poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 64.

*z perspektywy Wiktorii.
Kolejnego dnia wyszliśmy z hotelu około 9. Udaliśmy się do centrum Paryża. Z każdym stawianym krokiem, popadałam w jeszcze większy zachwyt. Od razu zauroczyłam się tym miastem.
- Marti… wiesz na co mam ochotę?
- Nie mam pojęcia.
- Chciałabym iść do tych wszystkich sklepów. Te ciuchy są tutaj takie boskie, że umieram na sam ich widok.
- Halo, Wiki…
- Co?
- Jest jeden problem.
- Jaki znowu? – zapytałam zawiedziona.
- Nie stać nas na nie.
- No fakt – chyba uświadomiłam to sobie dopiero w tym momencie.
Spacerowaliśmy, zwiedzaliśmy i robiliśmy wiele innych rzeczy. W końcu nauczyciele pozwolili samym rozejrzeć się nam po mieście. Mieliśmy czas wolny. Razem z dziewczynami szłyśmy jakąś ulicą  i zerkałyśmy na każdą wystawę, jaką mijałyśmy.
Nagle poczułam wibrację w kieszeni. Niezbyt chętnie, ale wyciągnęłam telefon.
- Halo? – spytałam zdziwionym głosem.
- Hej mała – usłyszałam głos taty.
- Co jest? Czemu dzwonisz?
- Muszę…
- Co musisz? – dopytywałam.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Coś się stało?
- Nie. To znaczy… dowiedzieliśmy się, że Maks jest w Anglii. Możesz być spokojna, nic mu nie jest.
Moje serce zaczęło bić sto razy szybciej, gdy tylko usłyszałam to głupie imię.
- Tato… nie obchodzi mnie to, gdzie jest… chociaż tutaj nie chcę o nim myśleć… Ale dziękuję, że dzwonisz.
- Trzymaj się tam, pa.
Szybko schowałam telefon do kieszeni i dołączyłam do dziewczyn. Powiedziałam im o wszystkim, ale nie chciałam o tym z nimi znowu rozmawiać.
Usiadłyśmy w jakiejś małej, przytulnej, paryskiej kawiarence. Było w miarę ciepło więc skusiłyśmy się na lody.
- Czekajcie chwilę, zaraz wrócę – powiedziałam do dziewczyn, które jeszcze jadły. Ja natomiast skierowałam się w stronę  małego sklepu za zakrętem. Nie mogłam sobie tego odmówić. Weszłam do środka. Od razu miałam ochotę zabrać wszystkie rzeczy i uciec z nimi do domu. Spędziłam tam około 10 minut i postanowiłam wyjść, chociaż nie przeglądnęłam jeszcze wszystkiego. Powoli szłam wąską uliczką. Rozglądałam się dookoła i chyba nawet uśmiechałam się sama do siebie.
- Hello – ktoś pojawił się nagle w jakiejś bocznej uliczce.
- Boże – wyszeptałam i o mało nie runęłam na ziemię ze strachu.
- Oh God… Jesteś z Polski?
- Ee, no tak… tak. Ty też, jak widać. Przestraszyłeś mnie.
- Wybacz skarbie, nie chciałem – nieznajomy posłał mi dziwaczny uśmieszek i przybliżył się do mnie. – Pójdziesz ze mną – chwycił mnie za rękę.
- Niestety nie mogę. Muszę iść do koleżanek. Może innym razem.
- Może już nie być następnego razu - chłopak szepnął mi do ucha.
- Proszę cię, zostaw mnie – wyrwałam się i stanęłam przed nim. – Zbyt dużego złego mnie ostatnio spotkało. Straciłam cholernie ważnych dla mnie ludzi. Chcę mieć spokój, chociaż na chwilę. Proszę cię, nie rób nic ze mną.
- Idź… - wymamrotał po chwili.
Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach, a zaraz potem pobiegłam w odpowiednią stronę. Postanowiłam nic nie mówić dziewczynom.
Kilkanaście minut potem, spotkałam się z Tomkiem. Poszliśmy razem na spacer. Dotarliśmy pod wieżę Eiffla. Tam usiedliśmy na jednej z ławek i podziwialiśmy widoki.
- Mogę cię o coś spytać? To niezbyt dobre pytanie na ten moment, ale… muszę.
- Wal śmiało – odrzekłam.
- Jakbyś się zachowała, gdybyś tak nagle, niespodziewanie, spotkała gdzieś tego całego Maksa? Co byś zrobiła?
Otworzyłam usta i już miałam mówić, ale zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, co powinnam powiedzieć.
- Nie wiem… naprawdę nie wiem.

Wstałam z ławki, pociągnęłam chłopaka za sobą i pomaszerowaliśmy w stronę hotelu. 
__________________________________________________
Brak weny,brak weny,brak weny :c

1 komentarz:

  1. Ojj nie jest źle :3
    Chociaz miałam nadzieje na spotkanie Maksa :c
    ale zawsze mam usmiech na twarzy jak widze nowy rozdział *_*

    OdpowiedzUsuń