czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 27.

*z perspektywy Wiktorii.
Następnego dnia, kiedy tylko się obudziliśmy, udaliśmy się na plażę. Od rana było gorąco, a na niebie nie było ani jednej chmury. Zapowiadał się idealny dzień.
Rozłożyliśmy się i od razu położyłam się na moim ręczniku i zaczęłam się opalać. Dopiero po chwili, otwierając oczy, zauważyłam, że Maks leży obok mnie.
- No i z czego się śmiejesz? – spytałam.
- Z niczego. Brakowało mi tych naszych rozmów.
- Możemy zachowywać się normalnie? Tak jakby nic się nie stało… - zaproponowałam.
- Czuję się przez to wszystko jak idiota.
- No i dobrze ci tak – odpowiedziałam krótko.
- Wiem o tym. Przepraszam…
- Ok. Nie gadajmy już o tym.
Powróciłam do poprzedniej pozycji i znów zaczęłam myśleć o wszystkim i o niczym. Mogłabym tak leżeć cały czas, bez końca, jednakże nie potrwało to długo. Z tego błogiego stanu wyrwała mnie mama, która mówiła coś do mnie, ale i tak nic nie rozumiałam.
- Co się znowu stało?
- Tata nie wziął komórki, a miał mieć jakiś ważny telefon od szefa. Pasowałoby, żebyś skoczyła po niego.
- Czemu ja? – zapytałam z wyrzutem.
- No ba jesteś młodsza od nas, a Szymek się kąpie, więc…
- Dobra, pójdę – zgodziłam się niezbyt zadowolona.
Założyłam na siebie krótkie spodenki i zaczęłam kierować się w stronę schodów, stawiając kolejne kroki na gorącym piasku. Zaraz potem szłam już dróżką, w stronę domku. Nagle zobaczyłam przed sobą Angelikę… Zaczęło się we mnie gotować. Chciałam przejść obok niej bez słowa, ale ona nie pozwoliła mi na to.
- Cześć Wiki – syknęła w moją stronę.
- Zostaw mnie…
- Pogadajmy chociaż, nie bądź taka.
- Czego ty ode mnie chcesz? No czego?!
- Chciałabym ci tylko o czymś powiedzieć, skarbie.
- Tak? O czym?
- Kochana… czy ty nie widzisz, że tylko przeszkadzasz Maksowi? On ma swoje życie, swój rozum i on wie, co robi. Ty mu tylko przeszkadzasz w tym wszystkim. Znalazł sobie dziewczynę, to rozwaliłaś mu związek. Jak znajdzie kiedyś inną też wejdziesz im w drogę, bo będzie cię aż tak zazdrość zżerała? Popatrz na to… on po prostu ma cię dość. Nie jesteś mu już do niczego potrzebna.
- Ty w ogóle… - zaczęłam, ale nie mogłam mówić dalej, bo ciągnęło mnie na płacz. – W ogóle nie wiesz, jak jest między nami. Zostaw nas…
Wbiegłam szybko do domku, otworzyłam drzwi i usiadłam na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach. Zaczęłam analizować to, co powiedziała przed chwilą Angelika. Chwilami myślałam, że ona naprawdę ma rację… Postanowiłam jednak ogarnąć się i wrócić na plażę. Wzięłam telefon do taty i wyruszyłam w drogę powrotną.
*z perspektywy Maksa.
Zaczynaliśmy się trochę niecierpliwić, ponieważ Wiktoria długo nie wracała. W końcu ukazała się naszym oczom. Dała telefon swojemu tacie i usiadła na ręczniku obok mnie, patrząc w piasek.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Dajesz…
- Czy… czy ty nie masz mnie dość? W takim znaczeniu, że… ciągle jestem obok ciebie, że ci się wtrącam we wszystko, ostatnio zepsułam ci związek…
- Czy ty siebie słyszysz? – spytałem z niedowierzeniem patrząc na Wiktorię.
- Tak…
- Wiki… jak możesz tak w ogóle mówić? To, że jesteś cały czas obok mnie, i że wtrącasz się w moje sprawy… przecież od zawsze tak było. Jesteśmy jak rodzeństwo, pomagamy sobie, mówimy o wszystkim. Nie wyobrażam sobie tego inaczej. Poza tym, ja powinienem ci dziękować za to, że nie jestem już z… nią.
- Spotkałam Angelikę przed chwilą… - usłyszałem.
- Zabiję ją – wyszeptałem. – Z resztą nie mówmy już o niej, bo nie chcę sobie popsuć dnia. Chodź popływać, Szymek na nas czeka.

Po południu tradycyjnie udaliśmy się na obiad do naszej ulubionej restauracji. Wieczór minął nam bardzo szybko i ani się nie obejrzeliśmy, a już leżeliśmy w łóżkach. 

niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 26.

*z perspektywy Wiktorii.
Rodzice poznali Artura i przez dobre 15 minut nie robili nic innego, tylko dziękowali mu za to, co zrobił. Później postanowiliśmy we dwójkę udać się na spacer.
- To dziwne, że mój najlepszy przyjaciel tak mnie potraktował…
- To znaczy jak?
Opowiedziałam wszystko po kolei chłopakowi, a ten widać było, że nie jest zadowolony.
- Angelika jest niesamowita. Nie wiem, jak ona może traktować tak ludzi. To okropne…
- Najgorsze jest to, że ja nie potrafię do niego dotrzeć. On mnie nie słucha i nie wierzy mi…
- Czekaj… - powiedział nagle, jakby coś mu się przypomniało. – Chyba mogę ci pomóc.
- No niby jak? – zapytałam bez entuzjazmu.
- Mam na telefonie taki filmik. Zanim jeszcze cię porwaliśmy… - powiedział zmieszany.
- No mów! – pospieszyłam go.
- Poczekaj, muszę go znaleźć… Jest! – prawie krzyknął i ludzie przechodzący obok nas dziwnie się na nas popatrzyli. – Oglądaj.
Artek podał mi do ręki swoją komórkę z włączonym już filmikiem. Była na nim głównie Angelika, która chodziła po pokoju i przedstawiała cały plan porwania oraz wyśmiewała mnie i Maksa.
- Musisz mu to pokazać!
- Ja? – zapytał zdziwiony.
- Tak, ty. Proszę… okropnie mi na tym zależy.
- Gdzie ja go teraz znajdę?
- Wiem, gdzie może być.
Zaczęliśmy się dosyć szybkim krokiem kierować w stronę pewnej, znanej mi już restauracji.
- Siedzi tam… - powiedziałam ciszej.
- Angeliki nie ma.
- Możesz to dla mnie zrobić? – spytałam niepewnie i popatrzyłam dla niego.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie, popatrzył przed siebie, na telefon i odpowiedział:
- Trzymaj kciuki.
- Dziękuję ci – przytuliłam go. – Ja wrócę do rodziców, bo tu Maks mnie może zauważyć. Potem zadzwonię. Dziękuję jeszcze raz.
Zaczęłam iść w stronę domku i faktycznie trzymałam kciuki za to, ażeby cały ten niby plan się powiódł i zakończył sukcesem.
Byłam już na miejscu i zauważyłam na ławce, przed naszymi pokojami tatę mojego i Maksa.
- Wiki, chodź do nas – usłyszałam z głębi domku.
Weszłam do środka i usiadłam na kanapie.
- Co się dzieje z Maksem? – zapytała bezradnie jego mama.
- Chyba chwilowo ogłupiał, ale cały czas próbuję temu zaradzić.
- Ja do niego nie docieram, tata też nie. Ostatnia nadzieja w tobie.
Rozmawiałam jeszcze chwilę z mamami, ale potem razem z Szymkiem udaliśmy się na plażę. Tam zaczęliśmy się gonić, odbijać piłką, robić zdjęcia i jeszcze wiele innych rzeczy. W końcu zmęczona usiadłam i zaczęłam patrzeć przed siebie, w morze, w ciągle odbijające się od brzegu fale i kolorowe chmury. Szymek cały czas biegał wokół mnie, ale nie zwracałam na niego zbytniej uwagi, gdyż za bardzo przejęłam się moimi myślami. Po chwili brat usiadł koło mnie również zmęczony i w tym samym czasie dostałam sms-a.
„Chyba się udało…” Wiadomość była od Artura i wywołała we mnie burzę uczuć.
- Idziemy już? – spytał Szymek wyrywając mnie z tego zamieszania.
- Jeszcze chwilę zostanę, jak chcesz to idź – oznajmiłam pomimo tego, że było mi coraz bardziej zimno.
- Nie zostawię cię samej, bo potem znowu cię porwą i będziemy cię szukać i tak dalej. – Powiedział i odwrócił się do tyłu. – Chociaż jednak… Pójdę już.
Popatrzyłam na brata z dziwną miną, ale po chwili zrozumiałam o co chodzi. Zobaczyłam za sobą Maksa.
*z perspektywy Maksa.
Usiadłem koło Wiktorii nic nie mówiąc. Tak jak ona, zacząłem patrzeć w morze. Dopiero po chwili zauważyłem, że ma gęsią skórkę i lekko trzęsie się z zimna. Ściągnąłem szybko swoją bluzę i położyłem na jej ramionach.
- Musimy pogadać… - powiedziałem cicho, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. – Wiktoria…
- Tak nagle zmiękło ci serce? Niemożliwe.
- Daj mi się wytłumaczyć.
- Ok. Słucham – wyszeptała i odwróciła się w moją stronę.
- Nie wiem w ogóle, co się ze mną działo przez te ostatnie kilka dni… Mam wrażenie, że to był jakiś koszmar  i dopiero teraz się z niego wybudzam. Angelika to… po prostu myślałem, że jest inna. To moja pierwsza dziewczyna i cholernie teraz żałuję, że padło właśnie na nią. I… - przerwałem i chwyciłem dłoń przyjaciółki. – Przepraszam cię. Zachowałem się jak totalny idiota albo nawet gorzej. Ty chyba wiesz najlepiej jaki jestem naprawdę. Przepraszam. Nie tak wyobrażałem sobie te wakacje, ale to dopiero początek i wszystko da się jeszcze naprawić, zacząć od nowa. Wiesz, że możesz zawsze na mnie liczyć, mimo wszystko, bo jesteś dla mnie okropnie ważna. Jestem tu z tobą i nie pozwolę, żeby ktoś cię tutaj skrzywdził.
- Gdyby nie rodzice moi, twoi i Szymek,  byłabym tu sama. Pomijając ich – ja jestem tu sama.
- Proszę, nie mów tak… - mówiłem i czułem, że mógłbym teraz zabić siebie samego, za to co zrobiłem.
- Ale to prawda. Ciebie tu chyba nie ma. Może Maks został w Krakowie, nie wiem.
Wiktoria popatrzyła mi w oczy i za chwilę podniosła się, chcąc już wracać. Faktycznie warunki do rozmowy nie były zbyt sprzyjające, ale nie patrzyłem teraz na to.
- Poczekaj.
- Na co? – mówiła wstrzymując płacz.
- Wróciłem i jestem. Zapomnijmy o tamtym Maksie. Jestem koło ciebie i teraz już nie odejdę.
Dziewczyna patrzyła na mnie i chyba nie wiedziała, co ma powiedzieć lub jak zareagować.
- Wiki… - wyszeptałem, chwyciłem ją w pasie i przyciągnąłem, aby przytulić. Zaczęła się wyrywać i słyszałem jej płacz. – Ciii… damy radę, nie płacz.
- Nienawidzę cię – mamrotała i uderzała pięściami w moje plecy.
- Brakowało mi tego – mówiłem ciągle ją przytulając.
- Mi chyba też – odpowiedziała i w końcu wysiliła się na niewielki uśmiech.
- Noto w ramach przeprosin… - zacząłem mówić, popatrzyłem śmiejąc się w stronę morza.
- Nie! – krzyknęła.
- Tak!
Chwyciłem przyjaciółkę, wziąłem ją na ręce i zacząłem kierować się z nią w stronę morza. Wbiegłem tam i puściłem ją. Byliśmy od razu cali mokrzy.
- Przepraszam – powiedziałem jeszcze raz, patrząc prosto w jej oczy i przytuliłem ją jeszcze mocniej niż poprzednio.


piątek, 24 maja 2013

Rozdział 25.


*z perspektywy Wiktorii.
Siedziałam na ławce przed domkiem, jadłam i piłam, ponieważ byłam okropnie głodna. Cały czas myślałam o wszystkim, co się wydarzyło przez te ostatnie kilkanaście godzin. Myślałam również o Artku i byłam mu tak bardzo wdzięczna, że mi pomógł… Kiedy tak rozmyślałam zobaczyłam Maksa idącego w moją stronę. Prawdopodobnie wracał z „poszukiwań”, gdyż dowiedział się, że już się znalazłam.
Popatrzyłam na niego i on na mnie. Nasze spojrzenia spotkały się, jednak nie na długo. Spuściłam głowę w dół i  nie odzywałam się. Usiadł obok mnie i również nic nie mówił. Dopiero po chwili wysilił się coś wymamrotać.
- Jak się czujesz?
- Dobrze – odpowiedziałam krótko.
- Martwiłem się.
- A to nowość – mruknęłam ciszej.
- Proszę? – zapytał zdziwiony.
- Jakoś ostatnio się o mnie nie martwiłeś i się mną nie przejmowałeś. No ale to oczywiste, że skoro coś się zaczyna dziać, to pasowałoby się zająć tą sprawą.
- Przestań tak mówić.
- Ale tak teraz jest, mówię czystą prawdę.
- Zachowujesz się tak, jakby to przeze mnie ktoś cię… porwał.
Zaśmiałam się tutaj delikatnie i popatrzyłam przed siebie. Zastanawiałam się, jak oznajmić Maksowi, że to właśnie jego wspaniała dziewczyna za tym wszystkim stoi.
- Kto tak właściwie to zrobił?
Miałam wrażenie, że chłopak czyta mi w myślach, ale to było raczej niemożliwe. Pomilczałam chwilę, pomyślałam i powiedziałam krótko, zwięźle i na temat:
- Twoja dziewczyna.
- Dziewczyna?
- Nie musisz udawać, wiem wszystko.
- Ale… ja nie mam dziewczyny – próbował się wykręcić.
- Nie? A Angelika to taka bliska koleżanka, tak? Albo może… najlepsza przyjaciółka, hm?
- Skąd wiesz…? - zapytał z wyraźną złością w głosie.
- Nie jestem aż taka głupia, jak myślisz – odparłam i popatrzyłam na niego.
- Mam prawo mieć dziewczynę…
- Oczywiście. Nie sądziłam jednak, że aż tak dobry masz gust. Nie spodziewałam się, że dziewczyna mojego przyjaciela będzie w stanie zrobić mi coś takiego.
Chłopak zaśmiał się i zerknął na mnie.
- Ty chyba żartujesz… Ona niczego nie zrobiła.
- Będziesz jej jeszcze bronił?
- Ale ona niczego nie zrobiła! Powiedziałaby mi! – Maks podniósł się z ławki i zaczął na mnie krzyczeć. – Gdyby zrobiła, powiedziałaby. Ona nie jest taka jak myślisz! Nic, a nic o niej nie wiesz i nie masz prawa jej osądzać!
- Tylko, że ci którzy mnie porwali wykonali jej za…
- Nie masz prawa! – krzyknął, patrząc mi prosto w oczy. – Nie masz prawa… - powtórzył ciszej i wbiegł do domku.
