sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 5.


*z perspektywy Wiktorii.
Niedziela zleciała tak szybko, jak nigdy. U babci było fantastycznie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio całą rodziną siedzieliśmy i mogliśmy się razem pośmiać. Było naprawdę fajnie i miło.
Niestety po niedzieli był już poniedziałek. Niby do nauki nic nie było, ale i tak nie miałam już chęci chodzić do szkoły. Szczerze mówiąc, najbardziej przytłaczało mnie to, że będę musiała niedługo pożegnać się z moją klasą. Przeżyliśmy razem te 3 lata. Może nie zawsze było kolorowo i pięknie, ale ci ludzie naprawdę byli i są dla mnie ważni.
W poniedziałek rano obudziłam się, ale za nic nie chciałam wychodzić z łóżka. Usłyszałam głos Szymka i chwilę potem wparował do pokoju, odsuwając mi rolety z okien. Słońce od razu mnie poraziło, więc schowałam głowę w poduszce. Po kilku minutach niestety, ale musiałam przerzucić się już na tryb dzienny. Poszłam do łazienki, ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Kiedy zakładałam już buty, poczułam dziwny ból w głowie. Myślałam, że zaraz się przewrócę, ale na szczęście zachowałam równowagę.
Po kilkunastu minutach byłam już w szkole. Nie chciałam wychodzić po schodach i siedzieć na tym dennym korytarzu – niestety był to jeszcze mój obowiązek. Tym razem na pierwszej lekcji, zaczął mi towarzyszyć ból brzucha. Czułam się okropnie, jakbym zaraz miała zemdleć. Próbowałam ukryć to przed Maksem, znajomymi oraz samymi nauczycielami. Chłopak niestety od razu wyczuł, że coś jest nie tak.
- Powinnaś zostać w domu. Jeden dzień by cię nie zbawił.
- W domu czułam się jeszcze dobrze – mówiłam zwijając się z bólu na ławce.
- Tak, tak. Wikusia jest zawsze najmądrzejsza – powiedział i przewrócił oczami.
- Jak chcesz to idź sobie do kolegów, ja wytrzymam. Nie każę ci siedzieć przy mnie cały czas.
- O co ci chodzi?
- O to, że nie jestem już małą dziewczynką i dam sobie radę. Poboli i przestanie, nie panikuj.
- Ja nie panikuję - odparł z uśmiechem – to raczej ty się teraz mnie czepiasz. Ktoś tu wstał lewą nogą…
- Wiesz co… idę pod klasę. Do zobaczenia.
Przez brzuch i głowę zaczęłam się zachowywać jak jakaś idiotka, no ale trudno. Maks to rozumie. Kiedy wyszliśmy ze szkoły, ból nie ustawał. W prawdzie było trochę lepiej, ale dalej miałam na twarzy kwaśną minę. Chłopak szedł tylko koło mnie i udawał, że nie widzi.
- Zażyj coś w domu…
- Wiem.
- Jesteś zła?
- Tak – powiedziałam i wybuchłam śmiechem, a chłopak dźgnął mnie wtedy w bok – a weź się odczep. Nie znam cię.
Po kilku minutach szłam już sama. Doszłam do bramy, potem do drzwi, aż w końcu byłam w kuchni, potem w salonie i mogłam się położyć na sofie. Chwilę potem po schodach zbiegł tata.
- No wstawaj mała! Mama mówiła, żeby zrobić sałatkę owocową, bo potem ma przyjść Maks z rodzicami.
- Po co? – zapytałam i usiadłam na kanapie.
- Aaa… zobaczysz – odpowiedział i zaśmiał się szeroko.
- Czy ja o czymś nie wiem?
- No… nie wiesz, ale niedługo się dowiesz.
Ponownie położyłam się i zaczęłam myśleć, o co może chodzić. Po chwili zamknęłam oczy i miałam nadzieję, że chociaż chwilę się zdrzemnę. Niestety… właśnie w tym momencie musiał wrócić do domu Szymek krzycząc na cały głos „Jeeeeeeeeestem!”
- Zabiję cię braciszku – powiedziałam, kiedy przechodził obok mnie.
- Słyszę to codziennie – powiedział nie wysilając się na nic więcej.
Po kilku godzinach, a była to chyba 18, zadzwonił dzwonek. Kierowałam się już w tamtą stronę, kiedy zobaczyłam, że drzwi otwierają się i do środka wchodzi Maks.
- A rodzice gdzie?
- No… czekają za drzwiami. Nie otworzysz? – zapytał i zaśmiał się.
Nic mu nie odpowiedziałam, tylko popukałam się palcem w czoło, patrząc na niego.
Po kilkunastu minutach wszyscy siedzieliśmy już na zewnątrz przy jednym stole. Byłam strasznie ciekawa, co rodzice chcieli nam powiedzieć.
- Długo jeszcze? – pytałam ciszej mamy.
- Zapytaj taty.
- Tato… kiedy powiecie to coś, o czym mieliśmy się dowiedzieć?
- Za chwilę, bądź cierpliwa – odpowiedział mi w ogóle nie patrząc w moją stronę.
Odeszłam od stołu i usiadłam na huśtawce, wyciągając telefon. Chwilę potem dosiadł się do mnie Maks.
- Ile można czekać… - skomentowałam krótko.
- Na co? – zapytał jakby zaskoczony.
- No… rodzice mają nam coś powiedzieć.
- Dobrze wiedzieć…
Minęło pół godziny, potem godzina, a potem jeszcze 15 minut. Zaczynało się już robić szarawo, a oni dalej nic nie powiedzieli. W końcu około 22, zorientowali się, że troszkę się zagadali, więc postanowili nam coś ogłosić. Stałam z Maksem i Szymkiem obok stołu i patrzyliśmy na nich piorunującym wzrokiem.
- Więc… - zaczął mówić mój tatuś.
- Mów prosto z mostu Kuba – doradził mu tata Maksa.
- Ok. No więc – w tym roku, w te wakacje, na dwa tygodnie, w lipcu, wszyscy razem… jedziemy nad morze!
Wytrzeszczyłam oczy, po czym zaczęłam piszczeć i skakać jakbym wygrała co najmniej milion.
- Ej nie, nie, nie, nie, nie! Wy sobie żartujecie. Omg, omg – zaczęłam powtarzać ciszej, a potem znowu głośno krzyczeć z radości.
Przytuliłam chłopaków, a potem w trójkę podziękowaliśmy rodzicom. Oni sami uśmiechali się do nas i przybijali sobie piątki.
Wieczorem, a właściwie w nocy, kiedy leżałam już w łóżku, zaczęłam myśleć o wyjeździe. Naprawdę nie mogłam się już doczekać. Pomijałam fakt, że może nam się nie udać pogoda, woda będzie zimna i brudna, bo to w końcu polskie morze. Miałam gdzieś to wszystko. Cieszyłam się, że będę mogła spędzić te 2 tygodnie odpoczywając razem z moimi bliskimi. Uśmiechałam się przez to w łóżku sama do siebie i patrzyłam w gwiazdy, które widziałam za oknem.
W końcu zasnęłam, a ostatnia rzecz, o której pomyślałam to to, że chciałabym się obudzić dopiero w lipcu, dopiero w dzień, kiedy będziemy wyjeżdżać.
___________________________________________________
Umówmy się, że o nowych rozdziałach będę informować codziennie wieczorem na fb, na moim fanpage’u, ok.?  :) jak będzie to napiszę, o której, a jak nie, to poinformuję Was, kiedy będzie najbliższy rozdział. xx

1 komentarz: