niedziela, 29 września 2013

Rozdział 78.

Maks był już w szpitalu, cały czas był nieprzytomny. Wiktoria natomiast jechała z nauczycielem. Starała się nie płakać. 
- Kim on tak właściwie jest? - spytał mężczyzna.  
- To… Mój przyjaciel. Ale nie chcę  teraz wszystkiego tłumaczyć… Przepraszam.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił po chwil.
Obydwoje powoli wysiedli z samochodu. 
Pokonali schody i byli już w budynku. 
- Załatwi pan to? 
Nauczyciel podszedł do kobiety siedzącej za blatem i spytał o Maksa. Nic nie rozumiałam, więc czekałam…
W końcu podszedł do mnie.
- I jak?
- Ma teraz operację. Nic więcej na razie nie wiadomo. Nie chcesz wrócić do hotelu?
- Chyba pan zwariował. Nigdzie się stąd nie ruszam…
- Ja muszę wrócić.
- Zostanę sama…
- Nie mogę na to pozwolić.
- Dam sobie radę. Naprawdę… Wiele już przeszłam.
- Zrobimy tak… Ja pojadę i jeżeli uda mi się wyrwać to tu wrócę. Jakby co, to dzwoń.
- Dobrze. 
Wiktoria siedziała na krześle wpatrując się to w sufit, to w podłogę. Minęło może pół godziny. Dziewczyna odwróciła się do tyłu i za oknem zobaczyła radiowóz. Zerwała się i szybkim krokiem powędrowała w stronę policji. 
*z perspektywy Wiktorii.
- What's happening? - spytała Wiktoria stając obok funkcjonariuszy.  
Zaczęli tłumaczyć jej coś po angielsku. Nie rozumiała wszystkiego, ale kiedy rozglądała się dostrzegła stojącego tyłem chłopaka, który strzelił w Maksa i nie tylko. 
W dziewczynie zagotowało się. 
- Zabiję go! - krzyknęła i nieskutecznie próbowała przebić się przez stojących mężczyzn.


Uspokoili ją. Wiktoria wróciła do szpitala. Usiadła w tym samym miejscu, co wcześniej. Czekała i czekała… Nic. 
Maks był już po operacji, leżał w sali, ale nie można było jeszcze do niego wchodzić. Chłopak nie do końca wiedział o co chodzi. Pamiętał kłótnię z przyjaciółką i widok wycelowanego w jej stronę pistoletu. Po tym urwał się mu film. Był przekonany, że dziewczyna dalej jest na niego wściekła… Przez to nie chciał wychodzić ze szpitala. Wolał tu zostać i umrzeć. 


Dziewczyna ciągle oczekiwała… sama nie wiedziała na co. Może powiedzą jej, że umarł? Może powiedzą, że jest w dobrym stanie? Co powiedzą? Czy w ogóle coś powiedzą?
- Hello – usłyszała nagle czyjś głos, podniosła głowę do góry. Stanął przed nią lekarz, ten z którym zamieniła kilka zdań wcześniej, na miejscu wypadku.
Zaczęła z nim rozmawiać… Wszystko musiała mówić po angielsku, nie była w tym perfekcyjna, ale jakoś dawała radę.
Wiktoria mogła wejść do Maksa… Jak się okazało jego stan był dobry, kula na szczęście nie wbiła się głęboko.
Nastolatka powoli i po cichu weszła na salę.
- Hej – wymamrotała w stronę przyjaciela.
- Myślałem, że nie przyjdziesz…

Dziewczyna natychmiast podeszła do łóżka i mocno przytuliła chłopaka. 

czwartek, 26 września 2013

Rozdział 77.



Wiktoria maszerowała do przodu. Słyszała niesiony przez echo sygnał karetki, patrzyła w ziemię. Skręciła w jakąś uliczkę. Po kilku sekundach zwolniła… zatrzymała się. Rozejrzała się dookoła. Słyszała gdzieś jakiś szloch… Serce uderzało jej jakby szybciej i mocniej.
- Kto tu jest…? – spytała niezbyt głośno.
Płacz nie ustawał. Dźwięk karetki nasilił się i momentalnie ustał. Samochód zatrzymał się chyba gdzieś niedaleko. Wiktoria usłyszała nagle spust pistoletu. Serce podskoczyło jej do gardła.
- Nie rób tego! – krzyknęła nagle. Zobaczyła w zaciemnionym miejscu jakiegoś chłopaka. Miał w ręce pistolet, celował nim w siebie. Podeszła bliżej. – To ty… - powiedziała, rozpoznając w siedzącym, chłopaka, który kiedyś ją porwał.


- Odejdź – mówił, płakał i cały się trząsł.
- Odłóż ten pistolet…
- Bo co?!
- Nie musisz tego robić, to nie jest dobre rozwiązanie.
- Nic nie wiesz… - syknął.
- Może i nie, ale przecież… nie popełnisz samobójstwa, prawda?
- Odejdź! – krzyknął.
- Potem będę miała cię na sumieniu, nie rób tego, słyszysz?!
Wiktoria cofała się powoli do tyłu, jakby czuła, że zaraz zobaczy przed sobą trupa.
- Masz rację, nie mogę się zabić – wymamrotał i wstał.
- No właśnie.
- Ale mogę zabić ciebie – powiedział i wymierzył w nią pistolet.
- Ale… - Wiktoria chciała uciec, ale jeden niepotrzebny ruch mógł pogorszyć sprawę.
- Teraz się boisz, co? Już jeden koleś leży, tam, za ścianą. Po niego przyjechała karetka. Zaraz wezmą też ciebie.
- Nie! – krzyknęła piskliwym głosem dziewczyna i była zalana łzami ze strachu. – Ja nic ci nie zrobiłam… proszę…
- Teraz będziesz udawać niewiniątko, co? – mówił chłopak i zbliżał się do swojej upatrzonej ofiary.
W tym samym czasie gdzieś z bocznej uliczki wyszedł Maks. Kiedy zobaczył to, serce zatrzymało mu się. Stanął i wsłuchał się w słowa nieznajomego. Był blisko, więc słyszał wszystko…
- I już… po tobie ślicznotko – wymamrotał nastolatek z bronią.
Nagle odbił się od ścian dźwięk strzału. Nastał bardzo krótki moment ciszy.


- Nie! Nie! – krzyknęła Wiktoria na cały głos, padając na beton! – Nie! – krzyczała i szarpała Maksem, który leżał na jej kolanach.
Chłopak osłonił przyjaciółkę, kiedy tamten drugi uwolnił kulę pistoletu.
- Maks! – wydzierała się, patrząc na niego z góry. – Powiedz coś – uderzała go delikatnie po twarzy. Rozglądnęła się dookoła. Nikogo już nie było. – Błagam… odezwij się – szeptała zrozpaczona tuż nad jego twarzą, trzymając jego dłoń.
Pomyślała teraz o najgorszym, ale… poczuła ścisk dłoni.
- Boże… - szepnęła, kiedy chłopak otworzył oczy. – Maks, ja… muszę iść po pomoc… inaczej wykrwawisz się na śmierć. Proszę… bądź silny, poczekaj chwilę. Zrobię to jak najszybciej.
- Wiki… zaczekaj – powiedział z wyraźnym bólem na twarzy.
- Nie możemy czekać!
- Musisz coś wiedzieć… coś, czego nie powiedziałem ci do tej pory – wypowiadał te słowa, które brzmiały, jakby miały być ostatnimi.
- Maks…
- Kocham cię najbardziej na świecie – jego oczy zamykały się i otwierały. – Jesteś dla mnie najważniejsza, pamiętaj o tym – powieki opadły.
Dziewczyna w krytycznym stanie, ale psychicznym, pobiegła przed siebie, skręciła i usłyszała liczne krzyki.


- Pomocy! – krzyknęła, kiedy zobaczyła za bramą karetkę i lekarzy. – Help!
Ktoś podbiegł do niej.
- What?! – odpowiedział obcy.
- Em… - próbowała jakoś sklecić zdanie w głowie. – There is… there is my friend, He will die, if you don’t help him! He is injured! Please… help me…
- Boys! Come on!
- Thanks… - odrzekła i pobiegła z powrotem do przyjaciela. Po kilkunastu sekundach pojawili się lekarze. Zaczęli badać chłopaka i przygotowywać nosze.
- Sorry… - Wiktoria złapała za rękę jednego z mężczyzn, ten popatrzył na nią pytająco. He will live, right? Please… tell that he won’t die… please.
- I don’t know, baby – starszy już mężczyzna ze współczuciem zerknął na nastolatkę.
- Can I… - nie dokończyła, nie mogła, ale ruchem rąk pokazał o co chodzi.
- Sorry, we can’t. We are going to this hospital – podał jej jakąś kartkę. - You can get there on your own. Don’t cry, baby. Everything will ok. I Promise… - „staruszek” wbiegł do odjeżdżającej karetki.
Dziewczyna oparta o ścianę nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Łez powstrzymać nie mogła. Uświadomiła sobie jednak, że nareszcie skończyła się ta codzienna rutyna… czuła, że teraz będzie inaczej. W końcu po burzy zawsze wychodzi słońce. Ale bała się… okropnie się bała o ukochanego. Nie miała jeszcze pojęcia o jednej rzeczy.


Martyna, Zuza, Tomek i jeden z nauczycieli stali przed kilkoma innymi osobami. Dowiedzieli się… doszła do nich informacja, że przed chwilą zginął chłopak i dziewczyna. Dziewczyna to Polka… Wiktoria nie odbierała telefonu. To nie mógł być zbieg okoliczności. Martyna stała obok nauczyciela i płakała.
- Była moją przyjaciółką – szeptała co chwilę, nie potrafiła się uspokoić.


Wiktoria natomiast postanowiła, że jak najszybciej musi dostać się do szpitala. Wybiegła na ulicę, rozejrzała się i zobaczyła grupę ludzi wpatrujących się w coś. Dostrzegła tam, wędrując wzrokiem, Martyną i resztę jej załogi. Widziała jak płaczą, jak stoją i nie wiedzą, co robić. Nie mogła zrozumieć o co chodzi, więc natychmiast do nich podbiegła.
- Co wy tu robicie? – stanęła przed nimi, a oni wytrzeszczyli oczy i otwarli buzię.
- Wiktoria! – krzyknęła Martyna po czym rzuciła się na przyjaciółkę, pozostali zrobili to samo. – Ty żyjesz…
- Przecież…
- Powiedzieli nam, że zginęłaś.
- Ja nie… ja nie, bo… muszę jechać do tego szpitala. Teraz… - wyciągnęła pognieciony kawałek papieru.
- Wiktoria… - zaczął nauczyciel.
- Proszę pana… ja wiem, że jestem okropna, że nie słucham, że chrzanię tę wycieczkę, ale tam… tam jest mój przyjaciel. Osoba, która jest dla mnie jedną z najważniejszych na świecie – tłumaczyła jąkając się, przez płacz. – Ma pan żonę, dzieci… niech pan sobie wyobrazi, że nagle… że nagle jedno z nich zostało ranne, zabierają je do szpitala, a pan nie wie, co się z nimi dzieje… Przepraszam, że taka jestem, ale ja muszę tam jechać, może lepiej pójdę albo… cokolwiek – upadła na ziemię.
- Wstawaj – nauczyciel podniósł ją z chodnika, zabrał kluczyki i wsiadł z uczennicą do auta, które było wypożyczone na czas wycieczki.

Odjechali
_____________________________________________
co myślicie? x

środa, 25 września 2013

Rozdział 76.

