poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 60.

*z perspektywy Wiktorii.
- Pamiętam... Pamiętam to uczucie, gdy dowiedziałam się, że go nie ma, że wyjechał. Nawet nie wiesz, jakie to okorpne. Jakby ktoś mnie oszukał, jak małe dziecko... - mówiłam do Martyny. - Gdy czytałam ten list... Zastanawiałam się o co chodzi, co się dzieje. Nic nie wiedziałam. Nikt nic nie wiedział.
Przerwa w szkole szybko skończyła się. "Minął prawie rok" - myślałam cały czas. 
Faktycznie tak było... To niecałe 12 miesięcy temu Maks wyjechał. Bez słowa, bez pożegnania. Po prostu zniknął, jakby zapadł się nagle pod ziemię. Nadszedł koniec roku. Codziennie modliłam się do Boga o to, abym znowu mogła być szczęśliwa. Z nim lub bez niego. Co raz częściej Maks pojawiał się w moich snach. Nigdy nie chciałam otwierać oczu, bałam się, że stracę go kolejny i kolejny raz... Myślałam, że jeżeli jeszcze kiedyś go spotkam, zostanę z nim na zawsze. W każdą kolejną noc uświadamiałam sobie, że tęsknię za nim tak bardzo, że nie przeżyję bez niego kolejnego dnia. Nie straciłam tylko jednej rzeczy... Przez cały ten czas miałam nadzieję. Miałam nadzieję, że jeszcze będę mogła go zobaczyć, chociaż na chwilę. Chciałabym go wtedy przytulić. O nic nie pytać, przytulić i nie pozwolić odejść...
W wakacje nie działo się nic nadzwyczajnego. Tak naprawdę chciałam już wracać do szkoły. W czerwcu powiedzieli nam, że zaraz na początku września zabiorą nas na wycieczkę do Francji. Nie mogłam się doczekać,  tymbardzej, że głównym celem było zwiedzanie, a nie nauka. Do tego jednak zostało jeszcze półtora miesiąca.
Pewnego letniego wieczoru wraz z mamą usiadłyśmy razem na huśtawce. Nawet nie wiedziałam co mam mówić. Znowu byłam totalnie rozbita.
- Mamo... Myślisz, że im się coś stało?
- Nawet tak nie mów... Miejmy nadzieję, że z nimi wszystko w porządku.  
- Teraz... Nawet nie wiem, co mogłabym teraz powiedzieć Maksowi, gdybym go spotkała, mamo - zaczęłam płakać. 
- Kochanie...
- Nie mamo. Ja mam tego dosyć. Czemu, czemu ten debil mi to zrobił?! Mam dosyć tego, że codziennie, każdego dnia muszę udawać, że jest dobrze. Nie mogę tak dłużej, mamo... Proszę, zrób coś... Ja nie mogę... - usiadłam na trawie i zaczęłam płakać, chociaż bardziej pasuje tu określenie "ryczeć" lub "beczeć".  
- Wiki... - mama podeszła do mnie.
- Zostaw mnie... Ten ból wraca. Jest co raz gorzej. Mam serdecznie dosyć. Zostaw mnie... 
Nie wiem ile czasu minęło, ale była już 20. Po cichu opuściłam podwórko. Tak naprawdę nie wiedziałam dokąd iść. Postanowiłam kilka kroków do przodu i zobaczyłam dom Maksa. 
- Dobry wieczór... Ja... - powiedziałam w stronę znajomej kobiety. - Mogłabym wejść? 
Ta skinęła głową na tak i zaprosiła mnie do środka. 
- Chciałabym... Iść do jednego pokoju. Tylko na chwilę. Jeżeli to problem, to...
- Idź - odpowiedziała szybko kobieta.
Poszłam po schodach do góry, otworzyłam niepewnie drzwi.
- Przepraszam... Czemu tu jest pusto? 
- Nie wykorzystujemy tego pokoju, dlatego.
Usiadłam na łóżku, a sąsiadka zamknęła pomieszczenie i zostawiła mnie samą.
Nie byłam tu tak dawno... Po kilku minutach zaczęłam przeglądać wszystkie szuflady, szafę, komodę. Miałam nadzieję, że może tutaj znajdę odpowiedź na wszystkie prześladujące mnie pytania. 
- Dziękuję pani... Dobranoc. 
- Nie ma za co dziękować. Znasz ten dom lepiej ode mnie. Jest prawie jak twój, prawda?
Uśmiechnęłam się. 
- Był jak mój. Jeszcze rok temu był - wyszeptałam i wyszłam. 
___________________________________
Jedna anonimkowa osoba zmusiła mnie do napisania i dodania kolejnego rozdziału, więc jest! :D kocham Was :*

2 komentarze:

  1. dziękuję, że posłuchałaś anonimka z aska :*

    OdpowiedzUsuń
  2. jejku już nie mogę się doczekać wyjaśnienia sprawy :O świetnie piszesz :*

    OdpowiedzUsuń