piątek, 2 listopada 2012

Rozdział 26


*z perspektywy Oli.
Chodziłam ulicami Krakowa jak szalona. Moja głowa była ciągle w ruchu, bo kręciłam nią raz w lewo, raz w prawo. Po godzinnym „spacerze” postanowiłam wrócić do domu. Wtedy zadzwoniłam do Julki jeszcze raz… pomyślałam od razu – „po co dzwonię jak i tak włączy się poczta.” Kiedy tylko ta myśl przemknęła mi przez głowę usłyszałam jakieś dziwne odgłosy w słuchawce. Spojrzałam na ekran telefonu – połączenie głosowe… wtedy serce zaczęło szybciej mi bić. Zaczęłam wręcz krzyczeć do telefonu. Nie uzyskiwałam żadnej odpowiedzi, ale nie chciałam się rozłączać, ponieważ była to jedyna okazja, żeby się czegoś dowiedzieć. W pewnym momencie usłyszałam jakiś gruby głos, który mówił po cichu:
- Kto ty…?
- Julka?! Jesteś tam?!
- tak, jest tu Julka. – mówił ktoś, prawie sycząc. – czego chcesz i kim jesteś?
- chwila! Kim ty jesteś?! Gdzie jest Julka!
- pierwszy zapytałem.
- jestem jej przyjaciółką! Gdzie ona jest!
- jest ze mną. Może nic się jej nie stanie. Marcel się kłania, słoneczko.
Wtedy przytkało mnie. Serce jakby na chwilę przystanęło. Zrozumiałam teraz co oznaczały jego wcześniejsze słowa.
- co jej zrobiłeś? Gdzie ona jest? Pytam!
- jest obok mnie. Siedzi sobie i coś krzyczy, ale niestety… nic nie słyszę. Kto mądry przykleił jej taśmę na usta, hahaha. – usłyszałam w tle drugi głos, śmiejący się.
- jeżeli nie powiesz, zgłoszę to na policję! Odpowiedz mi!
- ojej, boję się. Haha. Słuchaj malutka, przykro mi, ale niestety nie mogę ci powiedzieć, gdzie jest Julcia. Chcesz to sobie zgłaszaj, mam to w dupie. Żegnam, buziaczki!
- ty popierdo… - i nie skończyłam, bo Marcel rozłączył się.
Nie wiedziałam znowu co mam zrobić, więc nie odkładając telefonu zadzwoniłam do Kuby i wszystko mu powiedziałam. Nie czekaliśmy długo – pojechaliśmy do rodziców Julki. Wytłumaczyliśmy im wszystko. Mama płakała, a tata był nieźle wkurzony i zmartwiony. Zadzwonił na policję, przyjechała. Ja z Kubą domyślaliśmy się, gdzie oni mogą być… mieliśmy na myśli tą kamienicę, przy której spotkaliśmy wroga.
Było już ciemno i zimno. Rodzice Julki, ja, Kuba i oczywiście policja pojechaliśmy we wskazane przez nas miejsce. Policjanci po cichu weszli pierwsi, a my za nimi. Jak się okazało – kamienica ta była opuszczona. Wszystkie drzwi do mieszkań były pootwierane, a w środku pusto. Przerażający widok.
Kiedy tak wchodziliśmy po schodach, zobaczyliśmy, że jedne drzwi są zamknięte. Po kilku minutach czuwania, jeden policjant kopnął je, a ona otworzyły się.
- nie ruszać się! Policja!
- hahahaha. Widzisz? Mówiłem ci… - usłyszałam głos Marcela.
- nie ruszać się! – powtórzył policjant i wyciągnął pistolet.
- jeżeli pan tego nie odłoży… to skończy się źle. – powiedział znowu chłopak i … i wyciągnął z kieszeni nóż. Jakiś drugi chłopak przyprowadził Julkę i trzymał ją tak, że było ją widać zza progu drzwi.
Wtedy policjant naładował pistolet. Marcel natomiast tylko popatrzył pogardliwie na nas wszystkich, a potem energicznie wyciągnął nóż w górę.
- nieeeeeeeeeeeee! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz