czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział 43.

*z perspektywy Maksa.
Chodziłem po korytarzu, bo nie byłem w stanie usiedzieć na miejscu. Szymek stał pod ścianą i patrzył w podłogę. Zadzwoniliśmy już do rodziców, mieli się tutaj zaraz pojawić.
- Panie doktorze, co z nią? – spytałem kiedy zauważyłem, że mężczyzna wychodzi z sali.
- Musi przejść kilka badań. Na razie nie mogę podać panu żadnych informacji.
- Ok. rozumiem.
Umiejscowiłem się obok Szymka i staliśmy tak, milcząc, przez 15 minut. Pojawili się rodzice.
- Co z nią? Gdzie jest? – zaczęła panikować mama Wiktorii.
- Jest bezpieczna. Muszą jej porobić jakieś badania. Nic więcej nie wiemy.
- Co się w ogóle stało? – chciał dowiedzieć się pan Kuba.
- Zobaczyłem tylko, jak osuwa się po ludziach i spada na ziemię. Nic więcej nie widziałem, niestety.
- Szymek, a ty?
- Ja też. Tak mnie wciągnął koncert, że zapomniałem o wszystkim, o niej i bawiłem się. Przepraszam.
- Chodź do mnie kochanie – powiedziała pani Julia i przytuliła do siebie syna.
*z perspektywy Wiktorii.
Obudziłam się i powoli otwierałam oczy.
- Gdzie ja jestem, co się stało? – prawie krzyknęłam, podnosząc się do góry.
- Spokojnie Wiki.
- Co się stało?
- Zemdlałaś na koncercie i jesteś w szpitalu – objaśnił mi tata.
- Maks tu jest?
- Tak, przyjdzie za chwilę.
Położyłam się znowu  i próbowałam sobie coś przypomnieć.
- Pamiętam, że zaczął boleć mnie brzuch, tak nagle. To było trochę jak jakiś skurcz, a potem jeszcze głowa mnie rozbolała. Nie wiem, co było dalej.
W tym momencie wszyscy skierowali wzrok w stronę drzwi, wszedł lekarz.
- Co z nią?
- Musimy zrobić jej kilka badań, wtedy będziemy w stanie coś powiedzieć.
- Po prostu zemdlałam, wypuście mnie stąd – protestowałam.
- Wypuścimy cię, jak będziemy mieli pewność, że wszystko jest ok. Zapewne z dwa dni tu poleżysz – powiedział mężczyzna, sprawdził coś, zanotował i wyszedł.
- Skarbie… - zaczęła mama. – Musimy z tatą wracać do pracy, bo tylko cudem nas wypuścili. Zostaniesz na razie z chłopakami, a wieczorem przyjedziemy tu i przywieziemy ci potrzebne rzeczy.
- Ok. dziękuję – odpowiedziałam zniesmaczona.
Rodzice wyszli z sali wraz  z Szymkiem, który poszedł kupić coś do picia. Drzwi zamknęły się, ale nie na długo.
- Hej – usłyszałam i podniosłam głowę do góry.
- Maks… - szepnęłam.
- Jak się czujesz? – spytał siadając na krześle obok łóżka.
- Jest w miarę.
- No to się cieszę.
- Przepraszam, że zepsułam wam koncert. Mogłeś tam zostać… Przeze mnie jak zawsze coś musi się spieprzyć.
- Nie, nic nie zepsułaś. Nie mogłem cię przecież zostawić.
- Dzięki.
- Na zawsze, to na zawsze – dodał i dotknął dłonią swojego wisiorka, a ja uśmiechnęłam się i zrobiłam to samo.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, aż w końcu wrócił Szymek. Siedzieliśmy w trójkę i nudziliśmy się. Bo w końcu co ciekawego można robić w szpitalu?
- Wiktoria, musisz iść z nami. Będziemy robić badania.
- Teraz? – zdziwiłam się.
- Tak. Jeżeli chcesz stąd szybko wyjść…
- Dobra, idę.

Uśmiechnęłam się do Maksa i Szymka, i opuściłam pomieszczenie wraz z pielęgniarką. 

1 komentarz:

  1. o kurcze... ale zwrot wydarzeń w ciągu ostatnich dwóch rozdziałów :)
    P

    OdpowiedzUsuń