*z perspektywy Wiktorii.
- Będę szła tyłem – zaczęłam mówić do Zuzy, kiedy wychodziliśmy z basenu. - A jak będzie jakaś boczna uliczka to w nią skręcę.
- Masz rację, zgub się.
- Ale ty jesteś optymistyczna…
- Jestem raczej realistką. Po co jeszcze bardziej komplikujesz tę całą sytuację? Dostaniesz ochrzan i na tym się skończy.
- Może jakoś przeżyję.
- Rób, co chcesz… Pamiętaj, że ty ponosisz konsekwencje.
- Spoko, pamiętam.
Faktycznie robiłam tak, jak zaplanowałam. Szłam na samym końcu. Wszyscy nauczyciele byli na samym początku grupy. Nie było możliwości, ażeby zauważyli moje odłączenie się od reszty uczniów. Zobaczyłam przed nami jakieś 2 budynki, a między nimi jakąś drogę, prawie niewidoczną.
- Do zobaczenia– dosyć głośno szepnęłam do przyjaciółek.
Zaraz potem znalazłam się pomiędzy dwoma ścianami. Poczekałam chwilę. Kroki kilkunastu osób ucichły. Wyszłam z powrotem na chodnik. Rozglądnęłam się dookoła. Chciałam iść pod wieżę, ale jednak zdecydowałam się inne miejsce.
Szłam dosyć szybko, ostrożnie stawiałam każdy krok. Po kilku minutach dotarłam do celu. Stanęłam przed kamienicą, w której mieszka teraz Maks. Popatrzyłam w górę, do odpowiedniego okna. Było ciemno. Ciemno i cicho. Zamyśliłam się. W mojej głowie pojawiły się teraz setki różnych teorii, założeń, stwierdzeń… Nagle wyrwałam się z tego dziwnego stanu. Ktoś otwierał drzwi budynku, na wprost których stałam. Energicznie odwróciłam się  i ruszyłam przed siebie. Nie uszłam zbyt  daleko, skręciłam w pewnym momencie w lewo. Oparłam się o jakiś stary, zniszczony i zapewne brudny mur.
Kilkadziesiąt sekund potem poszłam w głąb „drogi”. Wykonałam jeszcze parę zakrętów i nagle zatrzymałam się. Stałam jak słup soli…
***
- I co teraz zrobisz, co?
- Powiedz mi najpierw czemu jej to wszystko powiedziałaś? Zrobiłem ci coś?
- Ty jesteś okropny, wiesz? – Iza i Maks stali i rozmawiali, a raczej kłócili się. Widzieli swoje twarze, tylko dzięki padającemu na nich światłu księżyca. Była pełnia.
- Czemu? Zniszczyłaś mi wszystko…
- Maks – szepnęła Iza i siąknęła nosem.
- Co?
- Wiesz kim jestem?
- Izabela, wielka Izabela… - odburknął.
- Nie… Jestem Iza. Jestem dziewczyną, mam prawie 17 lat, a co najważniejsze, mam serce i uczucia. Wiesz jak się czuję? Pomyślałeś o tym chociaż przez chwilę? Nie… nie pomyślałeś, bo po co? Skoro tylko ona się liczyła – zachowywała się i mówiła, jak nie ona. W jej oczach pojawiły się łzy. – Zraniłeś mnie, upokorzyłeś… czułam się niepotrzebna, odepchnięta… Ja też mam uczucia. Nie jestem sobą… Udawałam przez cały czas taką wredną, bo nie miałam wystarczająco dużo odwagi i sił, żeby ci to wszystko powiedzieć. Zależało mi na tobie, myślałam, że coś z tego będzie, ale… ale nie. Teraz nawet nie winię Wiktorii. Jak spotkałam ją przy wieży… Jak widziałam jej wyraz twarzy, jej oczy… chciało mi się cholera ryczeć. Wydawało mi się, że ona mnie rozumie,  że jest w podobnej sytuacji. Było mi jej tak cholernie, cholernie szkoda… ale nie pomogłam jej, bo nie potrafiłam. I żałuję, wiesz? Może ona… może chociaż ona zasłużyła sobie na szczęście – Maks stał jak wryty, a jego towarzyszka wycierały łzy rękawem. – Nie udaję… nie myśl sobie, że to jakiś teatrzyk… Jest mi szkoda. Zmarnowałeś wszystko. Racja, zawiniłam… ale traktowałeś mnie, jak najgorszą świnię, jak wroga. Jak się miałam czuć? Ty pierwszy mnie skrzywdziłeś…
Chłopak milczał. Patrzył na znajomą i był zdziwiony, a za razem przerażony, było mu głupio.
- Ja… przepraszam – wymamrotał tak, że ledwo było go słychać.
- Myślisz, że to pomoże? Nie… Ja chyba nie chcę cię już znać. Wystarczy mi atrakcji i niespodzianek z twojej strony – dziewczyna powoli odsuwała się od niego. – Nie mam pojęcia czego ci życzyć. Skoro kochasz Wiktorię, to może… szczęścia? Nie wiem… naprawdę nie wiem.
Odwróciła się i poszła w stronę ulicy.
- Zaczekaj – powiedziała Wiktoria, a tamta podskoczyła wystraszona.
- Co ty tutaj robisz? – wytrzeszczyła oczy.
- Słyszałam wszystko… szłam tędy, weszłam w jakąś uliczkę i trafiłam na was…
Iza pokiwała głową i uśmiechnęła się przez łzy i odrzekła:
- Możesz mnie zwyzywać, zabić… zniszczyłam wam wszystko.
- Nie… nie zamierzam – odpowiedziała łagodnie. – Przykro mi, że… że tak cię potraktował.
- Wiesz co? On nie jest złym chłopakiem. Znasz go dłużej ode mnie, ale… wydaje mi się, że mam rację. On po prostu oszalał na twoim punkcie i dlatego to wszystko tak wygląda. Kłótnie, rozstania, płacz…
- Nie wiem, co mam powiedzieć…
- Wiesz… obydwie go straciłyśmy, ale jest mała różnica.
- Jaka?
- Ty masz szansę go jeszcze odzyskać… nie zepsuj tego – Iza uśmiechnęła się delikatnie, pomachała w stronę prawie nieznajomej i odeszła.
Wiktoria poczuła, że wszystkie uczucia się w niej mieszają. Była zdenerwowana. Weszła w uliczkę, miała nadzieję, że spotka tam jeszcze Maksa.
- Zadowolony? – niemalże krzyknęła w jego stronę.
Ten podniósł się z ziemi jak poparzony, nie wiedział za bardzo o co chodzi. Dziewczyna podeszła bliżej.
- Zwaliłeś całą winę na nią, a tak naprawdę… zraniłeś ją. W co ty się bawisz, co?
Była tak wkurzona, że w jej oczach pojawiły się łzy.
- O czym ty…
- Dobrze wiesz o czym!
- Przecież… - stał bezradnie, nie mógł się wysłowić.
- Ile już dziewczyn masz na koncie, co? Może jeszcze o czymś nie wiem?
- Piętnaście – rzucił obojętnie.
Dziewczyna nie wytrzymała, spiorunowała go wzrokiem, zamachnęła się i uderzyła.


- Widzę, że macie z Tomkiem wiele wspólnego. Ten sam policzek.
- Jesteś żałosny… Nienawidzę cię… Ale mam ciągle nadzieję, że kiedyś wróci Maks… ten stary Maks. Ten, którego kochałam, za którym cholernie tęsknię. Tylko pytanie… czy on kiedykolwiek wróci?
Zrobiłam parę kroków do tyłu i niezbyt szybko, ale odeszłam.

poniedziałek, 23 września 2013

Rozdział 75.

