sobota, 30 listopada 2013

Tak więc.

Eh. Myślałam długo… Przykro mi… Ale mam jedno pytanie:











Jesteście gotowi na 3 część?!


Jutro startujemy! Najpierw poznacie bohaterów, a potem lecimy z rozdziałami. Mam nadzieję, że się cieszycie, bo ja bardzo! :D <3

sobota, 23 listopada 2013

thanks.

O jejku… Tak patrzę i nie wierzę, że mam już za sobą drugie opowiadanie. Dosyć szybko to zleciało, cnie? Niesamowite.

No cóż.
Chcę Wam bardzo podziękować. Tak z całego serduszka, za to, że ze mną przez ten cały czas byliście. Bez Was nie dałabym rady. Dawaliście mi taką świetną motywację do pisania! Nawet nie wiecie ile radości przynoszą wszystkie komentarze.
Co będzie teraz? Nie mam pojęcia… Zastanawiam się ciągle – pisać dalej czy nie?
Mam jakieś tam pomysły na kolejną część, ale nie wiem, naprawdę nie wiem. Jestem w 2 gimnazjum, sporo nauki, za rok testy (ratunku!). Czasami nie ma czasu nawet się po głowie podrapać, a nie chcę olać szkoły, mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi.
Wiem, że Wy oczekujecie, że dalej będę pisała, ale teraz to dla mnie trudna decyzja. Z jednej strony bardzo bym chciała, ale musiałabym zacząć pisać już w najbliższym czasie, bo potem zostaną tutaj 2 osoby. Połowa, większa połowa, odeszła już po pierwszym opowiadaniu, ale nie mam do nich o to żalu. Cieszę się, że byli, niektórzy są dalej. :)
Musicie mi dać chwilę, żebym sobie to na spokojnie przemyślała. Kiedyś to był miesiąc, ale teraz… niech będzie tydzień. Za tydzień w sobotę wszystkiego się dowiemy, będzie chwila prawdy. Niczego nie obiecuję…
Na chwilę obecną jeszcze raz dziękuję!
Do napisania(?) za tydzień! <3 Jesteście najlepsi! :’) xx 

piątek, 22 listopada 2013

Rozdział 100.

*z perspektywy Wiktorii.
Obudziłam się. Nie otworzyłam oczu. Zaczęłam myśleć i miałam nadzieję, że jeszcze zasnę. Przewróciłam się na drugi bok. Zobaczyłam obok siebie Maksa. Spał. Oddychał powoli i jakby się uśmiechał. Nie chciałam go budzić, więc leżałam cicho. Po chwili znowu udało mi się zasnąć.
Kiedy po raz drugi otworzyłam oczy, chłopaka już nie było. Zaczęłam się wiercić. Zegarek wskazywał 10:30. Była sobota, ale mimo tego stwierdziłam, że powinnam już wstać. Z wielką niechęcią usiadłam i położyłam stopy na dywanie. Powoli ubrałam pantofle i już wstałam, kiedy do pokoju wszedł Maks.
- O nie, nie. Sio z powrotem do łóżka – powiedział, trzymając w rękach tackę pełną jedzenia.
- Ale… - chyba nie wierzyłam w to, co widzę.
- Nie ma żadnego „ale”, wracaj.
Usiadł obok mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś kochany – odrzekłam i pocałowałam go.


- Dobra, teraz jemy.
My, jak to my, musieliśmy coś ubrudzić. Pościel nadawała się tylko do prania, bo wylądował na niej sok pomarańczowy oraz nutella.
- Pasowałoby w końcu wstać, nie sądzisz?
- Po co? – spytał bawiąc się moimi włosami.
- Trzeba tu trochę posprzątać.
- Dzisiaj akurat to nie jest konieczne.
- Jak nie, jak tak?
- Nie, dzisiaj nie.
- Maks…
- Kocham cię – szepnął mi do ucha, próbując mnie zatrzymać w łóżku.
Podniosłam się z bananem na twarzy.
- Wstajemy.
- Tak, masz rację, wstajemy.
Wyszliśmy spod kołdry. Chłopak poszedł do toalety, a ja zaczęłam ścielić łóżko. Promienie słońca, które poraziły mnie, przerwały mi w wykonywaniu tej czynności.
Podeszłam do okna i oparłam się o parapet. Po chwili wyszłam na balkon. Zobaczyłam i usłyszałam, jak małe dzieci bawią się w piaskownicy. Był tam mały chłopczyk i dziewczynka, którzy ciągle za sobą chodzili. Uśmiechnęłam się. Przecież tak samo zaczynaliśmy z Maksem. Jako małe dzieci, aż do teraz…
Popatrzyłam w niebo. Poczułam ciepło na twarzy. Zaczęłam myśleć o wszystkim, co do tej pory się wydarzyło.
Miałam ochotę uklęknąć. Uklęknąć i podziękować Bogu za to, że udało mi się skończyć liceum, napisać maturę, dostać się na studia i je skończyć. To wszystko było tak piękne,  wręcz baśniowe.
Na tym etapie skończyłam swoje rozmyślania i wróciłam do pokoju.
Kilka minut potem pojawił się Maks. Wyszczerzył się wycierając włosy w ręcznik.
- Ogarnij się, bo potem wychodzimy.
- Gdzie? – zdziwiłam się.
- Niespodzianka.
- Co ty kombinujesz?
Nie odpowiedział. Wskazał mi tylko ręką drzwi do łazienki.
- Zabiję cię kiedyś.
Wzięłam szybki prysznic, zrobiłam delikatny makijaż, ubrałam się. Byłam gotowa.
- To kiedy wychodzimy?
- Koło 19.
- Dopiero? – skrzywiłam się.
- Tak, dopiero. Teraz jeszcze muszę lecieć coś załatwić, wrócę koło 14 i… zobaczymy, co potem.
Maks wyszedł, a ja postanowiłam zadzwonić do Martyny. Przyszła do mnie i wypiłyśmy wspólną kawę. Cały czas miałam z nią świetny kontakt. Uwielbiałam ją. Była moją najbliższą i najlepszą przyjaciółką, zaraz po mamie, o której również nie mogłam zapomnieć.
Chłopaka jeszcze nie było, więc zadzwoniłam do niej. Odebrała i jak zawsze powitała mnie radosnym głosem:
- Wiktoria, skarbie!
- Mamuś…
- Kiedy przyjedziecie? Widzieliśmy się…
- 2 dni temu – dokończyłam za nią i zaśmiałam się.
- No popatrz, a ja już tęsknię.


Rozmawiałam z mamą jakoś 15 minut, załapałam się też na tatę i Szymka. Brakowało mi ich oraz świadomości, że są tuż za ścianą. Wiedziałam jednak, że zawsze mogę na nich liczyć. Kochałam ich najmocniej na świecie. Udało mi się dodzwonić również do babci i dziadka, no i drugiej babci. Z nimi też miałam świetny kontakt. Oni starzeli się coraz bardziej, a ja nie mogłam się z tym pogodzić. Chciałam, żeby zawsze przy mnie byli.
Połowa dnia zleciała bardzo szybko. Sama nie wiem, co robiłam. Po 18 przygotowałam się do wyjścia z domu. Maks dalej mi nie zdradził żadnego szczegółu. W końcu wsiedliśmy do auta. Chłopak popatrzył na mnie i zaśmiał się, wyciągając zza siebie czarną apaszkę.
- Ty chyba zwariowałeś.
- Musisz to założyć, inaczej plan nie wypali.
- Ale… jak ja z tym będę wyglądać? Ludzie będą patrzyli i co…
- Niech patrzą – odpowiedział obojętnie i zabrał się za wiązanie.
- Chyba już mówiłam, że cię kiedyś zabiję, prawda?
- Już tysiąc razy.
Jechaliśmy. Nie miałam pojęcia dokąd. Straciłam nawet poczucie czasu, ale 15 minut minęło na pewno. Poczułam, jak auto zwalnia i zatrzymuje się.
- Jesteśmy – odparł Maks.
- Czyli mogę już…
- Nie! – krzyknął i przytrzymał mi ręce.
- Ok., ok.
Pomógł mi wysiąść z samochodu. Szliśmy chyba jakąś drogą. Ale gdzie? Chciałam się już dowiedzieć. Po kilku minutach stanęliśmy.
- Zaraz się dowiesz, gdzie jesteśmy – wymamrotał i pocałował mnie delikatnie w czubek nosa.
- Mam taką nadzieję.
Po tych słowach poczułam, jak Maks chwyta mnie i bierze na ręce. Zaczęłam się śmiać i poczułam na twarzy ostatnie promienie zachodzącego powoli słońca. Biegliśmy. Do czasu… Nagle poczułam, że nikt mnie nie trzyma, jakbym leciała… Faktycznie tak było. Razem z chłopakiem wpadliśmy do wody.
- Zabiję! – krzyknęłam wynurzając się i łapiąc powietrze.
Maks podpłynął do mnie i popatrzył mi prosto w oczy z wielką powagą. Zanim zdążyłam się zorientować gdzie jesteśmy, delikatnie dotknął moich ust, pocałował mnie tak, jak nigdy dotąd. Był inny, był spokojny i z rozwagą wykonywał każdy kolejny ruch.


