*z perspektywy Wiktorii.
Leżałam na kanapie i oglądałam telewizor.
Byłam śpiąca, ale starałam się nie zasypiać. W pewnym momencie do domu
wparowała Martyna.
Usiadłam prawie nieprzytomna i popatrzyłam
na nią nieco marszcząc brwi.
- Idziemy.
- Gdzie?
- Umawiałyśmy się.
- Serio? – zdziwiłam się i próbowałam sobie
przypomnieć.
- Wiktoria… miałyśmy iść do galerii.
- O kurcze, no tak. Jestem trochę…
- Widzę – nie pozwoliła mi dokończyć.
- To ja się ogarnę i wychodzimy.
Szybko poprawiłam fryzurę, makijaż, który trochę
się „popsuł” i w końcu po 15 minutach byłam gotowa. Wsiadłyśmy w auto i
ruszyłyśmy w wyznaczonym kierunku.
- Strasznie dziwnie się czuje.
- Dziwnie, czyli jak? – spytała przyjaciółka,
nie odrywając wzroku od drogi.
- Tak jakby… jakby coś się miało stać.
Jakieś takie przeczucie.
- Może inwazja Ufo? – zaśmiała się pod
nosem.
- Ta… - skomentowałam i odwróciłam głowę w
kierunku szyby.
Po niedługim czasie byłyśmy na miejscu. W
galerii krakowskiej, jak to w galerii krakowskiej, było mnóstwo ludzi. Jakoś
udało nam się dostać do środka. Zaczęłyśmy „zwiedzać” wszystkie sklepy po
kolei. Kupiłyśmy kilka rzeczy sobie oraz do domu.
Na końcu udałyśmy się na pizzę. Oczywiście nie
obeszło się bez śmiechu.
- Wiesz co… tęsknię za tym, jak byłyśmy
nastolatkami. Wtedy było inaczej, tak jakoś prościej.
- Nie możemy narzekać. Jest naprawdę dobrze…
Mamy salon, wspaniałych mężczyzn obok siebie.
Uśmiechnęłam się.
- Nie mogę się już doczekać waszego wesela.
- Ja też… Mam nadzieję, że będzie piękne.
Chciałabym zapamiętać je… na zawsze – mówiła Martyna z podniesionymi ku górze
kącikami ust.
- Zapamiętasz, gwarantuje ci to.
Siedziałyśmy tak przez godzinę. W pewnym
momencie zadzwonił mój telefon.
Zaczęłam go szukać, ale oczywiście włożyłam
go tak, że nie mogłam znaleźć. Okazało się, że leżał pod kurtką. Nie zdążyłam
odebrać, więc odzwoniłam.
- Hej mamuś, nie zdążyłam, przepraszam.
Właśnie siedzę z Martyną w galerii i odpoczywamy po pizzy, zaraz będę… - nie
skończyłam, bo mama w ogóle się nie odzywała. – Halo?
- Cześć Wiki – powiedziała przyciszonym
głosem.
- Coś się stało?
- Proszę cię… Przyjedź.
- Ale mamo… co jest? – serce zaczęło mi szybciej
bić.
- Nie będziemy o tym rozmawiać przez
telefon – usłyszałam łkanie.
- Zaraz będę.
Rozłączyłam się, wstałam i zaczęłam się
ubierać.
- O co chodzi? – pytała Martyna i również
zaczęła wkładać na siebie kurtkę.
- Musisz mnie zawieść do mamy. Coś się
stało, ale nie wiem co. Boję się…
Po 10 minutach byłam już na miejscu.
Podziękowałam Martynie. Zanim weszłam do domu, zadzwoniłam jeszcze do Maksa.
Szybkim krokiem powędrowałam w stronę drzwi, nacisnęłam na klamkę. Byłam już
wewnątrz. Mama siedziała na kanapie w salonie. Chyba była sama.
- Mamuś, mamo… co się dzieje? – usiadłam obok
niej i objęłam ją.
Ta siąknęła nosem i otarła łzy z policzka.
- Babcia nie żyje… - szepnęła z trudem.
Moje oczy momentalnie przeszkliły się.
- Ale… - twarz robiła się mokra. – Jak to?
Kiedy?
Nie rozumiałam.
- Dowiedziałam się godzinę temu –
odpowiedziała po chwili.
Zaczęłam płakać.
- To znaczy, że… została mi jeszcze jedna
babcia i… jeden dziadek.
Mama popatrzyła na mnie, złapała moją dłoń,
po czym ucałowała ją i spuściła głowę w dół.
(Zmarła mama Julii, jej tata jeszcze żyje.
Tata Kuby nie żyje, mama tak).
___________________________________________
Wiem, że mało ciekawe, ale początki zawsze
są trudne. Jeszcze się rozkręci.
Okej mniej wiecej ograniam ;D przyjemny juz 2 rozdział :) wiadomo że na poczatku nie dowalisz jakiegoś mega wypadku czy cos:D
OdpowiedzUsuńCudowne :)
OdpowiedzUsuń