*z perspektywy Maksa.
Spóźniony wszedłem do klasy i usiadłem w swojej ławce.
- Przepraszam – powiedziałem jeszcze w stronę nauczyciela po czym spiorunowałem wzrokiem śmiejącą się szyderczo Izę.
30 minut lekcji niesamowicie się dłużyło. W końcu jednak mogliśmy wyjść na przerwę.
- Zadowolona jesteś? – złapałem za ramię dziewczynę, zatrzymując ją w drzwiach.
- O, Maksiu. Co tam u ciebie?
- Nie denerwuj mnie…
- Znowu cię coś ugryzło?
- Czemu… powiedz mi, czemu to zrobiłaś?
- Ale co takiego?
- Dobrze wiesz co. Nie rób ze mnie idioty, ok.?
- Nie mam teraz czasu. Chcesz pogadać, to bądź wieczorem… wiesz gdzie.
Iza skończyła mówić i zniknęła gdzieś pomiędzy innymi osobami. Osunąłem się po ścianie, siadając na płytkach.
*z perspektywy Wiktorii.
- Wiktoria, szybciej! – do drzwi łazienki od pięciu minut dobijała się Martyna.
Stałam przed lusterkiem i próbowałam w jakikolwiek sposób zakryć wory pod oczami. Przespałam w nocy może 2 godziny. To nie przez Maksa, była pełnia… Tak sobie to tłumaczyłam.
- Ja pierdziele, ruszaszasz się… - Martyna uderzyła się w czoło.
- Haha, co robię?
- Tak, ruszaszasz – przyjaciółka zamykała już drzwi do łazienki, ale nagle cofnęła się. – Ty się uśmiechnęłaś…
- Najwyraźniej – odpowiedziałam teraz już z niezbyt szczerym uśmiechem.
Dzisiaj mieliśmy iść, co dziwne, do kina na jakiś film, którego tytułu w ogóle nie pamiętałam. „6 dni do końca wyjazdu. Tylko 6 dni…” – myślałam podczas sensu, kiedy czytanie kolejnych polskich  napisów stawało się nudne i poniekąd niezrozumiałe.
Po dwóch godzinach wylądowaliśmy w jakiejś restauracji. Przeglądając menu, większość osób postawiła na pizzę. Zjedliśmy ją z wielkim smakiem. Następne udaliśmy się do parku, gdzie znajdował się jakiś pomnik. Stamtąd wróciliśmy do hotelu. Mieliśmy godzinę odpoczynku oraz spakowania się. Nauczyciele postanowili, że wybierzemy się na basen. Było to dość ryzykowne, ale nie mogliśmy odmówić.
Staliśmy już przy kasach. Kupowanie biletów przez naszego nauczyciela wyglądało naprawdę komicznie. W końcu jednak dostaliśmy się do szatni.
Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś lepszego po tej ponad 60-minutowej „zabawie” w wodzie.
- Marti… powiedz nauczycielom, że wrócę sama, ok.?
- Wiktoria… oni chyba coś ci mówili na ten temat. Potem znowu będzie afera.
- Wiem to, ale ja… muszę sobie to wszystko przemyśleć, poukładać. Ostatni raz… Nic mi się nie stanie.
- Może powiedz im to sama, co?
Wzięłam swoją torbę i wyszłam za drzwi szatni.
- Ja… wrócę sama do hotelu.
- Już o tym rozmawialiśmy – odpowiedział mężczyzna patrząc w zupełnie inną stronę.
- Ale… - szybko poszukałam jakiegoś pomysłu w głowie. – Obiecałam znajomym, których tutaj mam, że jeszcze ich odwiedzę i… nie mogę zmarnować takiej okazji.
- Wiktoria… powiedziałem coś do ciebie, tak?

Spuściłam głowę w dół, uszłam parę kroków do przodu i usiadłam na krześle, czekając na resztę znajomych. Chyba nie miałam innego wyjścia. 

sobota, 21 września 2013

Rozdział 74.

*z perspektywy Maksa.
- Wiktoria! – krzyczałem i wybiegłem z mieszkania na ulicę. – Zaczekaj – stanąłem przed nią zdyszany.
- Czego chcesz?!
- Chcesz, żeby tak to wyglądało?
- A jak ma wyglądać?! Może tak miało być… Tak chciał Bóg.
- Przestań bredzić!
- Maks… jadąc tu, chciałam o tobie zapomnieć… I… teraz myślę, że znalezienie cię było najgorszym, co mogło się wydarzyć.
Zdjąłem rękę z ramiona dziewczyny, wyprostowałem się i popatrzyłem na nią ze łzami w oczach.
- Zmieniłeś się… - wymamrotała. – Nie jesteś już tym Maksem, co kiedyś. Czuję to…
- Minął rok. Każdy człowiek się zmienia – powiedziałem to spokojnie, Wiktoria też przestała już płakać.
- Ale nie w taki sposób, jak ty.
- Co ja…
- To wszystko nie ma już sensu… to za długo trwało, żeby teraz mogło stać się piękne jak w bajce… Ufałam ci. Kochałam cię. To nie ma dla ciebie znaczenia?
- Czemu to wszystko mówisz… czemu? Przecież…
- Wiesz… mam prośbę – znowu mi przerwała.
Zrobiłem pytającą minę.
- Po prostu… pozwól mi odejść.
- Ale Wiktoria… Nie mogę cię stracić kolejny raz.
- Pozwól mi odejść… - powtórzyła się.


- Chcesz tego?
- Chcę – widziałem wszystko w jej oczach. Skłamała.
Dziewczyna ominęła mnie i poszła przed siebie. Odwróciłem się. Teraz nawet nie chciałem za nią iść… Patrzyłem jak odchodziła. Usiadłem pod kamienicą. Było zimno, ciemno, cicho…
Uświadomiłem sobie, że nie potrafię się zmienić. Nie pamiętam już nawet jaki byłem kiedyś. Ta tęsknota zabrała mi wszystko. Dosłownie wszystko… Całego mnie.


Po kilku minutach powoli wchodziłem po schodach. Otwarłem drzwi do mieszkania, poszedłem do kuchni. Wziąłem jakiś talerz i po prostu rozbiłem go… Uderzyłem o blat i rozbiłem…


- Co tu się dzieje?! – mama wparowała do kuchni i zmarszczyła czoło.
- Chcę umrzeć.
- Idź spać, co?
- Myślisz, że zasnę?
- Maks… nie wkurzaj mnie. Idź spać.
Poszedłem do pokoju. Wyciągnąłem telefon z kieszeni. Był wyciszony… 7 nieodebranych połączeń od Izy. Uświadomiłem sobie teraz, że to poniekąd przez nią wszystko się zepsuło…
*z perspektywy Wiktorii.
Powoli doszłam do hotelu. Otworzyłam drzwi, przeszłam obok patrzącej na mnie recepcjonistki i skręciłam w odpowiedni korytarz. Usiadłam przed pokojem i pomyślałam o tym, że czas zmienia każdego… mnie, Maksa i innych.


W końcu weszłam do pokoju. Była tam tylko Martyna.
- Wszystko jest w porządku – powiedziałam.
- Ale… ty płaczesz.
- Co z tego? Płaczę już jakiś rok. Dopiero teraz to zauważyłaś?
- Co się znowu stało? Tomek mówił, że… że rozmawialiście.
- Tak… tak, rozmawialiśmy. Przynajmniej mam teraz jasność.
- Wiktoria – podniosła głos przyjaciółka. – To już się robi żałosne, wiesz? Ciągle tylko ryczysz i ryczysz. Znalazłaś go i znowu ryczysz. O co ci do cholery chodzi dziewczyno?
- O to, że ta rozmowa nie była taka, jak chyba powinna być, po tym całym pieprzonym roku. Chciałabym przestać płakać. Chciałabym o nim zapomnieć, naprawdę…
- Nie rozumiem… przecież go kochasz.
Popatrzyłam na nią i powoli odwracałam się mówiąc:
- Ale on nie kocha mnie. 

___________________________________________
Monotonnie, wiem, ale już niedługo! 
Poza tym, dziękuję znowu za te wszystkie świetne komentarze i w ogóle. Kocham! :*
Ps. Dzisiaj zobaczę Bednarka. Kuuurcze, jaram się max! <3 

piątek, 20 września 2013

Rozdział 73.

W głowie dziewczyny pojawił się niezidentyfikowany szum. Szła powoli, ale wydawało jej się, że kręci się dookoła. Miała wrażenie, że zaraz spadnie na chodnik i uderzy o niego głową. Patrzyła przed siebie cały czas. Tylko czasami widok zasłaniała jej para wydobywająca się z ust przy ciężkim oddychaniu albo łzy stojące w oczach.
- Wiktoria… - słyszała gdzieś w tle, ale nie odpowiadała.
Szła wpatrzona w obraz, który miała przed sobą. Serce chciało wyskoczyć jej na zewnątrz. Patrzyła i wiedziała, że dzieli ją tylko kilka metrów od tego, na co tak długo czekała… zapomniała o wszystkim. Stanęła w miejscu. On jeszcze nie.


- Wiktoria, o co chodzi? – wyrósł przed nią Tomek i popatrzył w jej oczy, które dalej wpatrywały się w zupełnie inny punkt.
- Znalazłam go – wyszeptała i zerknęła za plecy chłopaka.
Ten zdjął dłonie z jej ramion, odsunął się i odwrócił powoli do tyłu, wędrując za oczami koleżanki.
- To on? – spytał, jakby zawiedziony.
- To on… - odpowiedziała, głośno przełykając ślinę.
Wiktorię i Maksa dzieliło jakieś 5 metrów. Obydwoje już stali. Było ciemno, ale patrzyli na siebie. Ich oczy szkliły się… Policzki powoli stawały się mokre.
- Wiktoria? – zapytał cicho, jąkając się.
- Nie wierzę – powiedziała dziewczyna, rozpłakała się całkowicie i pobiegła w stronę uśmiechniętego… przyjaciela?


- Boże… - wyszeptał.
- Maks… - Wiktoria nie mogła się opanować.
- Jezu…
Przytulali się do siebie tak mocno, jakby bali się, że znowu coś albo ktoś im siebie zabierze.
- Przepraszam cię, ku*wa… nawet nie wiesz, jak tęskniłem…
- Nie wiem? – oburzyła się dziewczyna. – Tęskniłam tak samo jak ty.
- Powiedz, że to nie sen, proszę – chłopak ściskał ją mocno.


Minęło 5 minut. Oni stali… stali wtuleni w siebie, chyba musieli odrobić ten cały rok. W końcu odsunęli się, ich twarze dzieliły milimetry. Popatrzyli sobie w oczy. Zobaczyli to samo. Ból, który jakby tracił swoją siłę, swoją wartość, jakby umierał. Widzieli tęsknotę, ale teraz też nadzieję na lepsze jutro.


- Idziemy do mnie – powiedział stanowczym głosem chłopak.
- Ale… teraz?
- Musimy porozmawiać. Musimy, rozumiesz? Tu jest zimno. Do mnie jest niedaleko.
Wiktoria odwróciła się do tyłu. Na ławce siedział Tomek. Miał twarz schowaną w dłoniach.
- Kto to? - chciał dowiedzieć się Maks.
- Tomek – powiedziała głośniej Wiktoria.
Ten wstał, po kryjomu zacisnął pięści i stanął na wprost, do tej pory znanego mu tylko z opowieści, nastolatka.
- Maks jestem – wyciągnął rękę.
- Tak? Myślisz, że nie wiem, kim jesteś?
- Okej…
Popatrzył na Wiktorię, nie wiedział, co ma zrobić.
- Gnój z ciebie – syknął Tomek w stronę tego drugiego.
- Nie znasz mnie… - odpowiedział.
- Nie znam?! – oburzył się. – Nie znam i cieszę się. Wiesz czemu? Bo skrzywdziłeś ją –wskazał palcem na koleżankę. – Skrzywdziłeś, a ona przez cały ten czas cierpiała. Nawet nie wiesz jak! Nie ty na to patrzyłeś. To ja i jej przyjaciele, prawdziwi przyjaciele, byliśmy przy niej… a ty? Ty wygodnie, na tyłku siedziałeś sobie w Paryżu, bo czemu nie?!
- Nie wiesz jak było – podniósł głos wyraźnie już zdenerwowany Maks.
- Wiem i to doskonale.
- Nie wiesz. Nawet ona nie wie! Dlatego muszę jej wszystko wytłumaczyć. Nie wtrącaj się ok.?
Dziewczyna próbowała ich rozdzielić, ale nie dała rady, usiadła więc na chodniku, kawałek dalej i sama chciała się uspokoić.
- Kocha mnie… Udowodniła mi to, jeszcze nie tak dawno. Była ze mną przez ten cały czas, ale ty wszystko zepsułeś. Twoja historia wszystko zepsuła. Twoja historia albo twoje istnienie…
Zapanowała cisza… niedługa.


- Tomek! – Wiktoria zerwała się na równe nogi i podbiegła do chłopaków. – Pogrzało was?! – krzyczała zapłakana. – Dobrze się czujesz?!
- Musi zapłacić za to, co zrobił.
- Skończ, ok.? – wydzierała się na starszego, byłego chłopaka, który uderzył właśnie Maksa.
- Sorry – rzucił niby na poważnie.
- Idź już – poprosiła go. – Powiedz, że jestem… że jestem u znajomych, że przez przypadek ich spotkałam, że… wrócę potem.
- Nigdzie sama z nim nie pójdziesz!
- Bo co? Bo ty mi zabronisz? Nie możesz Tomek, nie możesz…
Chłopak popatrzył na Wiktorię i Maksa. Popatrzył, po czym odwrócił się i poszedł szybko przed siebie.
- Nic ci nie jest?
- Może przeżyję. Z resztą… należało mi się – westchnął, „uśmiechnął się” i w końcu razem poszli w odpowiednią stronę.
*z perspektywy Wiktorii.
Za kilka minut byliśmy w „domu” Maksa. Stanęłam w przed pokoju i rozejrzałam się po mieszkaniu. Nagle stanęli przede mną rodzice chłopaka. Mama upuściła mały talerzyk, a tata pilota.
- Co… - zaczęła mama, ale chyba nie wiedziała, co ma do końca powiedzieć.
- Dobry wieczór – odważyłam się.
Kobieta przyłożyła rękę do ust i przytuliła mnie, jak swoją własną córkę.
- Chodź tutaj, a ty Maks… idź do pokoju. Zaraz ci ją oddam.
Weszłyśmy do kuchni i tam zamieniłyśmy parę zdań. W końcu puściła mnie. Nacisnęłam na klamkę drzwi. Zobaczyłam Maksa.