Osłupiałam… Czy tak powinien mnie traktować najlepszy przyjaciel? Myślę, że nie. Zaczęłam płakać, bo nie mogłam już wytrzymać. Przyjeżdżając tu miałam nadzieję, że to będą jedne z najlepszych wakacji, ale one zamieniły się w koszmar, a to przecież dopiero ich początek.
Siedziałam na ławce, płakałam i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Usłyszałam za sobą czyjeś kroki, odwróciłam się i zobaczyłam Maksa.
- Już idę, kochanie – usłyszałam tylko głos skierowany do telefonu.
Chłopak popatrzył na mnie, a raczej spiorunował mnie wzrokiem i zniknął za ścianą domku. Coraz więcej łez napływało mi do oczu. W końcu wbiegłam do pokoju, poszłam do łazienki, ogarnęłam się i usiadłam obok reszty rodziny.
- Jak się czujesz skarbie? – spytała mama i przytuliła mnie.
- Jest dobrze – odpowiedziałam jej i wysiliłam się na uśmiech.
- A tak w ogóle… to chcielibyśmy poznać tego kogoś, kto ci pomógł.
- Nie wiem czy to dobry pomysł.
- Czemu?
- No bo… to w sumie bez sensu.
- Jak to bez sensu? On cię uratował…
- Dobra. Zaproszę go, ale nie wiadomo czy przyjdzie.
Po kilku minutach wykonałam telefon do Artura i powiedziałam mu, co, i jak. Chłopak był niezbyt przychylny ku temu pomysłowi aczkolwiek zgodził się i miał pojawić się u nas za około godzinę. Cieszyłam się, że będę mogła znowu go zobaczyć. 

środa, 22 maja 2013

Rozdział 24.


*z perspektywy Maksa.
- Nie szła z tobą? – pytała bezradnie pani Julia.
- No przecież mówię od 5 minut, że nie! – krzyknąłem, ale po chwili stwierdziłem, że było to nie na miejscu. – Przepraszam. Po prostu jestem zdenerwowany.
- Jak wszyscy – dopowiedział Szymek.
- Ja tak nie usiedzę, muszę iść jej szukać – powiedziałem.
- Maks…
- Mamo, proszę… Nie zostawię jej. Jeżeli coś się jej stało? Jeżeli potrzebuje pomocy?
- No przecież przed chwilą poszli…
- Co z tego, że tata i pan Kuba poszli jej szukać? Ja pójdę gdzie indziej. Nie zatrzymacie mnie teraz.
Chwyciłem energicznie za klamkę i wybiegłem przed domek. Poszedłem w stronę plaży. Stanąłem na schodach i zacząłem się rozglądać. Popatrzyłem w morze, potem w prawo i znowu w morze… przez głowę przeszła mi chyba teraz najgorsza z najgorszych myśli.
- Maks! – usłyszałem i zacząłem obracać się dookoła z nadzieję, że słyszę głos przyjaciółki.
- To ty… - powiedziałem po chwili, gdy zobaczyłem nadciągającą Angelikę.
- No a kogo się spodziewałeś, jak nie mnie?
- Wiktorii nie ma, zniknęła.
- No i… ?
- No i to, że jej nie ma! Nie było jej przez całą noc, rozumiesz?
- Znajdzie się.
- Może ty coś widziałaś? Nie wiem, cokolwiek… - kontynuowałem bezradnie.
- Nie… powiedziałabym ci przecież.
- Dobra, to nic. Muszę iść…
- Gdzie?
- No szukać jej, muszę coś zrobić. Muszę próbować.
- Pójdę z tobą.
- Nie… chcę być sam, cześć.
Zbiegłem po schodach i odwróciłem się jeszcze, aby popatrzeć na Angelikę, ale jej już nie było. Zacząłem powoli iść do przodu i ciągle kręciłem głową we wszystkie strony. Wydawało mi się, że to sen, że to nie dzieje się naprawdę, a jednak tak nie było – niestety.
*z perspektywy Wiktorii.
Chyba się obudziłam… Nie otwierałam oczu. Słyszałam jakieś ciche szmery, a po chwili jakąś rozmowę.
