. Nie ma ich. Odeszli i nie wrócą, a pan nie może nic zrobić. To  nawet ciężko sobie wyobrazić, prawda? No cóż… ja nie muszę sobie nic wyobrażać, bo mam tak. Straciłam już 2 ważne osoby w moim życiu. Cały czas boję się, że stracę kogoś jeszcze – wytarłam rękawem mokry policzek. – To się dzieje – złapałam za torbę i wyszłam z gabinetu.
Minęłam przejście.
- Nienawidzę moich rodziców za to, że pozwolili mi o niej zapomnieć. Oni sami teraz tego żałują… szkoda, że dopiero teraz.

Usiadłam na ławce w parku ciągle słysząc w swojej głowie rozmowę z wnukiem pani Ewy. Nie wiedziałam, co mam zrobić, gdzie iść… 

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 53.

* z perspektywy Wiktorii.
- Czemu mieszka sama? - dopytywał Tomek, gdy staliśmy pod drzwiami.
- Tak wyszło... - nie chciałam nic mówić.
Staliśmy już około 3 minut, ale dalej nikt nie otwierał.
- Chyba jej nie ma - odrzekłam zawiedziona.
- Najwyraźniej.
Ja już odwróciłam się i stanęłam przy schodzach, a chłopak odchodząc szarpnął jeszcze klamkę. Drzwi się otworzyły.
- Wchodzimy? - spytał zmieszany.
Ja natomiast nie odpowiedziałam. Minęłam go i szybko weszłam do mieszkania. Zaczęłam zaglądać wszędzie.
- Tomek! - prawie pisnęłam stając przed leżącą na podłodze w salonie, panią Ewą.
- Co je... - nie dokończył.
- Dzwoń szybko po karetkę, błagam cię!
- Oddycha jeszcze?!
- Dzwoń! - krzyknęłam pełna złości i spiorunowałam go wzrokiem.
Moje serce waliło jak opętane, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
- Oddycha - próbował uspokoić mnie chłopak. 
- Jak możemy jej pomóc?! - pytałam i trzymałam za rękę nieprzytomną kobietę. 
W mojej głowie były setki myśli. Rozpłakałam się. Czułam, że tracę kolejną osobę...
Nagle poczułam, uścisk... Momentalnie skierowałam oczy na panią Ewę. 
- Wiktoria - wyszeptała. 
 - Niech pani się trzyma, proszę, błagam! 
- Powiedz moim dzieciom i wnukom, że bardzo ich kochałam, że tęskniłam - jej powieki ciągle zamykały się. - Powiedz im, że teraz będę już bezpieczna, razem z mężem, nie będą mieli już ze mną problemu. Tobie... Tobie też dziękuję za wszystko.
Kobieta zamilkła. 
- Proszę się odsunąć! - krzyknął ktoś za moimi plecami.
Odskoczyłam od pani Ewy i stanęłam obok Tomka. 
- Będzie dobrze - powtarzał cały czas. 
Po kilku minutach osłabiona leżała na noszach. Wynieśli ją z domu i odjechali karetką. 
- Musimy tam jechać... - wymamrotałam stojąc przy oknie. - To znaczy... Ja muszę, ty nie. Dzięki, że mi pomogłeś i w ogóle.
- Jeżeli chcesz, mogę jechać.
- Nie... Lepiej będzie jak sama się tam pokażę.
Kiedy wróciłam do domu zastałam Szymka i tatę. Wytłumaczyłam im wszystko. Tata odwiózł mnie do szpitala..
- Przepraszam, ja... Szukam starszej kobiety, trafiła tu niedawno, ma na imię Ewa. 
- Zaraz przyjdzie lekarz, proszę poczekać.
Siedziałam na krześle, czekałam... Nic. Dopiero po kilkunastu minutach dzięki jakiejś pielęgniarce dotarłam do odpowiedniej sali. 
- O co chodzi? - spytałam będąc przed drzwiami, obok nich stał jakiś mężczyzna.
- Kim ty jesteś... - wydukał i pokazał swoją twarz. Płakał...
_______________________________
Nie myślcie, że Was olewam czy coś :(( po prostu kończą się wakacje no i sami wiecie.. ciągle gdzieś wychodzę.
I jeżeli przeczytacie, skomentujcie. Bo chciałabym wiedzieć ile Was tu jest.
Pamiętam, że zadałam to pytanie też przy moim pierwszym opowiadaniu. Wtedy około 100 osób, potwierdziło, że je czyta :'') to było piękne... I nadal jest xx. Kocham!

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 52.

*z perspektywy Wiktorii.
- Mamo…
- Tak, kochanie?
- Myślisz, że powinnam odpuścić?
- Ale…
- Z Maksem…
- Wiem, jak to przeżywasz. Chciałabym, żebyś mogła być szczęśliwa i zapomnieć, naprawdę.
- Nienawidzę go…
Mama nic nie powiedziała. Chyba właśnie tego teraz potrzebowałam. Ciszy, spokoju…
Po kilkunastu minutach poszłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku. Byłam okropnie zmęczona. Wzięłam telefon do ręki i w tym samym czasie on zaczął dzwonić. Na ekranie wyświetlił się napis „numer prywatny”.
- Nie odbierasz? – spytał Szymek, niespodziewanie wchodząc do pokoju z popcornem.
- Nigdy nie odbieram tych „numerów”, więc tym razem nie zrobię inaczej.
- Jak wolisz.
- A po co przyszedłeś?
- Zrobiłem ci popcorn. To znaczy nam zrobiłem.
- Miło – powiedziałam i poczochrałam mu włosy.
- Znowu dzwoni… - zauważył.
- No to wyciszamy…
Po kilku minutach rozmowy, postanowiliśmy oglądnąć z bratem film. Wybraliśmy jakąś komedię. Muszę przyznać, że tęskniłam za tym. Za swoim śmiechem i za tym chociażby kilkusekundowym szczęściem…
Następnego dnia obudziłam się kilka minut po 10. Poleżałam, ale nie chcąc tracić dnia, wstałam i zbiegłam po schodach do kuchni. Nie było nikogo – rodzice w pracy, a Szymek najwyraźniej jeszcze spał. Stojąc kilka minut przed lodówką zdecydowałam się w końcu na płatki z mlekiem. Skonsumowałam je i zaraz potem udałam się do łazienki. Potem ubrałam się i byłam gotowa. Wtedy jednak uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nikt na mnie nie czeka, że z nikim się nie umówiłam. Usiadłam na sofie i włączyłam telewizor. Ogarnęłam chyba wszystkie kanały i na żadnym nie znalazłam nic ciekawego.
W końcu postanowiłam udać się w odwiedziny do pani Ewy. Zostawiłam w kuchni karteczkę Szymkowi i wyszłam. Powoli kierowałam się w stronę odpowiedniej kamienicy. W pewnym momencie zauważyłam przed sobą znajomą osobę. Nie chciałam, żeby mnie zauważył.
- Hej – powiedział Tomek przechodząc obok mnie i zatrzymał się.
- Cześć – odpowiedziałam.
- Wybierasz się gdzieś?
- Właściwie to… idę do takiej znajomej.
- Rozumiem.
- Wiesz… - zaczęłam i zawahałam się. – Jak chcesz, możesz iść ze mną. Myślę, że się ucieszy. Kocha ludzi, a tak mało osób do niej przychodzi…
- Będę tylko problem.
- Nie, nie. To znaczy, jeżeli masz jakieś plany…
- Właściwie to nie mam… aczkolwiek mam propozycję.
- Tak?
- Mam aparat… Może skusiłabyś się na małą sesję? Znam się na tym.
- W sumie… czemu nie – odparłam z uśmiechem.
Powędrowaliśmy z chłopakiem do jakiegoś lasku. Było tam cudownie. Promienie słońca przebijały się przez gałęzie drzew, a ptaki śpiewały dodając jeszcze większego uroku.
- Nie umiem pozować – wybuchłam śmiechem, kiedy próbowałam się jakoś ustawić, a brunet również śmiał się ze mnie.
Spędziliśmy tak godzinę. Nie spodziewałam się, że chłopak, którego poznałam przypadkiem w KFC, może być tak fantastyczny.
- To co… teraz samowyzwalacz i robimy sobie jakąś sweet focie? – zaproponował.
- Jestem za! – krzyknęłam radośnie.
Położyliśmy się obok siebie i podpieraliśmy się na łokciach. Robiliśmy dziwne miny, a w pewnym momencie, przy kolejnym zdjęciu, zupełnie nieświadomie pocałowałam Tomka w policzek.
- Ja… sorry – powiedziałam zmieszana i zaśmiałam się.
Chłopak nawet na mnie nie zerknął, a po chwili to on cmoknął mnie w ten sam sposób.