- Już wiesz gdzie jesteśmy? – spytał po chwili.
Spuściłam wzrok z niego i rozejrzałam się dookoła.
- O matko – szepnęłam i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. – Przecież…
- Tak…
- Nasze jezioro…
- Stwierdziłem, że ci się spodoba. Nie byliśmy tu… sporo czasu, a przecież wiele się tu wydarzyło, to nasze miejsce.
- Dziękuję. Kompletnie o tym zapomniałam, jak w ogóle mogłam…
Po tej jakże przyjemnej kąpieli, usiedliśmy na kocu i robiliśmy przeróżne rzeczy. Oglądaliśmy film, patrzyliśmy w gwiazdy, śpiewaliśmy, wygłupialiśmy się. Było tak jak dawniej, jak byliśmy nastolatkami.
***
Wiktoria stała na pomoście i patrzyła w wodę. Było coraz ciemniej. Światło dawały tylko świeczki porozkładane wszędzie przez Maksa. Siedział na kocu i patrzył na nią. W końcu sam wstał. Powoli i po cichu podszedł do niej. Ona nawet nie odwróciła się, więc postanowił wykorzystać ten moment. Odsunął się trochę, po czym uklęknął. Trzęsącą się ręką wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. Wiktoria nie miała pojęcia, co za chwilę się stanie, co usłyszy i jakiego wyboru będzie musiała dokonać.
Maks czuł się tak, jakby zaraz miał zemdleć i wpaść do wody. Dlatego też próbował zmienić w jakiś sposób pozycję, ale jedyne co z tego wyszło, to szurnięcie butem. Tym się zdradził. Dziewczyna odwróciła na początku głowę tylko do połowy, a po chwili stała już naprzeciwko chłopaka. Delikatnie opadła jej szczęka, a oczy zrobiły się większe. Chciała chyba coś powiedzieć, ale jej towarzysz wyprzedził ją. Najpierw uśmiechnął się i zaczął:
- Wiktoria…
Dziewczyna dalej nie wierzyła w to, co właśnie się działo.
- Wiktoria – powtórzył. – Kocham cię bardzo. Tak bardzo i w taki sposób, jak nikogo innego. Dlatego… chciałbym… - spuścił głowę i otworzył pudełeczko. – Wyjdziesz za mnie?
Kiedy tylko to powiedział poczuł jak jego serce mocno bije, jak rzadko. Właściwie wydawało się mu, że zaraz wyskoczy ono i wpadnie do wody, a zaraz po nim on sam tam wyląduje.
Wiedział też, że jego, jeszcze dziewczyna, czuje to samo. Widział to przede wszystkim w jej oczach, były tam łzy szczęścia. Ciągle jednak nie uzyskał odpowiedzi…
Na policzku Wiktorii pojawiła się mała, prawie niewidoczna słona kropelka.
- Maks… - powiedziała śmiejąc się i płacząc. – Ja też cię kocham, najmocniej… I… tak, wyjdę za ciebie. 
Pierścionek w ekspresowym tempie znalazł się na palcu dziewczyny. Maks wstał z pomostu i pocałował swoją narzeczoną.



Obydwoje byli teraz chyba najszczęśliwsi na świecie. Przekonali się, że trzeba walczyć… walczyć z całych sił, aby wreszcie, któregoś dnia, zwyciężyć. 
________________________________________________
:')
Napiszę tu coś, ale dzisiaj już nie dam rady. Czekajcie na jeszcze jeden post jutro! xx

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 99.

*z perspektywy Wiktorii.
Obudziłam się. Trochę wcześniej niż zwykle. Była niedziela. Usiadłam na łóżku i jak zawsze rano sięgnęłam po telefon. Miałam 4 nowe wiadomości. Odczytałam je wszystkie i odpisałam. Zerknęłam na datę, aby upewnić się, że dzisiaj faktycznie jest ten dzień. Tak… To już 25 grudnia. Moje urodziny i Wigilia. Cieszyłam się. Jestem już starsza, prawie pełnoletnia.
Powoli wywlekłam się spod pościeli i stanęłam przy oknie. Było biało. Delikatnie prószył śnieg. Było biało i magicznie. W końcu postanowiłam zejść na dół. Starałam się zrobić to bezszelestnie, bo rodzice i Szymek jeszcze spali. Nic dziwnego, bo była 6:40. Usiadłam w salonie na kanapie i spuściłam głowę w dół. Miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Po raz kolejny nadszedł moment, kiedy odczułam bardzo mocno brak pewnej osoby. Miałam już łzy w oczach, ale ogarnęłam się, ponieważ usłyszałam, że ktoś schodzi po schodach. Nie odwróciłam się, poczekałam.
Obok mnie pojawił się Szymek. Popatrzył na mnie i chyba zauważył, że coś ze mną nie tak, ale nie zapytał o nic. Byłam mu za to wewnętrznie wdzięczna.
- Ale jesteś już stara – powiedział w pewnym momencie i wyszczerzył się.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam go mocno.
- Mam to uznać za życzenia?
- Nie, nie. Szczerze mówiąc, to życzę ci tego, żeby spełniło się wszystko to, czego pragniesz, żebyś była szczęśliwa.
- Cieszę się, że cię mam, wiesz?
- Jasne, jasne. Wystarczy tych słodkości – odsunął się i położył nogi na stoliku. – Możesz mi zrobić śniadanie.
- Pff! Chyba kpisz – zaśmiałam się uderzyłam go poduszką.
Wróciłam do swojego pokoju po drodze natykając się na jeszcze niezbyt przytomnego Oskara.
- Dzień dobry – powiedziałam, gdy mijaliśmy się.
On tylko pokiwał głową.
Zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie. Zamknęłam oczy i przeniosłam się w inny świat. Zaczęłam wspominać.
Zobaczyłam gimnazjum i kilkanaście par oczu wpatrzonych w Maksa i zachwycających się jego osobą; wspólne powroty ze szkoły wraz z przyjacielem; przygody, wygłupy. Zobaczyłam naszą dwójkę nad jeziorem; wakacje. Zobaczyłam Artura, który tak bardzo mi pomógł. Zobaczyłam Maksa z Klaudią i siebie. Zobaczyłam powrót do domu; wyjazd Maksa; załamanie. Zobaczyłam śmierć mojego wnętrza. Zobaczyłam wrzesień; nową szkołę; nowych znajomych. Zobaczyłam oddanego mi Tomka; Martynę i Zuzę. Zobaczyłam wycieczkę do Francji; spotkanie z Maksem; łzy; ból… i szczęście, ale tylko chwilowe. Zobaczyłam powrót do Krakowa; rozstanie; pożegnanie. Zobaczyłam powrót do domu; rozczarowanie; smutek; urwanie kontaktu. Wreszcie zobaczyłam uśmiech; chęć szczęścia; święta…
Otworzyłam oczy. Miałam mokre policzki. Nawet nie poczułam, że płaczę. Może dlatego, że byłam już przyzwyczajona? Nie wiem.
