*z perspektywy Wiktorii.
Niedziela zleciała tak szybko, jak nigdy. U babci
było fantastycznie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio całą rodziną siedzieliśmy i
mogliśmy się razem pośmiać. Było naprawdę fajnie i miło.
Niestety po niedzieli był już poniedziałek. Niby do
nauki nic nie było, ale i tak nie miałam już chęci chodzić do szkoły. Szczerze
mówiąc, najbardziej przytłaczało mnie to, że będę musiała niedługo pożegnać się
z moją klasą. Przeżyliśmy razem te 3 lata. Może nie zawsze było kolorowo i
pięknie, ale ci ludzie naprawdę byli i są dla mnie ważni.
W poniedziałek rano obudziłam się, ale za nic nie
chciałam wychodzić z łóżka. Usłyszałam głos Szymka i chwilę potem wparował do
pokoju, odsuwając mi rolety z okien. Słońce od razu mnie poraziło, więc
schowałam głowę w poduszce. Po kilku minutach niestety, ale musiałam przerzucić
się już na tryb dzienny. Poszłam do łazienki, ubrałam się i zeszłam na
śniadanie. Kiedy zakładałam już buty, poczułam dziwny ból w głowie. Myślałam,
że zaraz się przewrócę, ale na szczęście zachowałam równowagę.
Po kilkunastu minutach byłam już w szkole. Nie
chciałam wychodzić po schodach i siedzieć na tym dennym korytarzu – niestety był
to jeszcze mój obowiązek. Tym razem na pierwszej lekcji, zaczął mi towarzyszyć
ból brzucha. Czułam się okropnie, jakbym zaraz miała zemdleć. Próbowałam ukryć
to przed Maksem, znajomymi oraz samymi nauczycielami. Chłopak niestety od razu
wyczuł, że coś jest nie tak.
- Powinnaś zostać w domu. Jeden dzień by cię nie
zbawił.
- W domu czułam się jeszcze dobrze – mówiłam zwijając
się z bólu na ławce.
- Tak, tak. Wikusia jest zawsze najmądrzejsza –
powiedział i przewrócił oczami.
- Jak chcesz to idź sobie do kolegów, ja wytrzymam.
Nie każę ci siedzieć przy mnie cały czas.
- O co ci chodzi?
- O to, że nie jestem już małą dziewczynką i dam sobie
radę. Poboli i przestanie, nie panikuj.
- Ja nie panikuję - odparł z uśmiechem – to raczej
ty się teraz mnie czepiasz. Ktoś tu wstał lewą nogą…
- Wiesz co… idę pod klasę. Do zobaczenia.
Przez brzuch i głowę zaczęłam się zachowywać jak
jakaś idiotka, no ale trudno. Maks to rozumie. Kiedy wyszliśmy ze szkoły, ból
nie ustawał. W prawdzie było trochę lepiej, ale dalej miałam na twarzy kwaśną
minę. Chłopak szedł tylko koło mnie i udawał, że nie widzi.
- Zażyj coś w domu…
- Wiem.
- Jesteś zła?
- Tak – powiedziałam i wybuchłam śmiechem, a chłopak
dźgnął mnie wtedy w bok – a weź się odczep. Nie znam cię.
Po kilku minutach szłam już sama. Doszłam do bramy,
potem do drzwi, aż w końcu byłam w kuchni, potem w salonie i mogłam się położyć
na sofie. Chwilę potem po schodach zbiegł tata.
- No wstawaj mała! Mama mówiła, żeby zrobić sałatkę
owocową, bo potem ma przyjść Maks z rodzicami.
- Po co? – zapytałam i usiadłam na kanapie.
- Aaa… zobaczysz – odpowiedział i zaśmiał się
szeroko.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- No… nie wiesz, ale niedługo się dowiesz.
