*Z perspektywy Wiktorii.
Po telefonie Maksa od razu się ogarnęłam i
wybiegłam z domu. Potem szłam już wolniej, słuchając muzyki i rozglądając się
dookoła. Szczerze powiedziawszy tęskniłam trochę za Krakowem. Mieszkałam tu od
urodzenia i wydawało mi się, że nigdy bym się tu nie zgubiła. Kiedy postawiłam
kolejny krok, w mojej głowie pojawił się obraz uśmiechniętego Artura. Dopiero
teraz zdałam sobie sprawę, że mogę go już więcej
nie zobaczyć.
- Dzień
dobry - powiedziałam do przechodzącej obok mnie, znajomej kobiety.
- Dzień
dobry, dzień dobry - odpowiedziała posyłając mi ciepły uśmiech.
Po kilku
minutach skręciłam w wąską ścieżkę, którą rzadko ktoś chodził.
- Nie dało
się wcześniej? - zapytał Maks, wyrastając nagle przede mną.
- Nie dało
się. Co u niej?
- Sama idź
i zobacz.
- Eh, no
dobra. Ty już wracasz?
- Tak, mama
prosiła, żebym przyszedł wcześniej, nie wiem w sumie po co.
- Dobra, to idź. Ja też lecę - wyszczerzyłam się do
przyjaciela i ominęłam go.
*z perspektywy Maksa.
Pomaszerowałem do przodu dosyć szybkim krokiem. Nie
wiedziałem nawet o czym myśleć. Byłem jakby rozkojarzony i wszystko mi się
mieszało.
- Stój - usłyszałam nagle i nie wiedziałem czy to
coś w mojej głowie czy raczej ktoś za mną.
Stałem tak przez kilkanaście sekund i już miałem
się odwrócić, kiedy usłyszałem spust pistoletu.
Przełknąłem
głośno ślinę i zamknąłem oczy.
- Tacy
chłopcy jak ty, nie powinni się marnować - powiedział grubym głosem mężczyzna i
stanął przede mną.
- Czego ode
mnie chcesz? - spytałem.
- Chcę
ciebie, będziesz mi potrzebny.
- Do czego?
- Proszę,
tutaj masz wszystko opisane.
Nieznajomy
podał mi do ręki jakąś kartkę. Rzuciłem na nią wzrokiem i nie mogłem uwierzyć w
to, co było tam napisane i pokazane.
- Dlaczego
to robicie?
- Bo te
małe bachory są bardzo przydatne. Możemy z nich czerpać niezłą kasę.
- Ale… Czemu?
Przecież one mają rodziny, dom, wszystko...
- Może i mają, ale w lecie same bawią się na
placach, same się włóczą. Nie ma wtedy z nimi tych kochanych rodziców.
- To niesprawiedliwe. Przecież… Przecież to, co
robicie jest… - nie mogłem dokończyć. Mężczyzna przyłożył mi pistolet do głowy.
- Pomożesz nam. Będziesz porywał te wstrętne dzieci.
To trudne, ale wyszkolimy cię.
- Ale…
- Nie ma żadnego "ale"! - huknął
mężczyzna. - Albo pomagasz, albo giniesz. Przypominam, że jest z tego niezła
kasa.
Milczałem.
- Wiem już,
skąd wezmę pierwsze dziecko – powiedziałem po chwili namysłu i uśmiechnąłem się
w stronę mężczyzny.
- To
rozumiem, ale pamiętaj… Jeżeli nas zdradzisz, zginiesz. Nie uciekniesz nam,
znajdziemy cię.
- Rozumiem –
wykrztusiłem z siebie, a facet podał mi do ręki świstek z adresem. - Przyprowadzę chłopca za jakieś pół godziny.
- Czekamy -
powiedział odwracając się - i pamiętaj - dorzucił, podnosząc do góry pistolet, wymachując
nim.
Przerażony
zacząłem biec do przodu, aż pod dom.
- Mamo! Na
razie nie mogę zostać w domu, nie czekajcie na mnie! - krzyknąłem stojąc w
przedpokoju.
- Miałeś mi
pomóc!
- Przepraszam, dzisiaj nie dam rady. Kocham cię!
Wybiegłem szybko z mieszkania i za minutę byłem już
pod domem Wiktorii.
- Szymek! - krzyknąłem na cały głos, jakbym był u
siebie.
- Co się drzesz? - spytał chłopak schodząc po
schodach.
- Jesteś mi potrzebny - mówiłem lekko zdyszany.
- Yeeeah - szepnął pod nosem na tyle głośno, że
zdołałem to usłyszeć.
- Nie ciesz się… Jesteś sam?
- Tak. Rodzice pojechali
do galerii, Wiktoria po…
- Dobra,
chodź.
Usiedliśmy
na kanapie i nie wiedziałem od czego zacząć.
- Musisz
mnie uważnie wysłuchać, bo nie będę mówił o jakichś głupotach, ale… O czymś
cholernie ważnym. Pamiętaj, że nie możesz się wygadać. Nikomu Szymek, nikomu…
- Dobra,
słucham.
- Ok. No to
tak… Przed chwilą zaczepił mnie jakiś typ. Ogólnie mówiąc jest z grupy, gdzie
porywają dzieci i robią z nimi… Okropne rzeczy. Koleś ma nadzieję, że mu w tym
wszystkim pomogę, dlatego jesteś mi potrzebny.
- Chcesz
mnie tam zabrać? - spytał i zrobił minę przerażonego niemowlaka.
- Nie. To znaczy tak, ale czekaj. Słuchaj do końca
- zastanowiłem się, na którym momencie skończyłem i ponownie zacząłem nawijać.
- Musisz tam ze mną iść, żeby uratować te dzieci. Tam… Ten gościu miał zdjęcie
jednej dziewczynki. Nie chcesz wiedzieć, jak wyglądała… - poczułem, że do oczu
napływają mi łzy. - Nieważne. Pójdziemy tam i będziemy musieli je uwolnić. Nie
wiem, jak to zrobimy. Nie wiem, jak wygląda cały ten
ich budynek, gdzie siedzą, ale musimy im pomóc. Nie pozwolę na pewno, żeby cię
tam skrzywdzili. Musisz mi zaufać i pomagać mi. W dwójkę damy radę. Musimy
współpracować. Te dzieci naprawdę potrzebują pomocy.
- Boję się…
- Też się
boję, ale Szymek… Jeżeli nie chcesz, nie musisz tam ze mną iść.
- Myślisz,
że pozwolę ci tam iść samemu? Nigdy!
- Dzięki
stary. Pamiętaj o najważniejszym - współpracuj i nie wygadaj się. Jeżeli się
czegoś dowiedzą, będzie po mnie.
- A co z
rodzicami?
- Może
zostawmy karteczkę, że…
- Jesteśmy
na basenie - zaproponował mały.
- Szymek... Nas tu może nie być przez kilka dni.
Chłopak skrzywił się i zaczął szukać innego
pomysłu.
- Napiszmy, że jesteśmy pod namiotami!
- Brawo!
Wzięliśmy kartkę i naskrobaliśmy na niej kilka zdań.
Przygotowaliśmy wszystko i upozorowaliśmy nasz nocleg pod namiotem.
- Idziemy?
- Tak… - wymamrotał chłopiec.
- Tak… - wymamrotał chłopiec.
- Damy radę. Obiecuję, że damy radę… Chodź -
objąłem Szymka ręką, zamknąłem drzwi i
poszliśmy przed siebie.
______________________________________________
Wpadłam na taki dziwny pomysł, no i napisałam…
podoba się?
Matko! :O Pisz dlaej, bo nie mogę się doczekać, świetny rozdział ;3
OdpowiedzUsuńale masz pomysły dziewczyno! chyba wiem kim jest ta mała ;-;
OdpowiedzUsuńdawaj dalej! :D