Wytarłam się w rękaw piżamy i w tym też momencie drzwi zaczęły się powoli otwierać.
Mama, tata, Szymek i Oskar weszli powoli śpiewając mi „sto lat”. Od razu zaczęłam się śmiać, bo niesamowicie fałszowali, o czym sami doskonale wiedzieli. Kiedy skończyli, podeszłam bliżej, pomyślałam życzenie i zdmuchnęłam świeczki wbite we wspaniały tort.
Minęło kilka godzin. W tym czasie Martyna chyba złożyła mi życzenia 10 razy. Dostałam od niej prześliczny wisiorek. Nosiłam teraz obydwa. Ten od niej i od Maksa.
Około 13 przyjechali do nas jedni dziadkowie (od strony mamy) i babcia (od strony taty) razem z Mateuszem (młodszy brat Kuby, czyli taty Wiktorii) i jego narzeczoną.
My kobiety, jak to kobiety, praktycznie cały czas byłyśmy w kuchni i wszystko przygotowywałyśmy. Do mamy w między czasie zadzwoniła Ola, które spędzała święta z Wiktorem i Dawidkiem u swoich rodziców. Wszystko było już prawie gotowe. Czułam jak ten świąteczny nastrój przeszywa mnie od środka. Byłam szczęśliwa, że jesteśmy tu wszyscy razem. No… prawie wszyscy.
Było już przed 16. Weszłam do pokoju rodziców, bo miałam coś stamtąd przynieść i zobaczyłam tatę, klęczał.
Kiedy tyko usłyszał mnie, odwrócił się i uśmiechnął się delikatnie, ale chciało się mu płakać.
Usiadł na łóżku i zawołał mnie.
- Co się stało? – spytałam.
- Tęsknię za tatą – odpowiedział natychmiast. (Tata Kuby zmarł jeszcze, jak on był nastolatkiem)
- Ja też tęsknię za dziadkiem… Mimo, że nigdy go nie spotkałam.
- Byłby z ciebie dumny. Jest szczęśliwy tam, gdzie jest i mocno cię kocha, wiesz? Jestem tego pewny.
Zrobiło mi się strasznie przykro i przytuliłam się do mojego taty bohatera.
W końcu zeszliśmy na dół. Szymek z Oskarem stali w oknie czekając aż pojawi się pierwsza gwiazdka. Dostrzegłam, że tata rozmawia z kimś przez telefon, więc kiedy skończył, jak zwykle, spytałam:
- Kto to?
- E… Ola, i Wiktor, i Konrad (brat Wiktora). Życzyli jeszcze raz wesołych.
- Słodko – odrzekłam i wyszczerzyłam się.
Wróciłam do kuchni. Wtedy po domu rozszedł się sygnał domofonu. Zdziwiłam, po czym wychyliłam się i zobaczyłam, że mama go odbiera. Babcie stwierdziły, że to pewnie jacyś niby kolędnicy się włóczą.
Ku mojemu zaskoczeniu, mama przyszła i powiedziała, że to do mnie. Byłam przekonana, że to Martyna, więc już planowałam jak jej pojechać za to, że przychodzi nawet o takiej porze.
Wyszłam przed drzwi, ale nikogo nie było. Popatrzyłam przed siebie, na bramkę. Światło z ulicy oświetlało kogoś. Zmrużyłam oczy z nadzieją, że będę lepiej widzieć. Ktoś wyciągnął rękę i pomachał, a zaraz potem zobaczyłam kartkę z napisem „I love you”. 


Poczułam jak serce zaczyna mi bić. Zrobiło mi się gorąco, mimo tego, że było około -10 stopni. Czas jakby zatrzymał się. Płakałam. Moje nogi zrobiły się miękkie. Chłopak ze spuszczoną głową postawił krok do przodu, ale po chwili ją podniósł. Czułam na sobie jego wzrok. Nie wytrzymałam dłużej. Zaczęłam iść do przodu. Na początku wolno, ale po kilku sekundach zamieniło się to w bieg. Biegłam przez śnieg w pantoflach.