Tak minęło półtorej godziny. Wróciliśmy do centrum i zgodnie z planem udaliśmy się do pani Ewy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka…
_________________________________________________________
Hej, hej! :) przepraszam, że dopiero dzisiaj nowy rozdział.. 

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 51.

*z perspektywy Wiktorii.
- Widziałam go… - wydusiłam z siebie, siedząc już w pokoju Martyny. Miałam łzy w oczach, próbowałam je zatrzymać.
- Kogo?
- Maksa… - odpowiedziałam po chwili.
- Chyba go nie znam.
- Ale… widziałam go w nietypowym miejscu, wiesz?
- To znaczy?
- Szłam ulicą i… on wysiadł z autobusu. Potem pocałowałam go. Sama nie wiem czemu…
- Oo, gratuluję. Co było dalej? – spytała dziewczyna siadając obok mnie.
- Dalej… odszedł, znowu.
- Ale przecież…
- To był sen – wyszeptałam i moje policzki były już mokre.
- Kurde… - Martyna przybliżyła się i przytuliła mnie. – Nie płacz, proszę…
- Czemu ja mam takiego cholernego pecha? No czemu? Co ja zrobiłam źle, co?
Wstałam i zaczęłam targać się za włosy.
- Ej, uspokój się!
- Mam dosyć, rozumiesz?! Mam dosyć. Wszystkiego i wszystkich! Ten idiota mnie zniszczył! Nie jestem już tą Wiktorią, co kiedyś. Jestem przez niego jakimś potworem! Nie potrafię nic porządnie zrobić, nie mogę spać, nie mogę robić nic…
- Zaraz ci przywalę…
- Dajesz. Może to mi pomoże…
- Wiesz co? Koniec z tym. Masz chusteczki, tam łazienka. Masz 5 minut na ogarnięcie się. Zapomnij o nim chociaż na chwilę. 5 minut i wychodzimy z domu na autobus. Pospiesz się.
Było mi trochę głupio przez to, jak się zachowałam. Szybko opuściłam pokój i w łazience próbowałam przywrócić swoją twarz do porządku.
- Gotowa? – Martyna uchyliła drzwi. - Chodź – podała mi rękę i wyszłyśmy z mieszkania.
***
Dziewczyny ledwo co zdążyły na autobus. Wbiegły do niego, a Wiktoria rozbawiona tą sytuacją i wzrokiem innych osób, nawet zaśmiała się, z czego Martyna była bardzo zadowolona. Nie jechały długo. Po kilkunastu minutach były już na basenie. Zrobiły, co miały zrobić i nareszcie były w wodzie. Spędziły tam razem 2 godziny.
Po tym czasie postanowiły udać się do pobliskiego KFC. Zmęczone, szły powoli chodnikiem, byleby dojść do celu. Udało się.
Zamówiły jedzenie i usiadły przy jednym z większych stolików.
- Ej… - zaczęła nagle Martyna.
- Co?
- Skądś znam tego chłopaka… - powiedziała i ruchem głowy wskazała na kogoś stojącego kawałek za plecami Wiktorii.
- Przecież on był na spotkaniu klasowym! – wyparowałam dosyć głośno.
- A no byłem. Siema dziewczyny – chłopak stanął obok nich, położył tackę na stole i usiadł obok Wiktorii.
Martyna zaczęła się śmiać, a ta druga pukała się palcem w czoło.
Za chwilę dołączył do nich ktoś jeszcze. Jak się okazało, był to Tomek – starszy kumpel nowego kolegi dziewczyn.

Można powiedzieć, że w ogóle się nie znali, ale bardzo miło spędzili czas.
_______________________________________________________
Hihiih. Taki mały psikus. Nie zabijajcie x