środa, 3 lipca 2013

Rozdział 34.

*z perspektywy Wiktorii.
- Daleko jeszcze? – spytałam, wiercąc się na tylnim siedzeniu w samochodzie.
- Jeszcze jakieś 300 kilometrów.
- Umrę tu.
- Zamów helikopter, to będziesz szybciej – powiedział Szymek, obserwując całą sytuację.
Siedziałam i tylko ciągle zmieniałam pozycję, bo każda część ciała już mnie bolała.
- Wiki… - szepnął do mnie nagle brat.
- Słucham?
- Weź wyjdź za Maksa, to przynajmniej będę miał z kim posiedzieć, bo jak tylko wrócimy do domu, to będziesz cały czas się gdzieś włóczyła.
- Chyba cię coś  boli… A może masz gorączkę? – dotknęłam jego czoła i zaśmiałam się.
- Nie, ja mówię serio.
- Szymuś, skarbie… Nie wiem czy pamiętasz, ale ja mam 16 lat.
- No i co z tego? Poczekasz jeszcze kilka lat i będzie po sprawie!
- Weź idź spać – bąknęłam i odepchnęłam go od siebie.
*z perspektywy Maksa.
- Czemu dopiero teraz mi o tym mówicie…?
- A kiedy mieliśmy ci powiedzieć?
- Wcześniej, na początku wakacji.
- Co to za różnica czy teraz, czy kiedyś?
- Dla mnie duża różnica…
- A co, boisz się sam zostać w domku? – spytał szczerząc się tata.
- Tak, właśnie tak – odpowiedziałem niewzruszony.
Reszta drogi była dla mnie totalną męczarnią. Rodzice rozmawiali tylko pomiędzy sobą, a ja nawet nie miałem ochoty ich słuchać. Patrzyłem w szybę i myślałem tak naprawdę o niczym, aż w końcu zasnąłem.
Nie wiedziałem ile czasu minęło, ale otworzyłem oczy i przeciągnąłem się.
- Gdzie jesteśmy?  - zapytałem jakby sam siebie.
- No wstawaj w końcu – usłyszałem.
- Jesteśmy już w domu?
- Jak widać.
- Coś to szybko minęło – mówiłem jeszcze zaspany do Wiktorii.
Po kilku godzinach, wszystko już wypakowaliśmy z samochodów i postanowiliśmy położyć się wcześniej spać, gdyż każdy był zmęczony.
Następnego dnia wstałem dosyć wcześnie, zażyłem orzeźwiającej kąpieli i zjadłem śniadanie. Potem postanowiłem udać się na spacer po naszym kochanym Krakowie. Szedłem powoli i nawet nie przeszkadzało mi to, że jestem sam. Idąc tak, zauważyłem w pewnym momencie przed sobą, grupę chłopaków, ale początkowo nie zainteresowało mnie to. Ciśnienie podskoczyło mi dopiero wtedy, gdy zobaczyłem wśród nich Kamila. Chciałem przejść obojętnie, ale oni na to nie pozwolili.
- Widzę, że nasz Maksiu już wrócił. I jak tam było, murzynku?
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, naprawdę. Daj sobie w końcu siana.
- Czyżbyś się bał? O jeju, jeju…
- Nie. Po prostu jestem mądrzejszy od ciebie i nie mam zamiaru gadać z takim idiotą, jak ty. Żegnam.
Energicznie się odwróciłem i pomaszerowałem przed siebie. Przechodziłem nawet koło szkoły i uświadomiłem sobie, że już do niej nie wrócę.
- O matko… - szepnąłem nagle sam do siebie.
Przypomniałem sobie właśnie, patrząc na kamienicę, przed którą stałem, o pani Ewie. Wyciągnąłem telefon i znalazłem odpowiedni numer.
- Wiktoria, chyba o kimś zapomnieliśmy… - wymamrotałem niezadowolony do komórki.
Po kilku minutach wszedłem do bloku i stanąłem przed drzwiami odpowiedniego mieszkania.

- Dzień dobry – powiedziałem i od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
______________________________________________________
Hop, hop… jest tu ktoś? :(

7 komentarzy:

  1. Jestem :D
    fajny rozdział, ale mało sie dzieje! Czekam na wiecej :3

    OdpowiedzUsuń
  2. JESTEEM i czekam na kolejny :D
    Mile jak zawsze mi się czytało, oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
  3. jak była jeszcze szkoła to urwanie głowy było, a teraz znalazłam blog i znów wszystko przeczytalam, cudowne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestemm :D

    Cudny rozdział : ) Szymek ma racje niech za siebie wyjdą :) .. Byli by fajną parą.

    OdpowiedzUsuń
  5. pamiętam te czasy kiedy pisalas codziennie ;) ale wiem jakie to trudne i tak cie podziwiam ze masz taka wyobraznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Prosze pisz codzienie!

    OdpowiedzUsuń
  7. wszyscy co są to są i czekają ! np ja czekałam i czekałam, a później nie miałam już ochoty codziennie sprawdzać. weszłam teraz i muszę 4-ry nadrobić

    OdpowiedzUsuń