- Macie jej na razie nie wypuszczać – był to głos kobiety.
- I co my mamy z nią tutaj robić?
- Nie wiem, cokolwiek. Byleby tu na razie siedziała. On jej już szuka.
- Niech sobie cwaniaczek szuka i tak nie znajdzie.
- Dobra… Mam nadzieję, że mnie zrozumieliście.
- Oczywiście.
- To ja idę. Powkręcam trochę Maksia, pokręcę się koło niego. Może mu wyjdzie z głowy szukanie jej. Pa chłopcy.
Czułam, że zaraz wybuchnę płaczem, chociaż wiedziałam, że nie mogę… Angelika. To Angelika za tym wszystkim stała. Nie mogłam teraz nic zrobić, nie mogłam ostrzec przyjaciela. Musiałam natomiast wymyśleć, jak wydostać się z tej pułapki.
Jeszcze przez chwilę leżałam drętwo. Za chwilę byłam zmuszona poudawać, że budzę się i nie wiem o co chodzi.
- Gdzie jestem? – zapytałam i dopiero teraz mogłam dokładnie przyglądnąć się tym dwóm chłopakom oraz miejscu, w którym się znajdowałam.
- Oo, nasza księżniczka się obudziła!
- Gdzie jestem? Wypuście mnie stąd!
Zaczęłam biegać od drzwi do drzwi, ale żadne nie pozwoliły mi na wydostanie się.
- Co ja wam zrobiłam? Czemu mam tu siedzieć, no czemu?
- Angelika kazała cię trzymać… - wymamrotał jeden z chłopaków i popatrzył w ziemię.
Osunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać. Chowałam twarz w dłoniach lub między nogami, byleby nie patrzeć na to, gdzie jestem i co się teraz dzieje.
Miejsce, w którym się znajdowałam nie przypominało mi nawet pokoju. Stały tu zaraz obok siebie dwa łóżka, była jedna stojąca lampa, wąskie i zniszczone drzwi, okno było jedno i w dodatku niewielkie.
- Nie rozumiem ludzi… - szeptałam i siąkałam co chwila nosem.
- Sama jesteś człowiekiem – odpowiedział mi któryś z moich „towarzyszy.”
- Masz rację, ale ja zaliczam się chyba jednak do tych normalnych. Nie jestem z tych, którzy porywają, a potem siedzą ze swoją zdobyczą w… nawet nie wiem czym – tłumaczyłam im i rozglądałam się po małym pokoju.
Chłopcy popatrzyli po sobie, ale żaden z nich nic nie powiedział. Siedziałam pod ścianą i nie wiedziałam, co mam robić. W ostateczności chciałam nawet zasnąć, ale wolałam nie ryzykować. Po kilkunastu minutach zaczęłam przyglądać się dokładnie chłopakom. Z ich rozmowy wywnioskowałam, że jeden z nich to Loczek. Było to dziwne, gdyż miał on proste włosy, więc nie rozumiałam, skąd też wzięło się takie przezwisko. Wyglądali naprawdę dobrze. Mieli świetne figury i byli dobrze ubrani. Loczek był też na pewno młodszy od drugiego mężczyzny. Kiedy tak ich obserwowałam spostrzegłam w rękach starszego z nich komórkę. Złapałam się za kieszeń i doznałam jakby małego szoku.
- Ty masz mój telefon! – warknęłam w ich stronę.
- Dopiero teraz się skapnęłaś? – zapytał z ironią.
- Oddaj mi go! – krzyknęłam znowu i rzuciłam się w stronę chłopaka, ażeby odebrać mu swoją własność.
Chwyciłam chłopaka za rękę i zaczęłam nią wywijać ciągle próbując odebrać komórkę. Oni obydwaj byli jednak zbyt silni, ale nie poddawałam się. Próbowałam, rzucałam się, skakałam i niewiadomo co jeszcze robiłam.
- Ała! – krzyknęłam i upadłam na ziemię.
- Coś ty zrobił matole? – zaczął wydzierać się Loczek na drugiego.
- Nic nie zrobiłem – syknął i spiorunował mnie wzrokiem.
- W cale! Zgięło cię do reszty? Aż tak zależy ci na tej Angelice, żeby bić ją? Jesteś normalny? Jak mogłeś w ogóle…?
- Wyjdź sobie z tym teatrzykiem gdzie indziej, co?
Patrzyłam na chłopaków, a przy okazji trzymałam dłoń przy wardze, z której lała mi się krew.
- Dobra… sorry – powiedział ten, który jeszcze przed chwilą bronił mnie.
Patrzyłam na nich i łzy znowu zaczęły spływać mi po policzkach.
- Pokaż tę komórkę – powiedział znowu.
- Masz.
Zerknęłam na nich i zobaczyłam, że Loczek patrzy cały czas na mnie i wysyła mi dziwne spojrzenia. Nie wiedziałam o co mu chodzi i chyba nie chciałam wiedzieć. Zamknęłam oczy i próbowałam zatamować jakoś krew.
Młodszy chłopak wstał i rozglądał się po pokoju ciągle trzymając moją komórkę. Nagle, zupełnie niespodziewanie odwrócił się w stronę swojego kolegi i z pięści uderzył go w twarz.
- Boże! – krzyknęłam przerażona.
- Otwieraj drzwi! – usłyszałam i trzymałam już w rękach klucze, które przed chwilą złapałam.
Szybko podniosłam się z podłogi, zaczęłam kręcić kluczem w zamku i w końcu zobaczyłam przed sobą jakąś ścieżkę.
- Uciekaj! – krzyczał chłopak i sam wybiegł z pokoju.
Złapał mnie za rękę i biegliśmy szybko, a za nami biegł wściekły pobity przed chwilą mężczyzna.
- Ty draniu! – usłyszeliśmy za swoimi plecami.
- Chodź, szybciej – mówił w moją stronę Loczek.
W pewnym momencie, odwracając się, spostrzegłam, że starszy chłopak zrezygnował z biegu za nami. Stał i patrzył na nasze oddalające się sylwetki. Byliśmy na razie bezpieczni.
Po chwili razem z Loczkiem usiedliśmy na ławce, która znajdowała się na schodach, sprowadzających na plażę.
- Wszystko ok.? – spytał.
- Tak, tak… - mówiłam jeszcze przez łzy.
- Przepraszam za niego, ale… nieważne z resztą. Pokaż tę wargę.
Chłopak schylił się i zaczął chusteczkami wycierać krew, w której cała byłam już pobrudzona. Robił to delikatnie i ostrożnie, jakby bał się, że może mi się coś stać.
- Czemu to zrobiłeś? – zapytałam po chwili niepewnie.
- Bo to było nie fair. Musiałem coś zrobić. Nienawidzę ani Angeliki, ani jego.
- Dziękuje ci, uratowałeś mnie.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie i dopiero wtedy dostrzegłam, że jest on naprawdę bardzo przystojny.
- To głupie, że zadaje tyle pytań… – zaczęłam mówić, kiedy siedzieliśmy jeszcze na ławce, odpoczywając po biegu – czemu Angelika kazała wam to zrobić?
- Powiem ci szczerze, że nie wiem… Nie mam pojęcia… ale ona taka jest. Najchętniej pozabijałaby wszystkich dookoła.
- Mój przyjaciel z nią chodzi…
- Przyjaciel?
- Przyjechaliśmy tu na wakacje, kilka dni temu. Ona już zdążyła go ponabierać swoimi słodkimi oczkami, a on w nią zapatrzony uległ jej i… wyszło  z tego, co wyszło.
- Współczu – czju – je.
- Coś ci chyba nie wyszło – powiedziałam i zaśmiałam się.
- Współczuję – poprawił  się od razu Loczek i również posłał mi szczery uśmiech.
Siedzieliśmy tak, a ja dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że rodzice pewnie cały czas mnie szukają i się martwią, a ja nie dałam im żadnego znaku życia.