- Boli? – spytałam, widząc jego ranę.
- Ten ból to nic w porównaniu z tym bólem, jaki właśnie… skończył się – popatrzył na mnie, przyciągnął do siebie i objął następnie przytulając.
Postaliśmy tak chwilę, ale nagle poczułam… sama do końca nie wiem, co poczułam.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? – wyrwałam się i stanęłam pod oknem.
- Bo… - wyszeptał chłopak.
- Bo co? Byłam aż tak zła? Ja naprawdę nie zasłużyłam sobie na to wszystko…
- Wiem. Wiem to. Ale… nie miałem wyjścia. Musieliśmy wyjechać.
- Dlaczego? No powiedz mi do jasnej cholery, dlaczego?
Milczał.
- Nie powiesz?
- To nie jest łatwe.
- Nic nie jest teraz łatwe, Maks, wiesz? Nic.
- Nie myśl sobie, że cię olałem, że zapomniałem. Wiesz dobrze, że…
- Nie olałeś?
- Nie przerywaj mi teraz. Przez cały ten rok, a dokładnie 13 miesięcy 21 dni… nie uśmiechnąłem się ani razu tak szczerze, jak robiłem to codziennie przy tobie. Nawet miałem już w planach trochę zaszaleć i skoczyć z tej jakże wspaniałej wieży. Nie wytrzymywałem psychicznie… Wiem, że ty też. Nienawidzę siebie i tej całej sytuacji, bo ty cierpiałaś. Jeżeli mógłbym cofnąć czas, na siłę zostałbym w Krakowie.
- Kłamiesz, prawda?
- Co? – zdziwił się chłopak ciężko oddychając.
- Wcale tak nie było…
- Wiktoria… co ty w ogóle…? Kurde… dzwoniłem do ciebie. Raz czy dwa, więcej nie mogłem. Nie odebrałaś. Ani razu nie odebrałaś… Chciałem chociaż usłyszeć twój głos… cokolwiek.
- Maks… - z trudem wydobywałam z siebie jakiekolwiek słowa. – Rozmawiałam z kimś ostatnio. Ta rozmowa chyba dała mi wiele do zrozumienia. Gdyby naprawdę ci zależało, bardziej byś się postarał… ja…
- O czym ty mówisz dziewczyno? – złapał się za głowę, widziałam jego liczne łzy…
- Rozmawiałam z jakąś… Izą czy jak jej tam było. Słyszałam przez przypadek jak gadała z kimś przez telefon. Pytałam o ciebie. Powiedziała, że jest wybranką twojego serca, że ty już dawno zapomniałeś. Była tego pewna… mówiła to z przekonaniem w oczach i w głosie.
- Wiktoria! – krzyknął Maks.
- Nie, teraz ja mówię, ok.? Nie chciała mi powiedzieć, gdzie jesteś… Maks. Zrobiłeś z moje życia jeden wielki koszmar!


- Dasz mi coś powiedzieć?
- Nie… teraz ja chcę coś powiedzieć. Byłeś moim przyjacielem, moim bratem… przez ten wyjazd… przestałeś nim być. Nie mogę… nie potrafię teraz traktować cię jak przyjaciela… Mimo to wierzyłam zawsze w naszą przyjaźń. Ale… teraz nie mogę. Bo… - podeszłam do niego, popatrzyłam prosto w jego oczy, za którymi tak mocno tęskniłam. – Kocham cię… - rozpłakałam się cholernie mocno. – Kocham cię najmocniej na świecie… Mimo wszystko. 


Jesteś dla mnie wszystkim i dlatego nie mogłam przez ten cały czas bez ciebie żyć, funkcjonować. Ale ok… rozumiem. Skoro znalazłeś już sobie kogoś innego… to… nie będę się przecież wtrącać. Myślałam, że… że to będzie wyglądało inaczej. Przepraszam, że się narzucam. Przepraszam, że żyję.
- Proszę cię…
- Wszystko zaczęło robić się sensowne, ale teraz nie jest…


***
- Wiktoria! – krzyknął chłopak, tak głośno, że szyby w oknach zadrżały.
- Nic już nie mów, proszę… - dziewczyna popatrzyła na niego ostatni raz, ominęła go i wybiegła z pokoju, potem z mieszkania.

- Ja też cię kocham… - szepnął, ale było już za późno.

________________________________________
Sorrka za te gify znowu, ale mam na nie fazę. 
Podoba się? x