*z perspektywy Maksa.
- Nie szła z tobą? – pytała bezradnie pani Julia.
- No przecież mówię od 5 minut, że nie! –
krzyknąłem, ale po chwili stwierdziłem, że było to nie na miejscu. –
Przepraszam. Po prostu jestem zdenerwowany.
- Jak wszyscy – dopowiedział Szymek.
- Ja tak nie usiedzę, muszę iść jej szukać –
powiedziałem.
- Maks…
- Mamo, proszę… Nie zostawię jej. Jeżeli coś się jej
stało? Jeżeli potrzebuje pomocy?
- No przecież przed chwilą poszli…
- Co z tego, że tata i pan Kuba poszli jej szukać?
Ja pójdę gdzie indziej. Nie zatrzymacie mnie teraz.
Chwyciłem energicznie za klamkę i wybiegłem przed
domek. Poszedłem w stronę plaży. Stanąłem na schodach i zacząłem się rozglądać.
Popatrzyłem w morze, potem w prawo i znowu w morze… przez głowę przeszła mi
chyba teraz najgorsza z najgorszych myśli.
- Maks! – usłyszałem i zacząłem obracać się dookoła
z nadzieję, że słyszę głos przyjaciółki.
- To ty… - powiedziałem po chwili, gdy zobaczyłem
nadciągającą Angelikę.
- No a kogo się spodziewałeś, jak nie mnie?
- Wiktorii nie ma, zniknęła.
- No i… ?
- No i to, że jej nie ma! Nie było jej przez całą
noc, rozumiesz?
- Znajdzie się.
- Może ty coś widziałaś? Nie wiem, cokolwiek… -
kontynuowałem bezradnie.
- Nie… powiedziałabym ci przecież.
- Dobra, to nic. Muszę iść…
- Gdzie?
- No szukać jej, muszę coś zrobić. Muszę próbować.
- Pójdę z tobą.
- Nie… chcę być sam, cześć.
Zbiegłem po schodach i odwróciłem się jeszcze, aby
popatrzeć na Angelikę, ale jej już nie było. Zacząłem powoli iść do przodu i
ciągle kręciłem głową we wszystkie strony. Wydawało mi się, że to sen, że to
nie dzieje się naprawdę, a jednak tak nie było – niestety.
*z perspektywy Wiktorii.
Chyba się obudziłam… Nie otwierałam oczu. Słyszałam
jakieś ciche szmery, a po chwili jakąś rozmowę.
- Macie jej na razie nie wypuszczać – był to głos
kobiety.
- I co my mamy z nią tutaj robić?
- Nie wiem, cokolwiek. Byleby tu na razie siedziała.
On jej już szuka.
- Niech sobie cwaniaczek szuka i tak nie znajdzie.
- Dobra… Mam nadzieję, że mnie zrozumieliście.
- Oczywiście.
- To ja idę. Powkręcam trochę Maksia, pokręcę się
koło niego. Może mu wyjdzie z głowy szukanie jej. Pa chłopcy.
Czułam, że zaraz wybuchnę płaczem, chociaż
wiedziałam, że nie mogę… Angelika. To Angelika za tym wszystkim stała. Nie mogłam
teraz nic zrobić, nie mogłam ostrzec przyjaciela. Musiałam natomiast wymyśleć,
jak wydostać się z tej pułapki.
Jeszcze przez chwilę leżałam drętwo. Za chwilę byłam
zmuszona poudawać, że budzę się i nie wiem o co chodzi.
- Gdzie jestem? – zapytałam i dopiero teraz mogłam
dokładnie przyglądnąć się tym dwóm chłopakom oraz miejscu, w którym się
znajdowałam.
- Oo, nasza księżniczka się obudziła!
- Gdzie jestem? Wypuście mnie stąd!
Zaczęłam biegać od drzwi do drzwi, ale żadne nie
pozwoliły mi na wydostanie się.
- Co ja wam zrobiłam? Czemu mam tu siedzieć, no
czemu?
- Angelika kazała cię trzymać… - wymamrotał jeden z
chłopaków i popatrzył w ziemię.
Osunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać. Chowałam
twarz w dłoniach lub między nogami, byleby nie patrzeć na to, gdzie jestem i co
się teraz dzieje.
Miejsce, w którym się znajdowałam nie przypominało mi
nawet pokoju. Stały tu zaraz obok siebie dwa łóżka, była jedna stojąca lampa,
wąskie i zniszczone drzwi, okno było jedno i w dodatku niewielkie.
- Nie rozumiem ludzi… - szeptałam i siąkałam co
chwila nosem.
- Sama jesteś człowiekiem – odpowiedział mi któryś z
moich „towarzyszy.”
- Masz rację, ale ja zaliczam się chyba jednak do
tych normalnych. Nie jestem z tych, którzy porywają, a potem siedzą ze swoją
zdobyczą w… nawet nie wiem czym – tłumaczyłam im i rozglądałam się po małym pokoju.
Chłopcy popatrzyli po sobie, ale żaden z nich nic
nie powiedział. Siedziałam pod ścianą i nie wiedziałam, co mam robić. W
ostateczności chciałam nawet zasnąć, ale wolałam nie ryzykować. Po kilkunastu
minutach zaczęłam przyglądać się dokładnie chłopakom. Z ich rozmowy
wywnioskowałam, że jeden z nich to Loczek. Było to dziwne, gdyż miał on proste
włosy, więc nie rozumiałam, skąd też wzięło się takie przezwisko. Wyglądali
naprawdę dobrze. Mieli świetne figury i byli dobrze ubrani. Loczek był też na
pewno młodszy od drugiego mężczyzny. Kiedy tak ich obserwowałam spostrzegłam w
rękach starszego z nich komórkę. Złapałam się za kieszeń i doznałam jakby
małego szoku.
- Ty masz mój telefon! – warknęłam w ich stronę.
- Dopiero teraz się skapnęłaś? – zapytał z ironią.
- Oddaj mi go! – krzyknęłam znowu i rzuciłam się w
stronę chłopaka, ażeby odebrać mu swoją własność.
Chwyciłam chłopaka za rękę i zaczęłam nią wywijać
ciągle próbując odebrać komórkę. Oni obydwaj byli jednak zbyt silni, ale nie
poddawałam się. Próbowałam, rzucałam się, skakałam i niewiadomo co jeszcze
robiłam.
- Ała! – krzyknęłam i upadłam na ziemię.
- Coś ty zrobił matole? – zaczął wydzierać się Loczek
na drugiego.
- Nic nie zrobiłem – syknął i spiorunował mnie
wzrokiem.
- W cale! Zgięło cię do reszty? Aż tak zależy ci na
tej Angelice, żeby bić ją? Jesteś normalny? Jak mogłeś w ogóle…?
- Wyjdź sobie z tym teatrzykiem gdzie indziej, co?
Patrzyłam na chłopaków, a przy okazji trzymałam dłoń
przy wardze, z której lała mi się krew.
- Dobra… sorry – powiedział ten, który jeszcze przed
chwilą bronił mnie.
Patrzyłam na nich i łzy znowu zaczęły spływać mi po
policzkach.
- Pokaż tę komórkę – powiedział znowu.
- Masz.
Zerknęłam na nich i zobaczyłam, że Loczek patrzy
cały czas na mnie i wysyła mi dziwne spojrzenia. Nie wiedziałam o co mu chodzi
i chyba nie chciałam wiedzieć. Zamknęłam oczy i próbowałam zatamować jakoś
krew.
Młodszy chłopak wstał i rozglądał się po pokoju ciągle
trzymając moją komórkę. Nagle, zupełnie niespodziewanie odwrócił się w stronę
swojego kolegi i z pięści uderzył go w twarz.
- Boże! – krzyknęłam przerażona.
- Otwieraj drzwi! – usłyszałam i trzymałam już w
rękach klucze, które przed chwilą złapałam.
Szybko podniosłam się z podłogi, zaczęłam kręcić
kluczem w zamku i w końcu zobaczyłam przed sobą jakąś ścieżkę.
- Uciekaj! – krzyczał chłopak i sam wybiegł z pokoju.
Złapał mnie za rękę i biegliśmy szybko, a za nami
biegł wściekły pobity przed chwilą mężczyzna.
- Ty draniu! – usłyszeliśmy za swoimi plecami.
- Chodź, szybciej – mówił w moją stronę Loczek.
W pewnym momencie, odwracając się, spostrzegłam, że
starszy chłopak zrezygnował z biegu za nami. Stał i patrzył na nasze oddalające
się sylwetki. Byliśmy na razie bezpieczni.
Po chwili razem z Loczkiem usiedliśmy na ławce,
która znajdowała się na schodach, sprowadzających na plażę.
- Wszystko ok.? – spytał.
- Tak, tak… - mówiłam jeszcze przez łzy.
- Przepraszam za niego, ale… nieważne z resztą.
Pokaż tę wargę.
Chłopak schylił się i zaczął chusteczkami wycierać
krew, w której cała byłam już pobrudzona. Robił to delikatnie i ostrożnie,
jakby bał się, że może mi się coś stać.
- Czemu to zrobiłeś? – zapytałam po chwili
niepewnie.
- Bo to było nie fair. Musiałem coś zrobić. Nienawidzę
ani Angeliki, ani jego.
- Dziękuje ci, uratowałeś mnie.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie i dopiero wtedy
dostrzegłam, że jest on naprawdę bardzo przystojny.
- To głupie, że zadaje tyle pytań… – zaczęłam mówić,
kiedy siedzieliśmy jeszcze na ławce, odpoczywając po biegu – czemu Angelika kazała wam to zrobić?
- Powiem ci szczerze, że nie wiem… Nie mam pojęcia…
ale ona taka jest. Najchętniej pozabijałaby wszystkich dookoła.
- Mój przyjaciel z nią chodzi…
- Przyjaciel?
- Przyjechaliśmy tu na wakacje, kilka dni temu. Ona
już zdążyła go ponabierać swoimi słodkimi oczkami, a on w nią zapatrzony uległ
jej i… wyszło z tego, co wyszło.
- Współczu – czju – je.
- Coś ci chyba nie wyszło – powiedziałam i zaśmiałam
się.
- Współczuję – poprawił się od razu Loczek i również posłał mi szczery
uśmiech.
Siedzieliśmy tak, a ja dopiero po chwili
uświadomiłam sobie, że rodzice pewnie cały czas mnie szukają i się martwią, a
ja nie dałam im żadnego znaku życia.
- Może cię odprowadzę? – zaproponował. – Będzie bezpieczniej,
ale jeżeli nie chcesz, to rozumiem.
Chłopak stanął naprzeciwko mnie i zrobił pytającą
minę. Sama szybko wstałam.
- Bardzo widać, że mam rozciętą tę wargę? –
zapytałam, pociągnęłam go za rękę i poszliśmy do przodu.
- Nie, nie bardzo. Tak właściwie, to jestem Artur… - Loczek okazał się więc być Arturem.
- No tak, ja…
- Wiem, Wiktoria – wyprzedził mnie chłopak.
Chwilę potem wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam tym
razem do taty, gdyż telefon mamy był wcześniej wyłączony.
- Halo, Wiktoria?! – usłyszałam od razu.
- Tak tato, to ja.
- Gdzie ty jesteś?! – prawie krzyczał do komórki.
- Tato spokojnie. Wszystko jest już ok. za jakieś 15
minut będę pod domkiem. Powiedz wszystkim, że jest dobrze i jestem bezpieczna,
nie denerwujcie się już.
- Przyjadę po ciebie, gdzie jesteś?
- Tato mówię, że jest ok. i zaraz będę w ośrodku! –
powtórzyłam się.
- Ok. tylko raz, dwa…
Wcisnęłam w telefonie czerwoną słuchawkę i na razie
w milczeniu szłam do przodu z Arturem.
- Masz wspaniałych rodziców – powiedział nagle, ni
stąd, ni z owąd.
- Czemu tak uważasz?
- Tak nieziemsko martwią się o ciebie… Wcześniej
było 100 ileś nieodebranych połączeń, ale tamten kretyn wszystko usunął.
- Myślę, że twoi rodzice w takiej sytuacji też by
się tak martwili, wydzwaniali i byliby załamani.
Artek uśmiechnął się delikatnie, po czym spuścił
głowę w dół i dopiero po chwili powiedział:
- Ja nie wiem, jak to jest mieć takich rodziców…
Nawet nie wiem, jak to jest mieć rodziców.
Kiedy usłyszałam te słowa zrobiło mi się okropnie
przykro… Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć albo jak go pocieszyć.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć… - zamieniłam myśli
w słowa.
- Nic nie musisz mówić. Ja nie wymagam od innych
współczucia. Jest jak jest, muszę sobie radzić.
- Musisz być silny.
- Wydaje mi się, że jestem. Wyobraź sobie, że
budzisz się, idziesz spać, jesz, kąpiesz się czy nawet uczysz się cały czas z
myślą w głowie, że twoi rodzice po prostu cię zostawili. Nie chcieli cię… a
właściwie to chcieli, ale tylko jednej
rzeczy – pozbyć się ciebie jeszcze, zanim się urodziłaś. Teraz żyją sobie
gdzieś na ziemi i pewnie mają wyrzuty i jest im żal, że aborcja jednak się nie udała.
Patrzyłam na chłopaka i czułam, że zaraz pęknę i
rozpłaczę się. To, co mówił, było tak prawdziwe, to było prawdziwe cierpienie.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić – wymamrotałam i
otarłam pojedynczą łzę z policzka.
- Tak naprawdę to nikt, kto czegoś takiego nie
przeżył, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić…
Szliśmy jeszcze chwilę przez wąską ścieżkę, aż w
końcu moim oczom okazał się nasz ośrodek.
- Tutaj chwilowo mieszkamy.
- Szkoda, że tylko chwilowo…
- To ty nie jesteś tu na wakacjach?
- To znaczy… mieszkam z babcią w okolicach
Koszalina, teraz jestem tu u kuzynów.
Zamieniałam z chłopakiem jeszcze parę zdań,
wymieniliśmy się numerami, a potem odprowadził mnie prawie pod sam domek i tam
rozstaliśmy się.
Kto wie? Może widziałam go właśnie po raz ostatni…
______________________________________________
Coś mi
to takie długie wyszło.. ale mam nadzieję, że się Wam podoba? :) x