wtorek, 10 września 2013

Rozdział 69.

*z perspektywy Wiktorii.
- Wszystko już w porządku?
Nie odzywałam się. Miałam twarz schowaną w dłoniach. Nie byłam w stanie nic powiedzieć
- Maryna… - zostań z nią tutaj, jak będzie lepiej, to dołączcie do nas – zaproponował nauczyciel.
- Nie, nie… - wymamrotałam. – Niech idzie, nie może przegapić tych lekcji przeze mnie.
- Zostanę – odrzekła stanowczo przyjaciółka.
Usiadła obok mnie i milczała. Jako jedyna ze wszystkich, milczała…
- Co ja mam zrobić? – spytałam ledwo wydobywając z siebie głos.
- Wiki… nie wiem, co mam ci doradzić. Ta cała sytuacja była…
- Była dziwna, żałosna, a co najgorsze bezowocna.
- Ale…
- Spotkałam go we Francji… rozumiesz? We Francji, na wycieczce, idąc na jakieś zajęcia. Spotkałam chłopaka, przyjaciela, którego znam od dziecka, który mieszkał obok mnie, którego tak mocno kochałam i… to wszystko jest zbyt ciężkie, bezsensu…
- Wiesz… widocznie tak miało być. Spotkaliście się… tak chciał los. Może i będzie inna okazja. Może dostaniecie drugą szansę.
- Marti, przytul mnie, proszę… Przytul albo zabij.
*z perspektywy Maksa.
- Stary, otrząśnij się.
- Stary… - zacząłem, ale nie dokończyłem.
- No co?
- Co? Jeszcze pytasz?
- Tak, pytam.
- Słuchaj… wyjechałem z Polski. Zostawiłem ją… bez słowa pożegnania. I… spotykam ją tutaj, zupełnie przypadkiem. We Francji… tyle kilometrów od domu, a ty pytasz, „co”? Nie widziałem jej ponad rok… ona cierpi, przez mnie. Ja też. Cierpię, bo muszę żyć z tą pieprzoną świadomością, że zadaję jej kolejny cios, nowego dnia. Nie umiem bez niej funkcjonować normalnie.
- Może… zadzwoń do niej, spotkajcie się?
- No to kur…de, znajdź ten mój idiotyczny telefon.
- Szukacie telefonu? – do pokoju mojego kumpla weszła „nagle” Iza.
- Daj – powiedziałem i wyciągnąłem rękę w jej stronę.
- Proszę – dziewczyna podała mi go, wzięła swoje rzeczy i skierowała się w stronę wyjścia wraz z moim kumplem.
 Odblokowałem go i natychmiast zacząłem przewijać listę kontaktów.
- Ej… - szepnąłem sam do siebie. – Iza! – krzyknąłem i pobiegłem do przedpokoju.
- Tak?
- Gdzie jest numer Wiktorii? Co zrobiłaś?
- Stwierdziłam, że nie będzie ci już potrzebny, skoro ją spotkałeś. Nie sądzisz?
Zagotowało się we mnie.
- Tak? Ok. W takim razie ten telefon już jest bezwartościowy. Proszę! Macie! Cieszcie się! – krzyknąłem i rzuciłem komórką w podłogę. Zdenerwowany zdjąłem gwałtownym ruchem bluzę z wieszaka i wyszedłem z mieszkania.
Szedłem szybko. Miałem dosyć. Najchętniej wszedłbym teraz pod jakieś auto. Chciałbym zginąć, byleby uniknąć tego całego cyrku.
- Maks… miałeś być po szkole w domu. Przeginasz.
Minąłem mamę bez słowa i zamknąłem się w swoim pokoju.
- Co się stało? – rodzice stali za drzwiami i pukali w nie, nie chcieli odpuścić.
Otworzyłem je.
- Co? – spytałem.
- O co chodzi?
Spuściłem głowę w dół, potem popatrzyłem na nich, otarłem łzę i powiedziałem:
- Spotkałem Wiktorię. Tutaj, we Francji, na ulicy… - mówiłem ze ściskiem w gardle. – Nawet z nią nie porozmawiałem, bo wciągnęli mnie na chama do autobusu, bo testy, bo to… ona cierpi… przeze mnie. Co jeżeli jej już tutaj nie znajdę? Iza usunęła mi jej numer i co… co mam zrobić? Może wy mi powiecie, bo ja nie wiem. To wszystko wina tego drania, przez niego my wszyscy dostajemy po dupie. Mam po dziurki w nosie tego wszystkiego. Tej całej szopki… skończmy z tym, proszę. Moja psychika wysiada, naprawdę.
Obydwoje stali i mieli otwarte buzie i skrzywione miny.
- No właśnie…

2 komentarze:

  1. Jeju znów doprowadzasz mnie do łez ;( Smutno mi teraz ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne ♥ Nie mogę doczekać się kolejnych odcinków ;)

    OdpowiedzUsuń