*z perspektywy Wiktorii.
- Niedługo wracamy… - usłyszałam.
- Nie chcę wracać. Tu jest mi dobrze – mówiłam obojętnie.
- Problem w tym, że mieszkamy w Krakowie.
- Jak my pojedziemy, to Artur nie będzie miał już
nikogo.
- Wiktoria… wiem, że się do niego w jakiś sposób
przywiązałaś, ale on ma swoje życie i nie możemy też cały czas być koło niego.
- Swoje życie? Nie ma rodziców, brata czy siostry.
Może w Koszalinie ma jednego zaufanego kumpla, ale co z tego? On jest sam…
- Czujesz coś do niego, prawda?
- Że ja?
- No chyba nie ja…
- Nie, nie czuję. Po prostu nie mogę patrzeć, jak
ludzie cierpią. Z resztą… Artur mnie uratował. Gdyby nie on… niewiadomo co by
się ze mną wtedy stało.
- Rozumiem, że…
- I wiesz co? – przerwałam mu. – On nas okłamał. To,
co mówił było tylko po częśći prawdą, on by tego nie zrobił.
- Jaśniej proszę.
- On nie chciał się zabić od tak. Wiem, że ktoś, i
obydwoje domyślamy się kto, musiał maczać w tym palce.
- I co chcesz z tym zrobić?
- Musimy iść.
- Gdzie? Gdzie teraz pójdziesz? Na policję? Powiesz,
że myślisz, że ktoś próbował go zabić?
- Nie… Policja nam nie pomoże, dopóki my sami się
czegoś nie dowiemy – powiedziałam mając w głowie już ułożony plan. Wstałam.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.
- Czemu ty jeszcze siedzisz? Podnieś w końcu te 4
litery. Pomożesz mi czy nie?
Chłopak popatrzył przed siebie, a potem wstał i był
już obok mnie.
- Chodźmy – wymamrotał.
Trzymałam chłopaka pod rękę i szliśmy przed siebie.
Prowadziłam ja, gdyż dokładnie wiedziałam, gdzie mamy iść.
- Daleko jeszcze?
- Jak chcesz, to możesz się wrócić. Nikt ci nie każe
iść ze mną.
- Po pierwsze - gdybym poszedł obraziłabyś się. Po
drugie – nie zostawię cię samej, wolę żebyś była bezpieczna.
- Noto nie marudź, tylko chodź.
Maszerowaliśmy jeszcze chwilę, aż w końcu naszym
oczom okazał się niewielki „domek”, w którym to byłam przetrzymywana kilka dni
temu.
- Jesteśmy – oznajmiłam.
- Pójdę pierwszy – powiedział Maks, domyślając się o
co mi chodzi.
W miarę cicho spróbowaliśmy podejść pod dom. Już po
chwili utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jest tam ktoś. Usłyszeliśmy dziwne
krzyki i śmiechy.
- Uważaj – szeptałam, widząc porozrzucane dookoła
gałęzie.
- Słuchaj – krzyknął cicho Maks zatrzymując się.
Usłyszeliśmy zza ściany: „Tylko mi się nie wygadaj… Artek
już dostał nauczkę. Pamiętaj, że możesz być następny, skarbie. Na twoje miejsce
mogę znaleźć kogoś innego, jeżeli coś ci nie będzie pasowało. Zanim coś
zrobisz, zastanów się. Tymczasem ja lecę do mamusi i tatusia, tzn. do starych.
Muszą mi dać trochę kasy, bo mój portfel jest praktycznie cały opróżniony.
Nareczka” – mówiła Klaudia.
- Cicho, bo idzie – wyszeptał chłopak.
Kilka sekund potem przeszły mnie ciarki, gdy
usłyszałam skrzypiące, otwierające się drzwi… Po chwili Klaudii nie było już
widać, a my odetchnęliśmy z ulgą. Usiedliśmy na gałęziach za domkiem, ale nie zauważyliśmy
jednej rzeczy…
Kolejny :D
OdpowiedzUsuńDaaawaj dalej ;)
OdpowiedzUsuńWIKTORIA MA BYĆ Z MAKSEM, JUŻ! :D <3
OdpowiedzUsuńJakiej rzeczy??:oo Czekam na kolejny.....:D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie : http://nigdyniemyslzemaszzlezycie.blogspot.com/ :)