*z
perspektywy Wiktorii.
- Daleko jeszcze? – spytałam, wiercąc się na tylnim
siedzeniu w samochodzie.
- Jeszcze jakieś 300 kilometrów.
- Umrę tu.
- Zamów helikopter, to będziesz szybciej –
powiedział Szymek, obserwując całą sytuację.
Siedziałam i tylko ciągle zmieniałam pozycję, bo
każda część ciała już mnie bolała.
- Wiki… - szepnął do mnie nagle brat.
- Słucham?
- Weź wyjdź za Maksa, to przynajmniej będę miał z
kim posiedzieć, bo jak tylko wrócimy do domu, to będziesz cały czas się gdzieś
włóczyła.
- Chyba cię coś
boli… A może masz gorączkę? – dotknęłam jego czoła i zaśmiałam się.
- Nie, ja mówię serio.
- Szymuś, skarbie… Nie wiem czy pamiętasz, ale ja
mam 16 lat.
- No i co z tego? Poczekasz jeszcze kilka lat i
będzie po sprawie!
- Weź idź spać – bąknęłam i odepchnęłam go od
siebie.
*z perspektywy Maksa.
- Czemu dopiero teraz mi o tym mówicie…?
- A kiedy mieliśmy ci powiedzieć?
- Wcześniej, na początku wakacji.
- Co to za różnica czy teraz, czy kiedyś?
- Dla mnie duża różnica…
- A co, boisz się sam zostać w domku? – spytał szczerząc
się tata.
- Tak, właśnie tak – odpowiedziałem niewzruszony.
Reszta drogi była dla mnie totalną męczarnią.
Rodzice rozmawiali tylko pomiędzy sobą, a ja nawet nie miałem ochoty ich
słuchać. Patrzyłem w szybę i myślałem tak naprawdę o niczym, aż w końcu
zasnąłem.
Nie wiedziałem ile czasu minęło, ale otworzyłem oczy
i przeciągnąłem się.
- Gdzie jesteśmy?
- zapytałem jakby sam siebie.
- No wstawaj w końcu – usłyszałem.
- Jesteśmy już w domu?
- Jak widać.
- Coś to szybko minęło – mówiłem jeszcze zaspany do
Wiktorii.
Po kilku godzinach, wszystko już wypakowaliśmy z
samochodów i postanowiliśmy położyć się wcześniej spać, gdyż każdy był
zmęczony.
Następnego dnia wstałem dosyć wcześnie, zażyłem
orzeźwiającej kąpieli i zjadłem śniadanie. Potem postanowiłem udać się na
spacer po naszym kochanym Krakowie. Szedłem powoli i nawet nie przeszkadzało mi
to, że jestem sam. Idąc tak, zauważyłem w pewnym momencie przed sobą, grupę
chłopaków, ale początkowo nie zainteresowało mnie to. Ciśnienie podskoczyło mi
dopiero wtedy, gdy zobaczyłem wśród nich Kamila. Chciałem przejść obojętnie,
ale oni na to nie pozwolili.
- Widzę, że nasz Maksiu już wrócił. I jak tam było,
murzynku?
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, naprawdę. Daj
sobie w końcu siana.
- Czyżbyś się bał? O jeju, jeju…
- Nie. Po prostu jestem mądrzejszy od ciebie i nie
mam zamiaru gadać z takim idiotą, jak ty. Żegnam.
Energicznie się odwróciłem i pomaszerowałem przed
siebie. Przechodziłem nawet koło szkoły i uświadomiłem sobie, że już do niej
nie wrócę.
- O matko… - szepnąłem nagle sam do siebie.
Przypomniałem sobie właśnie, patrząc na kamienicę,
przed którą stałem, o pani Ewie. Wyciągnąłem telefon i znalazłem odpowiedni numer.
- Wiktoria, chyba o kimś zapomnieliśmy… - wymamrotałem
niezadowolony do komórki.
Po kilku minutach wszedłem do bloku i stanąłem przed
drzwiami odpowiedniego mieszkania.
- Dzień dobry – powiedziałem i od razu na mojej
twarzy pojawił się uśmiech.
______________________________________________________
Hop, hop… jest tu ktoś? :(
Jestem :D
OdpowiedzUsuńfajny rozdział, ale mało sie dzieje! Czekam na wiecej :3
JESTEEM i czekam na kolejny :D
OdpowiedzUsuńMile jak zawsze mi się czytało, oby tak dalej!
jak była jeszcze szkoła to urwanie głowy było, a teraz znalazłam blog i znów wszystko przeczytalam, cudowne.
OdpowiedzUsuńJestemm :D
OdpowiedzUsuńCudny rozdział : ) Szymek ma racje niech za siebie wyjdą :) .. Byli by fajną parą.
pamiętam te czasy kiedy pisalas codziennie ;) ale wiem jakie to trudne i tak cie podziwiam ze masz taka wyobraznie :)
OdpowiedzUsuńProsze pisz codzienie!
OdpowiedzUsuńwszyscy co są to są i czekają ! np ja czekałam i czekałam, a później nie miałam już ochoty codziennie sprawdzać. weszłam teraz i muszę 4-ry nadrobić
OdpowiedzUsuń