- Maks… - szepnęłam, gdy byłam już obok niego.
Nie zatrzymałam się. Podskoczyłam, on złapał mnie i pocałował. Czułam jak każdy mój narząd pracuje, jak chce mi się płakać ze szczęścia. Nie puszczałam go. Nie chciałam przestać. W końcu oderwaliśmy się od siebie i chłopak przytulił mnie, opierając swoją brodę na mojej głowie.
- Przepraszam cię…


- Maks – trzymałam go mocno, bo bałam się, że znowu zniknie.
- Ja ciebie też – powiedział zanim ja zdążyłam cokolwiek z siebie wydusić i jeszcze raz pocałowaliśmy się.
Po niedługim czasie weszliśmy do domu. Zobaczyłam tam jego rodziców. Wtedy dopiero domyśliłam się, że do taty wcale nie dzwoniła Ola, ale rodzice Maksa. Przedstawiłam wszystkim przyjaciela. Niedługo potem, wszyscy razem, zasiedliśmy do wspólnego stołu.
Jedząc trzęsły mi się ręce, bo byłam tak zaskoczona, zdziwiona, a zarazem najszczęśliwsza na świecie. Składaliśmy sobie życzenia, śpiewaliśmy kolędy, otwieraliśmy prezenty. Było cudownie. Zatrzymałam się raz przy oknie i popatrzyłam w niebo. Wszystko ucichło. Przypomniałam sobie o dziadku. Wiedziałam doskonale jak wyglądał. Zobaczyłam jego twarz. Był uśmiechnięty i patrzył na nas z góry. W głowie usłyszałam cichy głos, który mówił „Jestem z wami cały czas, kocham was”. Podeszła do mnie babcia, jego żona. Nie odezwała się, tylko podniosła do góry kąciki swoich ust. Myślę, że zobaczyła i usłyszała to samo, co ja…
Porozmawiałam chwilę z rodzicami Maksa, którzy przepraszali, że tak to wszystko wyglądało.
- Mam jedno zasadnicze pytanie… Zostajecie na stałe?
Mina stojącego przede mną mężczyzny zrzedła.
- Czyli…
- Czyli zostajemy – odpowiedziała kobieta i obydwoje zaczęli się śmiać.
Nie zastanawiałam się nad niczym, przytuliłam ich, tryskając radością.
Po tym poszłam na górę. Otworzyłam drzwi do mojego pokoju. Zobaczyłam Maksa, który stoi przy oknie.
- Myślę o pani Ewie… i o wujku.
Odwrócił się w moją stronę.
- Mam nadzieję, że jest szczęśliwa, a on… zrujnował swoje życie i moje, ale mimo wszystko też mam nadzieję…
Bez słowa podeszłam i wtuliłam się w niego. Poczułam jak bije mu serce. Miałam wrażenie, że jestem w jakimś filmie albo śnie, ale nie… to była rzeczywistość…


Pocałowaliśmy się. 


Chwilę potem wylądowaliśmy na łóżku wpatrzeni w siebie.
- Wiktoria – wymamrotał. – Na zawsze?
Uśmiechnęłam się. 
- Na zawsze…

___________________________________
Postaram się napisać na jutro 100, ostatni rozdział, ale nie obiecuję. Uwielbiam Was. <3

czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział 98.

