sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 8.

*z perspektywy Wiktorii.
- Mamo… - zaczęłam mówić, kiedy siedziałam razem z nią rano w kuchni.
- Słucham cię?
- Zastanawiam się czy ta mała walizka mi wystarczy. Nie wiadomo jaka będzie pogoda nad morzem, więc trzeba będzie wziąć dużo ciuchów, nie?
- Nie kochanie. Jedziemy na dwa tygodnie, a nie na całe wakacje.
- No ale…
- Nie ma żadnego „ale” – przerwała mi mama – będziemy o tym myśleć w lipcu, a teraz się ubieraj i zmykaj do szkoły.
- No to pa – powiedziałam bezradnie i zaśmiałam się.
Chwilę potem siedziałam już w aucie wraz z tatą i Szymkiem.
- Co robisz w ten weekend Wiki? – spytał nagle tata.
- Raczej nic specjalnego, a co?
- Młody ma zawody. Powinniśmy wszyscy iść.
- No właśnie – usłyszeliśmy głos z tyłu.
- Ooo! W sumie… z chęcią pójdę – odparłam radośnie i odwróciłam się, szczerząc się do brata.
Kilka minut potem pożegnałam się z nimi i udałam się w kierunku szkoły. Tata wysadził mnie jakieś 300 metrów przed nią, gdyż był korek. Sami pojechali więc w inną stronę, nie  marnując czasu. Miałam w uszach słuchawki, więc nic nie słyszałam – ale za to widziałam.
W pewnym momencie moim oczom po drugiej stronie ulicy, na chodniku, ukazał się biegnący Kamil. Nigdy nie zwracałam na niego zbyt dużej uwagi, bo też mnie nie interesował i niezbyt go lubiłam. Pomaszerowałam więc dalej.
- Ty idioto! – krzyknęłam nagle kiedy minął mnie.
- Wyluzuj mała… coś nie tak?
- Nie widzisz co zrobiłeś? Boże… patrz, jak biegniesz. Albo w ogóle puknij się w tą głupią głowę!
- Ale panikujesz… da sobie radę.
- Da sobie radę, naprawdę?
- Szkoła tam, chodźmy – wskazał palcem do przodu i złapał mnie za ramię, poruszając przy tym dziwnie brwiami.
- Puść mnie! Chyba cię coś boli… - odpowiedziałam mu krótko.
Zaraz potem zaczęłam biec. Rozejrzałam się w prawo w lewo i jeszcze raz w prawo, minęłam przejście. I ze łzami w oczach biegłam w kierunku bezradnej kobiety.
- Wszystko w porządku? – wykrztusiłam z siebie okropnie zdyszana.
Kobieta popatrzyła na mnie. Wtedy złapałam się za czoło. Jej twarz… wyglądała okropnie. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę płaczem.
- Pomogę pani… - powiedziałam cicho i schyliłam się po rzeczy, które wypadły z reklamówki  - to chyba wszystko – odparłam po chwili.
- Szkoda, że takich ludzi jak ty, jest co raz mniej. – Odrzekła cichym i smutnym głosem – Dziękuję ci.
- Nie ma pani za co dziękować. Ja… przepraszam za kolegę, jest lekko… roztrzepany.
- Nie przepraszaj za niego. On sami powinien odpowiadać za siebie – mówiła ochrypłym głosem.
Chwilę potem chwyciła moją dłoń i ścisnęła ją, uśmiechając się przy tym. Podniosła reklamówkę, która leżała jeszcze na chodniku.
- Niech pani uważa! – prawie krzyknęłam z przerażenia, łapiąc kobietę. – To dla pani za ciężkie, ja pomogę.
- Kruszynko… ty powinnaś być teraz chyba w szkole. Ja sobie dam radę.
- Nie… nie mogę pani tak zostawić. Odprowadzę panią do domu, jeżeli tam pani idzie. Nic się nie stanie.
Wzięłam kobietę pod rękę, trzymając zakupy i szłam z nią powoli. Sama nie wierzyłam, że to robię. Przez całą drogę, a trwała ona zaledwie 7 minut, kobieta opowiadała o swojej młodości. Widziałam wtedy na jej twarzy ciepły uśmiech. W końcu byłyśmy już na klatce schodowej, pod drzwiami.
- Mieszka pani sama? – zapytałam niepewnie.
- Tak… tak. Możesz mnie odwiedzić, jeżeli będziesz chciała.
- Dziękuję bardzo. Myślę, że nie odrzucę tej propozycji.
- Drzwi zawsze są otwarte dla takich osób, jak ty.
Starsza pani przytuliła mnie i jeszcze raz podziękowała. Potem znikła za drzwiami, a ja zerkając na zegarek uświadomiłam sobie, że jest już 8.18. Wybiegłam z bloku. Za około 4 minuty byłam już w szatni, przebierając się. Chwilę potem z rumieńcami na twarzy wparowałam do klasy.
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie… - powiedziałam lekko zmieszana i zauważyłam kilkanaście par oczu wlepionych we mnie.
- Nie wiem czy prawie 30 minutowe spóźnienie jest w ogóle wliczane do spóźnień – odparł nauczyciel, marszcząc czoło.
- Dobra… może mi pan wpisać nieobecność, skoro tak.
- Siadaj do ławki – odparł i kontynuował lekcję.
Na przerwie od razu złapał mnie Maks i zaczął o wszystko wypytywać.
- Po prostu zaspałam… - skłamałam, bo miałam dość jego ciągłego gadania.
- To raczej nie w twoim typie.
- Ojej, przepraszam. Każdemu się chyba może zdarzyć.
- Spoko, spoko… - mówił, jakby dalej nie dowierzając chłopak.
O godzinie 13 opuszczałam już budynek szkoły. Maks został jeszcze na jakieś zajęcia. Wyszłam z szatni, stanęłam i zaczęłam patrzeć w prawą stronę. W kierunku bloku, gdzie znajdowała się zapewne starsza kobieta. Nie wiedziałam, co mam zrobić, ale w końcu postanowiłam, że złożę jej wizytę.
- Dzień dobry – powiedziałam stojąc przed progiem i uśmiechnęłam się.
- Witaj! Wchodź do środka dziecko kochane, zapraszam – odpowiedziała.
Po chwili siedziałam już na kanapie. Jej mieszkanie było bardzo małe i skromne, ale za to przytulne. Kobieta przyniosła ciasto, które sama upiekła i podepchnęła mi je pod nos.
- Wygląda smacznie – odparłam.
- Spróbuj – odpowiedziała, a ja popatrzyłam na nią i dopiero teraz dokładnie przyjrzałam się jej.
Twarz była okropnie wychudzona, a skóra była bardzo dziwna, jakby skaleczona. Włosów było niewiele. Oczy były małe i zmęczone.
- Mój mąż zginął w pożarze – zaczęła mówić, a ja się ocknęłam i zdałam sobie sprawę, że cały czas patrzyłam na panią Ewę. 

3 komentarze:

  1. Świetny czekam na kolejny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. SUPER !! ;*** Kiedy następny ? :D
    Lusia x_x

    OdpowiedzUsuń
  3. ciekawy rozdział :D czekam na jakies rozwinięcie akcji z Wiktorią i Maksem :D

    OdpowiedzUsuń