- Może cię odprowadzę? – zaproponował. – Będzie bezpieczniej, ale jeżeli nie chcesz, to rozumiem.
Chłopak stanął naprzeciwko mnie i zrobił pytającą minę. Sama szybko wstałam.
- Bardzo widać, że mam rozciętą tę wargę? – zapytałam, pociągnęłam go za rękę i poszliśmy do przodu.
- Nie, nie bardzo. Tak właściwie, to jestem Artur… - Loczek okazał się więc być Arturem.
- No tak, ja…
- Wiem, Wiktoria – wyprzedził mnie chłopak.
Chwilę potem wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam tym razem do taty, gdyż telefon mamy był wcześniej wyłączony.
- Halo, Wiktoria?! – usłyszałam od razu.
- Tak tato, to ja.
- Gdzie ty jesteś?! – prawie krzyczał do komórki.
- Tato spokojnie. Wszystko jest już ok. za jakieś 15 minut będę pod domkiem. Powiedz wszystkim, że jest dobrze i jestem bezpieczna, nie denerwujcie się już.
- Przyjadę po ciebie, gdzie jesteś?
- Tato mówię, że jest ok. i zaraz będę w ośrodku! – powtórzyłam się.
- Ok. tylko raz, dwa…
Wcisnęłam w telefonie czerwoną słuchawkę i na razie w milczeniu szłam do przodu z Arturem.
- Masz wspaniałych rodziców – powiedział nagle, ni stąd, ni z owąd.
- Czemu tak uważasz?
- Tak nieziemsko martwią się o ciebie… Wcześniej było 100 ileś nieodebranych połączeń, ale tamten kretyn wszystko usunął.
- Myślę, że twoi rodzice w takiej sytuacji też by się tak martwili, wydzwaniali i byliby załamani.
Artek uśmiechnął się delikatnie, po czym spuścił głowę w dół i dopiero po chwili powiedział:
- Ja nie wiem, jak to jest mieć takich rodziców… Nawet nie wiem, jak to jest mieć rodziców.
Kiedy usłyszałam te słowa zrobiło mi się okropnie przykro… Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć albo jak go pocieszyć.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć… - zamieniłam myśli w słowa.
- Nic nie musisz mówić. Ja nie wymagam od innych współczucia. Jest jak jest, muszę sobie radzić.
- Musisz być silny.
- Wydaje mi się, że jestem. Wyobraź sobie, że budzisz się, idziesz spać, jesz, kąpiesz się czy nawet uczysz się cały czas z myślą w głowie, że twoi rodzice po prostu cię zostawili. Nie chcieli cię… a właściwie to  chcieli, ale tylko jednej rzeczy – pozbyć się ciebie jeszcze, zanim się urodziłaś. Teraz żyją sobie gdzieś na ziemi i pewnie mają wyrzuty i jest im żal, że aborcja jednak się nie udała.
Patrzyłam na chłopaka i czułam, że zaraz pęknę i rozpłaczę się. To, co mówił, było tak prawdziwe, to było prawdziwe cierpienie.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić – wymamrotałam i otarłam pojedynczą łzę z policzka.
- Tak naprawdę to nikt, kto czegoś takiego nie przeżył, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić…
Szliśmy jeszcze chwilę przez wąską ścieżkę, aż w końcu moim oczom okazał się nasz ośrodek.
- Tutaj chwilowo mieszkamy.
- Szkoda, że tylko chwilowo…
- To ty nie jesteś tu na wakacjach?
- To znaczy… mieszkam z babcią w okolicach Koszalina, teraz jestem tu u kuzynów.
Zamieniałam z chłopakiem jeszcze parę zdań, wymieniliśmy się numerami, a potem odprowadził mnie prawie pod sam domek i tam rozstaliśmy się.
Kto wie? Może widziałam go właśnie po raz ostatni… 
______________________________________________
Coś mi to takie długie wyszło.. ale mam nadzieję, że się Wam podoba? :) x