*z perspektywy Maksa.
- To nie tak, że my ci nie pozwalamy, zrozum to… - powiedział tata, gdy zobaczył mnie w kuchni następnego dnia.
- Rozumiem.
- Maks… popatrz na mnie.
Niechętnie podniosłem oczy do góry.
- Chciałbym, żebyś był szczęśliwy i będziesz.
W drzwiach stanęła mama. Ja natomiast oparłem się o parapet i poczekałem chwilę.
- Chcę wrócić do Krakowa, jak najszybciej.
- Wiesz dobrze, że teraz…
- Tato! – podniosłem głos. – Mówicie mi to za każdym razem jak o to proszę. Za każdym razem słyszę to samo. Mam już dosyć. Chcę do Krakowa. Wrócę tam z wami albo sam. Wszystko mi już jedno.
Rodzice najpierw popatrzyli po sobie, a potem kierowali wzrok na mnie.
- Sami zdecydujcie – dokończyłem i wyszedłem z domu.
*z perspektywy Wiktorii.
Minęło sporo czasu. Był już koniec listopada, wielkimi krokami zbliżał się grudzień. Wraz z nim miały nadejść moje urodziny, święta, Sylwester. Nie mogłam się już doczekać. Wszystko wydawało się być tak piękne i wspaniałe. W środku jednak dalej brakowało jakiejś części mnie. Brakowało mi Maksa. Mimo tego żyłam już normalnie. Postanowiłam zachować zimną krew, nie poddawać się. chciałam zrozumieć jego sytuację. Uśmiechałam się, starałam cieszyć się wszystkim tym, co mnie otaczało. Chodziłam z głową podniesioną do góry, a nie spuszczoną w dół. Miałam nadzieję, że w końcu wszystko się wyjaśni i ułoży.
Siedziałam u siebie w pokoju. Słyszałam, że ktoś przyszedł, ale nie miałam pojęcia kim była ta osoba. Skończyłam rozmawiać z Martyną na skypie i chwilę potem powoli otworzyły się drzwi.
- Oskar! – krzyknęłam na cały głos i rzuciłam się chłopakowi w ramiona. – Co ty tu robisz?!
- Wróciłem na święta. Widzę, że się cieszysz.
- Strasznie się cieszę!
- Co u ciebie? Opowiadaj! – usiedliśmy na łóżku i zaczęliśmy rozmawiać.
(Oskar – młodszy brat Julii, czyli mamy Wiktorii. Pojawiał się już w pierwszym opowiadaniu).
Nasza pogawędka trwała chyba godzinę. Z wielką ekscytacją mówiłam mu o wszystkim, a on zaczął reklamować mi własny tryb życia i jego przebieg.
- Do kiedy zostajesz?
- Będę tu na feriach, a potem wracam do Irlandii.
- Szkoda…
- Wydaje mi się czy coś cię gryzie?
- Wydaje…
- Znam cię od urodzenia, wiesz o tym.
- Chce ci się jeszcze słuchać?
- Oczywiście!
Opowiadałam Oskarowi o Maksie. Nie ubarwiałam jednak tej opowieści we wszystkie szczegóły.
- Wiesz… Twoja mama też podobnie przeżywała jedne święta.
- Jak to?
- Wspominała ci zapewne o Dawidzie, o Oli.
- A tak, tak. Bardzo często.
- Jak Dawid umarł to wszyscy się załamali. Ja w sumie miałem wtedy 5 albo 6 lat, ale obserwowałem to wszystko z boku. Julka była dzielna. Nie chciała się poddać. Tłumiła w sobie ból, ale udało jej się go przezwyciężyć. Nadszedł czas, że pogodzili się z jego utratą, ale tęsknić nie przestali.
- Tylko, że Maks tu wróci. Ja to wiem. Nie mam pojęcia kiedy, ale przyjadą do Krakowa i będzie jak dawniej. Wierzę w to.
Chłopak, a może bardziej pasowałoby określenie mężczyzna, przytulił mnie. Następnie zeszliśmy do kuchni  i tam razem z resztą rodziny zjedliśmy kolację.
Rozmowa z Oskarem bardzo mi pomogła i dobrze wpłynęła na moje myślenie.

W prawdzie mówiąc musiałam teraz z nadzieją czekać aż pewnego dnia ktoś zapuka do moich drzwi, a tym kimś będzie Maks…
______________________________________
Piszę to niechętnie, ale powoli zbliżamy się do końca… co dalej? Nie wiem. Dziękuję, że jesteście.

+ Prośba do Was: KAŻDY, kto przeczytał ten rozdział NIECH POZOSTAWI KOMENTARZ. :) Nie będzie was pewnie dużo, ale mimo wszystko, zróbcie to. Xx