*z perspektywy
Julki.
Leżałam właśnie
na kanapie i odpoczywałam, nic mi się nie chciało, totalnie… Nie wiedziałam co
mam ze sobą zrobić. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Leżał on na stoliku
obok. Mozolnie wyciągnęłam rękę w jego kierunku lecz nie mogłam dosięgnąć go
nawet po powolnym przesuwaniu się w jego stronę. W końcu spadłam z sofy i
spadłam na dywan. Moje lenistwo nie znało teraz granic. W końcu dostałam
telefon do rąk i nie patrząc na ekran, nacisnęłam zielony guzik.
- halo, Julka?
– usłyszałam głos w telefonie.
- tak, kto tam?
– odpowiedziałam jakby zaspanym głosem.
- Kuba. –
usłyszałam odpowiedź, której ktoś udzielił krzycząc.
Potem tylko
usłyszałam przerwany sygnał. Popatrzyłam na wyświetlacz telefonu z dziwnym
wyrazem na twarzy i trochę zdziwiłam się. Nic jednak nie zrobiłam. Odłożyłam
telefon i ponownie położyłam się tam, gdzie poprzednio. Po niedługiej chwili nieświadomie
zasnęłam.
Spałam dosyć
długo, ponieważ obudziłam się o godzinie 18. Takie tam 4 godziny… wstałam z
łóżka ledwo przytomna i dopiero wtedy zauważyłam, że mama siedzi koło mnie i
łzy spływają jej po twarzy.
- mamo… -
powiedziałam i podeszłam do niej. – co się dzieje?
Poczekałam
chwilę lecz nie otrzymałam odpowiedzi.
- słyszysz
mnie…? Co jest?
- Julcia… -
odparła cała trzęsąc się. – chodzi o Kubę.
- jak to…? –
zapytałam już bardziej energicznie. – co się stało?!
- dzwoniła
policja… na Twój telefon. Spałaś, więc postanowiłam, że odbiorę. Kiedy zaczęli
mi wszystko opowiadać.. byłam zaskoczona, ale przede wszystkim przerażona.
- co mówili?!
- mówili, że
Kuba wczoraj… że ktoś go napadł. Przez przypadek na to trafili. Na śniegu było
sporo krwi… znaleźli tam telefon i pierwszy był twój numer, więc zadzwonili.
Powiedziałam im gdzie mieszka i tak dalej… nie wiem co się stało. Ale się boję…
bardzo lubię tego chłopaka, nie chcę, żeby coś, albo ktoś mu zagrażał. Coś mu
się stało to jest pewne, ale…
- że co?! Boże
nie! Czemu on? Czemu on! – zaczęłam wrzeszczeć i łapać się za głowę. – ale…
przecież on… nie! Mamo… ja wychodzę… muszę go szukać nie wiem co robić… ale
idę, nie usiedzę teraz na miejscu. Boże, błagam nie… - powiedziałam i zakryłam
twarz dłońmi.
- weź ze sobą
telefon i dzwoń!
Były to
ostatnie słowa mamy jakie usłyszałam. Potem wybiegłam z domu na ulicę. Nie
miałam pojęcia co robić ani gdzie iść. Rozejrzałam się dookoła. Po chwili
wyciągnęłam telefon i postanowiłam zadzwonić na policję. Zrobiłam to… kiedy
jednak rozłączyłam się… zaczęłam piszczeć i krzyczeć.
- Twój chłopak
został zaatakowany. W sumie nie wiemy przez kogo… nie wiemy też gdzie teraz
jest. Rozpoczęliśmy śledztwo… mamy nadzieję, że uda nam się to rozwiązać.
Musiał on porządnie dostać. Na śniegu była masa krwi, trudno powiedzieć gdzie
znajdowała się rana. Będziemy robili wszystko co w naszej mocy.
Szłam
chodnikiem… cała się trzęsłam, płakałam. Nie byłam chyba w pełni świadoma, że
to co się dzieje, dzieje się naprawdę. Zaczęłam tupać nogami, uderzać rękoma w
drzewa. Nie potrafiłam opanować teraz tego co było we mnie.
Było już
ciemno… kiedy tak szłam usłyszałam jakieś dziwne odgłosy. Zaczęłam się
rozglądać…
Nagle pod
światłem latarni zauważyłam, że coś wystaje ze śniegu. Zbliżyłam się do tego.
Była to smycz dla psa. Po jednym zatarciu na niej poznałam… była to smycz
Odiego. Zaczęłam wyciągać i odkopywać ze śniegu… w pewnym momencie jakby
zaklinowała się. Zaczęłam kopać jeszcze mocniej. Wtedy zobaczyłam coś
strasznego… zaraz po tym podniosłam głowę w górę… zobaczyłam policję, światła,
mnóstwo ludzi. Policjant zauważył mnie i patrzył jakby z troską na twarzy…
Usiadłam teraz
na kolanach trzymając w ręce smycz i Odiego. Jeszcze oddychał, ale był totalnie
przemarznięty. Zaczęłam płakać, wylewać łzy w śnieg. Waliłam ręką w chodnik…
miałam nadzieję, że to tylko głupi koszmar. Niestety… moje przypuszczenia
okazały się błędne.
Od rana czytam wszystkie części ! i czekam na następną ! <3
OdpowiedzUsuń:* !
OdpowiedzUsuń