piątek, 23 listopada 2012

Rozdział 40


*z perspektywy Julki.
Leżałam właśnie na kanapie i odpoczywałam, nic mi się nie chciało, totalnie… Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Leżał on na stoliku obok. Mozolnie wyciągnęłam rękę w jego kierunku lecz nie mogłam dosięgnąć go nawet po powolnym przesuwaniu się w jego stronę. W końcu spadłam z sofy i spadłam na dywan. Moje lenistwo nie znało teraz granic. W końcu dostałam telefon do rąk i nie patrząc na ekran, nacisnęłam zielony guzik.
- halo, Julka? – usłyszałam głos w telefonie.
- tak, kto tam? – odpowiedziałam jakby zaspanym głosem.
- Kuba. – usłyszałam odpowiedź, której ktoś udzielił krzycząc.
Potem tylko usłyszałam przerwany sygnał. Popatrzyłam na wyświetlacz telefonu z dziwnym wyrazem na twarzy i trochę zdziwiłam się. Nic jednak nie zrobiłam. Odłożyłam telefon i ponownie położyłam się tam, gdzie poprzednio. Po niedługiej chwili nieświadomie zasnęłam.
Spałam dosyć długo, ponieważ obudziłam się o godzinie 18. Takie tam 4 godziny… wstałam z łóżka ledwo przytomna i dopiero wtedy zauważyłam, że mama siedzi koło mnie i łzy spływają jej po twarzy.
- mamo… - powiedziałam i podeszłam do niej. – co się dzieje?
Poczekałam chwilę lecz nie otrzymałam odpowiedzi.
- słyszysz mnie…? Co jest?
- Julcia… - odparła cała trzęsąc się. – chodzi o Kubę.
- jak to…? – zapytałam już bardziej energicznie. – co się stało?!
- dzwoniła policja… na Twój telefon. Spałaś, więc postanowiłam, że odbiorę. Kiedy zaczęli mi wszystko opowiadać.. byłam zaskoczona, ale przede wszystkim przerażona.
- co mówili?!
- mówili, że Kuba wczoraj… że ktoś go napadł. Przez przypadek na to trafili. Na śniegu było sporo krwi… znaleźli tam telefon i pierwszy był twój numer, więc zadzwonili. Powiedziałam im gdzie mieszka i tak dalej… nie wiem co się stało. Ale się boję… bardzo lubię tego chłopaka, nie chcę, żeby coś, albo ktoś mu zagrażał. Coś mu się stało to jest pewne, ale…
- że co?! Boże nie! Czemu on? Czemu on! – zaczęłam wrzeszczeć i łapać się za głowę. – ale… przecież on… nie! Mamo… ja wychodzę… muszę go szukać nie wiem co robić… ale idę, nie usiedzę teraz na miejscu. Boże, błagam nie… - powiedziałam i zakryłam twarz dłońmi.
- weź ze sobą telefon i dzwoń!
Były to ostatnie słowa mamy jakie usłyszałam. Potem wybiegłam z domu na ulicę. Nie miałam pojęcia co robić ani gdzie iść. Rozejrzałam się dookoła. Po chwili wyciągnęłam telefon i postanowiłam zadzwonić na policję. Zrobiłam to… kiedy jednak rozłączyłam się… zaczęłam piszczeć i krzyczeć.
- Twój chłopak został zaatakowany. W sumie nie wiemy przez kogo… nie wiemy też gdzie teraz jest. Rozpoczęliśmy śledztwo… mamy nadzieję, że uda nam się to rozwiązać. Musiał on porządnie dostać. Na śniegu była masa krwi, trudno powiedzieć gdzie znajdowała się rana. Będziemy robili wszystko co w naszej mocy.
Szłam chodnikiem… cała się trzęsłam, płakałam. Nie byłam chyba w pełni świadoma, że to co się dzieje, dzieje się naprawdę. Zaczęłam tupać nogami, uderzać rękoma w drzewa. Nie potrafiłam opanować teraz tego co było we mnie.
Było już ciemno… kiedy tak szłam usłyszałam jakieś dziwne odgłosy. Zaczęłam się rozglądać…
Nagle pod światłem latarni zauważyłam, że coś wystaje ze śniegu. Zbliżyłam się do tego. Była to smycz dla psa. Po jednym zatarciu na niej poznałam… była to smycz Odiego. Zaczęłam wyciągać i odkopywać ze śniegu… w pewnym momencie jakby zaklinowała się. Zaczęłam kopać jeszcze mocniej. Wtedy zobaczyłam coś strasznego… zaraz po tym podniosłam głowę w górę… zobaczyłam policję, światła, mnóstwo ludzi. Policjant zauważył mnie i patrzył jakby z troską na twarzy…
Usiadłam teraz na kolanach trzymając w ręce smycz i Odiego. Jeszcze oddychał, ale był totalnie przemarznięty. Zaczęłam płakać, wylewać łzy w śnieg. Waliłam ręką w chodnik… miałam nadzieję, że to tylko głupi koszmar. Niestety… moje przypuszczenia okazały się błędne.


2 komentarze: