sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 36.

*z perspektywy Maksa.
Szliśmy teraz dosyć szybko, a ja cały czas wpatrywałem się w kartkę, którą dał mi mężczyzna. Nie było na niej adresu, a „instrukcja” jak dojść do odpowiedniego miejsca.
- Maks… a co jeżeli oni mi coś zrobią?
- Nie pozwolę na to. Musisz się cały czas mnie trzymać. Teraz, jak tam pójdziemy masz udawać zaskoczonego, zrozpaczonego, i tak dalej. Nie możemy się zdradzić – mówiłem to i czułem, że serce wali mi jak opętane.
Po 10 minutach doszliśmy do celu. Stanęliśmy przed niepozorną drewnianą chatką, która była dosyć duża. Otoczona z każdej strony wysokimi drzewami z daleka była niewidoczna.
- Wchodzimy – oznajmiłem Szymkowi drżącym głosem.
Chwyciłem za klamkę i otworzyłem skrzypiące drzwi. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem tam zwykłe meble i kuchnie.
- Chodź… - wyszeptałem w stronę swojego kompana.
- Stójcie – usłyszałem głos tego samego mężczyzny, co wcześniej. - To ty – powiedział i zaśmiał się.
- Mam chłopca.
- Zaraz się nim zajmiemy, spokojnie. Ty natomiast musisz pójść ze mną. Trzeba cię trochę potrenować.
- Ale…
Nie mogłem dokończyć, bo mężczyzna od razu spiorunował mnie wzrokiem.
Poddałem się kilku niby ćwiczeniom. Nie wiedziałem nawet ile czasu minęło. Najbardziej bałem się teraz o Szymka…
- Słuchaj… mógłbym iść zobaczyć te bachory? Muszę wiedzieć z kim będę pracował.
- To tam. Nie przesiaduj z nimi za długo, bo jeszcze się do ciebie przyzwyczają.
Kiwnąłem głową i dosyć szybko przedostałem się pod drzwi. Było bardzo szczelne, ale mimo tego, usłyszałem płacz.
Popchnąłem klamkę i wszedłem do środka.
- Zabierz mnie stąd, proszę – od razu podbiegła do mnie jakaś dziewczynka, która miała oczy podpuchnięte od płaczu. Była łysa…
Przytuliłem do siebie małą i przy okazji rozglądnąłem się dookoła.
- Co teraz robimy? – stanął obok mnie z wyraźnie niezadowoloną miną Szymek.
- Poczekamy aż zrobi się ciemno. Teraz nie możemy nic zrobić.
- Maks… oni są straszni. Przedtem wszedł tu jakiś facet i chciał mnie ze sobą zabrać, ale… zabrali tę dziewczynkę i jej to zrobili. Nie chcę być tu dłużej.
Nic nie powiedziałem, ale rzuciłem jeszcze raz okiem na te około dziesięcioro dzieci.
- Przyjdę tu potem – powiedziałem cicho i szybko opuściłem pomieszczenie.
*z perspektywy Wiktorii.
Po jak zwykle miłym spotkaniu z panią Ewą wróciłam do domu. Opowiedziałam jej wszystko, co działa się nad morzem, a ta była wsłuchana we mnie, jakby od lat, nikt niczego jej nie opowiadał.
 Szłam powoli, bo byłam dziwnie zmęczona. Kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania, udałam się do kuchni, a żeby się czegoś napić. W końcu usiadłam na sofie przed telewizorem i rozkoszowałam się zimnym napojem.
- O, jesteście już – powiedziałam radośnie, kiedy zobaczyłam rodziców.
- Tak. Nic ciekawego w tej galerii – narzekała mama.
- Jak zwykle, kochanie – dodał tata przewracając oczami.
- Lepiej weźmy się za sprzątanie, jaki tutaj bałagan.
- Mamo, bez przesady.
- Wiki… trzeba tutaj troszkę ogarnąć, nie marudź.
Po kilku minutach z wielką niechęcią zaczęłam sprzątać w kuchni, a potem w łazience.
- Wiktoria! – usłyszałam nagle krzyk taty.
- Idę! – odpowiedziałam i zbiegłam po schodach na dół. – O, dzień dobry pani – dostrzegłam mamę Maksa.
- Kochanie, nie wiesz przypadkiem, gdzie jest Maks z Szymkiem? Widziałam ich około 3 godziny temu, jak gdzieś szli, a ich dalej nie ma…
- Nie mam pojęcia, gdzie mogą być – mówiłam siadając na sofie. – Ostatni raz, gdy widziałam się z Maksem, oznajmił mi, że idzie do domu.
- Kurde, oni zawsze muszą coś wymyśleć…
- A tego już się nie dało wyrzucić? – spytała ciszej mama biorąc ze stolika jakiś świstek papieru.
Podążyłam za nim wzrokiem i zobaczyłam narysowany tam wielki wykrzyknik.
- Nie! – krzyknęłam i wyrwałam go mamie z ręki.
- Ok. Skoro wolisz go wyrzucić sama, nie mam nic przeciwko.
- Nie chodzi o to, czekajcie – wymamrotałam pod nosem i niezdarnie zaczęłam doprowadzać zgniecioną kartkę do pierwotnego stanu.
- Co to? – spytała wyraźnie zaciekawiona mama mojego przyjaciela.
- „Jesteśmy pod namiotami. Wrócimy niedłuuugo, nie martwcie się o nas. Szymon i Maksymilian :)” – przeczytałam.
- Niech ich diabli… - skomentował ktoś.
- Dobra, czyli nic tu po mnie. Miejmy nadzieję, że dadzą tam sobie radę. Trzymajcie się, na razie – kobieta wyszła z mieszkania z uśmiechem na twarzy.
- A tobie co? – spytał tata siadając obok mnie, zauważając moją dziwną minę.

- Nic… - skłamałam, podniosłam się i pobiegłam do swojego pokoju, w głowie mając jedną myśl – „coś tu jest nie tak”. 

3 komentarze:

  1. Pisz dalej, bo się doczekać nie mogę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne fajne! Podoba mi się, ale sie denerwuje lol ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. kiedy napiszesz kolejne opowiadanie?? proszę cie pisz codziennie ;)

    OdpowiedzUsuń