Ponownie położyłam się i zaczęłam myśleć, o co może
chodzić. Po chwili zamknęłam oczy i miałam nadzieję, że chociaż chwilę się
zdrzemnę. Niestety… właśnie w tym momencie musiał wrócić do domu Szymek
krzycząc na cały głos „Jeeeeeeeeestem!”
- Zabiję cię braciszku – powiedziałam, kiedy
przechodził obok mnie.
- Słyszę to codziennie – powiedział nie wysilając
się na nic więcej.
Po kilku godzinach, a była to chyba 18, zadzwonił
dzwonek. Kierowałam się już w tamtą stronę, kiedy zobaczyłam, że drzwi
otwierają się i do środka wchodzi Maks.
- A rodzice gdzie?
- No… czekają za drzwiami. Nie otworzysz? – zapytał i
zaśmiał się.
Nic mu nie odpowiedziałam, tylko popukałam się
palcem w czoło, patrząc na niego.
Po kilkunastu minutach wszyscy siedzieliśmy już na
zewnątrz przy jednym stole. Byłam strasznie ciekawa, co rodzice chcieli nam
powiedzieć.
- Długo jeszcze? – pytałam ciszej mamy.
- Zapytaj taty.
- Tato… kiedy powiecie to coś, o czym mieliśmy się
dowiedzieć?
- Za chwilę, bądź cierpliwa – odpowiedział mi w
ogóle nie patrząc w moją stronę.
Odeszłam od stołu i usiadłam na huśtawce, wyciągając
telefon. Chwilę potem dosiadł się do mnie Maks.
- Ile można czekać… - skomentowałam krótko.
- Na co? – zapytał jakby zaskoczony.
- No… rodzice mają nam coś powiedzieć.
- Dobrze wiedzieć…
Minęło pół godziny, potem godzina, a potem jeszcze
15 minut. Zaczynało się już robić szarawo, a oni dalej nic nie powiedzieli. W
końcu około 22, zorientowali się, że troszkę się zagadali, więc postanowili nam
coś ogłosić. Stałam z Maksem i Szymkiem obok stołu i patrzyliśmy na nich piorunującym
wzrokiem.
- Więc… - zaczął mówić mój tatuś.
- Mów prosto z mostu Kuba – doradził mu tata Maksa.
- Ok. No więc – w tym roku, w te wakacje, na dwa
tygodnie, w lipcu, wszyscy razem… jedziemy nad morze!
Wytrzeszczyłam oczy, po czym zaczęłam piszczeć i
skakać jakbym wygrała co najmniej milion.
- Ej nie, nie, nie, nie, nie! Wy sobie żartujecie.
Omg, omg – zaczęłam powtarzać ciszej, a potem znowu głośno krzyczeć z radości.
Przytuliłam chłopaków, a potem w trójkę
podziękowaliśmy rodzicom. Oni sami uśmiechali się do nas i przybijali sobie
piątki.
Wieczorem, a właściwie w nocy, kiedy leżałam już w
łóżku, zaczęłam myśleć o wyjeździe. Naprawdę nie mogłam się już doczekać.
Pomijałam fakt, że może nam się nie udać pogoda, woda będzie zimna i brudna, bo
to w końcu polskie morze. Miałam gdzieś to wszystko. Cieszyłam się, że będę
mogła spędzić te 2 tygodnie odpoczywając razem z moimi bliskimi. Uśmiechałam
się przez to w łóżku sama do siebie i patrzyłam w gwiazdy, które widziałam za
oknem.
W końcu zasnęłam, a ostatnia rzecz, o której pomyślałam
to to, że chciałabym się obudzić dopiero w lipcu, dopiero w dzień, kiedy będziemy
wyjeżdżać.
___________________________________________________
Umówmy się, że o nowych rozdziałach będę informować
codziennie wieczorem na fb, na moim fanpage’u, ok.? :) jak będzie to napiszę, o której, a jak
nie, to poinformuję Was, kiedy będzie najbliższy rozdział. xx
super
OdpowiedzUsuń