sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 30.

*z perspektywy Wiktorii.
Kiedy tylko przekroczyliśmy próg zobaczyliśmy, że Artur siedzi wpatrzony w ścianę, a na policzkach ma łzy. Nawet nie odwrócił się w naszą stronę, gdy staliśmy już obok niego.
- Hej… - powiedziałam cicho i niepewnie.
Chłopak wydawał się być nieżywy. Nie reagował na nic.
- Dziękuję, że przyszliście – wykrztusił z siebie.
- Musieliśmy przyjść. Wszystko jest w porządku? – zapytałam zmartwiona jego zachowaniem.
- Nie jest w porządku – wyszeptał i uśmiechnął się jakby sam do siebie. – Jest okropnie.
- Artek. Ważne, że nic ci się nie stało.
- Stało się… stało się i to aż za dużo.
- Musimy wiedzieć. Czemu się topiłeś?
Chłopak zamknął oczy i nic nie odpowiadał, więc sama zaczęłam:
- Cała nasza trójka wie, że Klaudia musiała mieszać w tym palce. Jestem naprawdę tego bardziej niż pewna. Ona jest chyba do wszystkiego zdolna.
- Artur. Nam możesz powiedzieć – wtrącił Maks.
- Nie wiem czy chcę…
Czułam, że moje oczy są już pełne łez, chociaż nie do końca wiedziałam czemu.
- Zaufaj nam.
- Nie topiłem się.
- Nie? Płynąłeś sobie i wołałeś o pomoc, tak? Byłeś zupełnie bezpieczny i… - mówiłam.
- Chciałem się zabić – przerwał mi Artur, spuścił głowę w dół, a mi i Maksowi opadła szczęka.
- Co powiedziałeś?
- Miałem dość i dalej mam. Codziennie przechodziłem sobie tutaj plażą czy chodnikiem koło setek rodzin. Ja jestem zupełnie sam. Nikt mnie nie potrzebuje, każdy ma mnie szeroko i głęboko. Jestem nikim… Nawet nie znam swoich rodziców i to nawet nie przypadek… Oni mnie nie chcą znać, nie chcieli mnie. Sami próbowali mnie zabić to czemu ja nie mogę tego zrobić? Nikt by nawet nie zauważył, że zniknąłem. To pech, że tam byliście, że mi pomogliście. Nie chciałam wam dziękować, ale chyba muszę. Byłem zbyt słaby i dlatego krzyczałem. Bałem się o coś czego tak naprawdę nie mam.
- Stary… teraz to ja mam ochotę cię zabić – powiedział Maks.
- Przestańcie – mówiłam zdenerwowana i tamowałam łzy. – Nie wierzę, że to zrobiłeś, nie wierzę…
- Kompletnie nie mam dla kogo żyć… - usłyszeliśmy, a ja otworzyłam już buzię, żeby coś powiedzieć, ale wtedy Artur zamknął oczy i tracąc przytomność opadł na poduszkę.
- Maks zrób coś! – zaczęłam krzyczeć.
- Lecę po lekarza, czekaj tutaj!
Klęczałam koło łóżka i trzymałam chłopaka za rękę mocząc ją własnymi łzami, a przy okazji cała się trzęsąc.  
- Tutaj – usłyszałam zza drzwi głos Maksa.
- Proszę, wyjdźcie. Szybko!
Maks chwycił moją dłoń i razem wybiegliśmy z sali.
- Czemu to się dzieje? Nie znam go, a tak bardzo się martwię. On nie zasłużył…
- Chodź tutaj – wyszeptał równie zmartwiony przyjaciel, a ja przytuliłam się i nie chciałam go puszczać.



5 komentarzy: