piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 2.

*z perspektywy Wiktorii.
Leżałam na kanapie i oglądałam telewizor. Byłam śpiąca, ale starałam się nie zasypiać. W pewnym momencie do domu wparowała Martyna.
Usiadłam prawie nieprzytomna i popatrzyłam na nią nieco marszcząc brwi.
- Idziemy.
- Gdzie?
- Umawiałyśmy się.
- Serio? – zdziwiłam się i próbowałam sobie przypomnieć.
- Wiktoria… miałyśmy iść do galerii.
- O kurcze, no tak. Jestem trochę…
- Widzę – nie pozwoliła mi dokończyć.
- To ja się ogarnę i wychodzimy.
Szybko poprawiłam fryzurę, makijaż, który trochę się „popsuł” i w końcu po 15 minutach byłam gotowa. Wsiadłyśmy w auto i ruszyłyśmy w wyznaczonym kierunku.
- Strasznie dziwnie się czuje.
- Dziwnie, czyli jak? – spytała przyjaciółka, nie odrywając wzroku od drogi.
- Tak jakby… jakby coś się miało stać. Jakieś takie przeczucie.
- Może inwazja Ufo? – zaśmiała się pod nosem.
- Ta… - skomentowałam i odwróciłam głowę w kierunku szyby.
Po niedługim czasie byłyśmy na miejscu. W galerii krakowskiej, jak to w galerii krakowskiej, było mnóstwo ludzi. Jakoś udało nam się dostać do środka. Zaczęłyśmy „zwiedzać” wszystkie sklepy po kolei. Kupiłyśmy kilka rzeczy sobie oraz do domu.
Na końcu udałyśmy się na pizzę. Oczywiście nie obeszło się bez śmiechu.
- Wiesz co… tęsknię za tym, jak byłyśmy nastolatkami. Wtedy było inaczej, tak jakoś prościej.
- Nie możemy narzekać. Jest naprawdę dobrze… Mamy salon, wspaniałych mężczyzn obok siebie.
Uśmiechnęłam się.
- Nie mogę się już doczekać waszego wesela.
- Ja też… Mam nadzieję, że będzie piękne. Chciałabym zapamiętać je… na zawsze – mówiła Martyna z podniesionymi ku górze kącikami ust.
- Zapamiętasz, gwarantuje ci to.
Siedziałyśmy tak przez godzinę. W pewnym momencie zadzwonił mój telefon.
Zaczęłam go szukać, ale oczywiście włożyłam go tak, że nie mogłam znaleźć. Okazało się, że leżał pod kurtką. Nie zdążyłam odebrać, więc odzwoniłam.
- Hej mamuś, nie zdążyłam, przepraszam. Właśnie siedzę z Martyną w galerii i odpoczywamy po pizzy, zaraz będę… - nie skończyłam, bo mama w ogóle się nie odzywała. – Halo?
- Cześć Wiki – powiedziała przyciszonym głosem.
- Coś się stało?
- Proszę cię… Przyjedź.
- Ale mamo… co jest? – serce zaczęło mi szybciej bić.
- Nie będziemy o tym rozmawiać przez telefon – usłyszałam łkanie.
- Zaraz będę.
Rozłączyłam się, wstałam i zaczęłam się ubierać.
- O co chodzi? – pytała Martyna i również zaczęła wkładać na siebie kurtkę.
- Musisz mnie zawieść do mamy. Coś się stało, ale nie wiem co. Boję się…
Po 10 minutach byłam już na miejscu. Podziękowałam Martynie. Zanim weszłam do domu, zadzwoniłam jeszcze do Maksa. Szybkim krokiem powędrowałam w stronę drzwi, nacisnęłam na klamkę. Byłam już wewnątrz. Mama siedziała na kanapie w salonie. Chyba była sama.
- Mamuś, mamo… co się dzieje? – usiadłam obok niej i objęłam ją.
Ta siąknęła nosem i otarła łzy z policzka.
- Babcia nie żyje… - szepnęła z trudem.
Moje oczy momentalnie przeszkliły się.
- Ale… - twarz robiła się mokra. – Jak to? Kiedy?
Nie rozumiałam.
- Dowiedziałam się godzinę temu – odpowiedziała po chwili.
Zaczęłam płakać.



- To znaczy, że… została mi jeszcze jedna babcia i… jeden dziadek.
Mama popatrzyła na mnie, złapała moją dłoń, po czym ucałowała ją i spuściła głowę w dół.
(Zmarła mama Julii, jej tata jeszcze żyje. Tata Kuby nie żyje, mama tak).
___________________________________________

Wiem, że mało ciekawe, ale początki zawsze są trudne. Jeszcze się rozkręci.

2 komentarze:

  1. Okej mniej wiecej ograniam ;D przyjemny juz 2 rozdział :) wiadomo że na poczatku nie dowalisz jakiegoś mega wypadku czy cos:D

    OdpowiedzUsuń