wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 6.

*z perspektywy Wiktorii.
- Maks! – krzyknęłam z kuchni na męża.
- Zaraz przyjdę.
- Cholera… - szepnęłam pod nosem. – Maks! – powtórzyłam głośniej.
- Poczekaj! – usłyszałam.
Nie mogłam dłużej… wyszłam z kuchni i zaczęłam się ubierać do pracy. Kiedy ubierałam apaszkę, mąż ukazał się moim oczom.
- Więc? – spytał.
- Nic już – odpowiedziałam oschle i skierowałam się w stronę drzwi.
- Czekaj – złapał mnie za rękę.
- Puść mnie – nawet się nie odwróciłam.
- Zaczekaj… - mówił cicho i łagodnie.
- Nie! – krzyknęłam. – Wołałam cię przez 20 minut, a ty nie raczyłeś przyjść, puść mnie. Wyrwałam swoją dłoń z jego i wyszłam z mieszkania.
Szybko wsiadłam do samochodu, ale nie ruszyłam od razu. Próbowałam się uspokoić i wrócić do siebie. Dotknęłam brzucha i na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Po kilkunastu minutach byłam w salonie i zastałam tam Martynę.
- Od której tu jesteś? – zdziwiłam się.
- Przyszłam wcześniej, bo potem mam gości w domu i muszę wyjść. A ty jak się czujesz?
- Dobrze, jeszcze jestem w stanie pracować, ale pokłóciłam się rano z Maksem. To znaczy… olał mnie, po prostu.
- On?
- Tak, on.
- Musicie pogadać i w ogóle…
- Ja wiem… - usiadłam na krześle i w oczach stanęły mi łzy. – Za 5 miesięcy będziemy mieli dziecko, a on… Mam nadzieję, że to było jednorazowe.
- Nie przejmuj się tym tak, co? – powiedziała i zaczęła masować mi kark.
- Nie gadajmy o tym, mamy tutaj ważniejsze rzeczy do roboty.
*z perspektywy Maksa.
Siedziałem w pracy przed komputerem i nie mogłem się na niczym skupić. W końcu sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do Wiktorii, nie odbierała. Rzuciłem komórkę na biurko i wróciłem do patrzenia w ekran.
- Jakieś problemy? – spytał szef siadając obok mnie.
- Nie, nie… Mała sprzeczka z żoną.
- Aa – machnął ręką. – To na pewno nie pierwszy i nieostatni raz – poklepał mnie po ramieniu i wstał z krzesła po czym odszedł.
Do domu wróciłem około 17. Wiktoria spała w salonie. Widocznie zasnęła oglądając TV. Przykryłem ją kocem i poszedłem do kuchni przygotować coś do jedzenia.
Na samym początku nalewałem soku do szklanki i w nerwach upuściłem ją. Podskoczyłem lekko, a po chwili wyszedłem z kuchni, miałem nadzieję, że nie obudziłem żony.
- Przepraszam, nie chciałem… - odezwałem się zniesmaczony, kiedy zobaczyłem, że idzie zaspana w kierunku łazienki.
- Nie szkodzi.
- Wiki…
- Nie mam siły teraz rozmawiać.
Wyprzedziłem ją i stanąłem przed nią, łapiąc ją za dłonie.
- Kocham cię, pamiętaj o tym.
- Przepuścisz mnie? – spytała, bo blokowałem jej przejście do drzwi.
- Jasne…

Wróciłem do kuchni i zrezygnowałem z soku. Wyciągnąłem z lodówki zimne piwo i piłem je sam, po ciemku. Do łóżka poszedłem dopiero koło 24. Nie chciałem znowu psuć humoru Wiktorii swoim widokiem. 

3 komentarze: