środa, 22 maja 2013

Rozdział 24.


*z perspektywy Maksa.
- Nie szła z tobą? – pytała bezradnie pani Julia.
- No przecież mówię od 5 minut, że nie! – krzyknąłem, ale po chwili stwierdziłem, że było to nie na miejscu. – Przepraszam. Po prostu jestem zdenerwowany.
- Jak wszyscy – dopowiedział Szymek.
- Ja tak nie usiedzę, muszę iść jej szukać – powiedziałem.
- Maks…
- Mamo, proszę… Nie zostawię jej. Jeżeli coś się jej stało? Jeżeli potrzebuje pomocy?
- No przecież przed chwilą poszli…
- Co z tego, że tata i pan Kuba poszli jej szukać? Ja pójdę gdzie indziej. Nie zatrzymacie mnie teraz.
Chwyciłem energicznie za klamkę i wybiegłem przed domek. Poszedłem w stronę plaży. Stanąłem na schodach i zacząłem się rozglądać. Popatrzyłem w morze, potem w prawo i znowu w morze… przez głowę przeszła mi chyba teraz najgorsza z najgorszych myśli.
- Maks! – usłyszałem i zacząłem obracać się dookoła z nadzieję, że słyszę głos przyjaciółki.
- To ty… - powiedziałem po chwili, gdy zobaczyłem nadciągającą Angelikę.
- No a kogo się spodziewałeś, jak nie mnie?
- Wiktorii nie ma, zniknęła.
- No i… ?
- No i to, że jej nie ma! Nie było jej przez całą noc, rozumiesz?
- Znajdzie się.
- Może ty coś widziałaś? Nie wiem, cokolwiek… - kontynuowałem bezradnie.
- Nie… powiedziałabym ci przecież.
- Dobra, to nic. Muszę iść…
- Gdzie?
- No szukać jej, muszę coś zrobić. Muszę próbować.
- Pójdę z tobą.
- Nie… chcę być sam, cześć.
Zbiegłem po schodach i odwróciłem się jeszcze, aby popatrzeć na Angelikę, ale jej już nie było. Zacząłem powoli iść do przodu i ciągle kręciłem głową we wszystkie strony. Wydawało mi się, że to sen, że to nie dzieje się naprawdę, a jednak tak nie było – niestety.
*z perspektywy Wiktorii.
Chyba się obudziłam… Nie otwierałam oczu. Słyszałam jakieś ciche szmery, a po chwili jakąś rozmowę.
- Macie jej na razie nie wypuszczać – był to głos kobiety.
- I co my mamy z nią tutaj robić?
- Nie wiem, cokolwiek. Byleby tu na razie siedziała. On jej już szuka.
- Niech sobie cwaniaczek szuka i tak nie znajdzie.
- Dobra… Mam nadzieję, że mnie zrozumieliście.
- Oczywiście.
- To ja idę. Powkręcam trochę Maksia, pokręcę się koło niego. Może mu wyjdzie z głowy szukanie jej. Pa chłopcy.
Czułam, że zaraz wybuchnę płaczem, chociaż wiedziałam, że nie mogę… Angelika. To Angelika za tym wszystkim stała. Nie mogłam teraz nic zrobić, nie mogłam ostrzec przyjaciela. Musiałam natomiast wymyśleć, jak wydostać się z tej pułapki.
Jeszcze przez chwilę leżałam drętwo. Za chwilę byłam zmuszona poudawać, że budzę się i nie wiem o co chodzi.
- Gdzie jestem? – zapytałam i dopiero teraz mogłam dokładnie przyglądnąć się tym dwóm chłopakom oraz miejscu, w którym się znajdowałam.
- Oo, nasza księżniczka się obudziła!
- Gdzie jestem? Wypuście mnie stąd!
Zaczęłam biegać od drzwi do drzwi, ale żadne nie pozwoliły mi na wydostanie się.
- Co ja wam zrobiłam? Czemu mam tu siedzieć, no czemu?
- Angelika kazała cię trzymać… - wymamrotał jeden z chłopaków i popatrzył w ziemię.
Osunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać. Chowałam twarz w dłoniach lub między nogami, byleby nie patrzeć na to, gdzie jestem i co się teraz dzieje.
Miejsce, w którym się znajdowałam nie przypominało mi nawet pokoju. Stały tu zaraz obok siebie dwa łóżka, była jedna stojąca lampa, wąskie i zniszczone drzwi, okno było jedno i w dodatku niewielkie.
- Nie rozumiem ludzi… - szeptałam i siąkałam co chwila nosem.
- Sama jesteś człowiekiem – odpowiedział mi któryś z moich „towarzyszy.”
- Masz rację, ale ja zaliczam się chyba jednak do tych normalnych. Nie jestem z tych, którzy porywają, a potem siedzą ze swoją zdobyczą w… nawet nie wiem czym – tłumaczyłam im i rozglądałam się po małym pokoju.
Chłopcy popatrzyli po sobie, ale żaden z nich nic nie powiedział. Siedziałam pod ścianą i nie wiedziałam, co mam robić. W ostateczności chciałam nawet zasnąć, ale wolałam nie ryzykować. Po kilkunastu minutach zaczęłam przyglądać się dokładnie chłopakom. Z ich rozmowy wywnioskowałam, że jeden z nich to Loczek. Było to dziwne, gdyż miał on proste włosy, więc nie rozumiałam, skąd też wzięło się takie przezwisko. Wyglądali naprawdę dobrze. Mieli świetne figury i byli dobrze ubrani. Loczek był też na pewno młodszy od drugiego mężczyzny. Kiedy tak ich obserwowałam spostrzegłam w rękach starszego z nich komórkę. Złapałam się za kieszeń i doznałam jakby małego szoku.
- Ty masz mój telefon! – warknęłam w ich stronę.
- Dopiero teraz się skapnęłaś? – zapytał z ironią.
- Oddaj mi go! – krzyknęłam znowu i rzuciłam się w stronę chłopaka, ażeby odebrać mu swoją własność.
Chwyciłam chłopaka za rękę i zaczęłam nią wywijać ciągle próbując odebrać komórkę. Oni obydwaj byli jednak zbyt silni, ale nie poddawałam się. Próbowałam, rzucałam się, skakałam i niewiadomo co jeszcze robiłam.
- Ała! – krzyknęłam i upadłam na ziemię.
- Coś ty zrobił matole? – zaczął wydzierać się Loczek na drugiego.
- Nic nie zrobiłem – syknął i spiorunował mnie wzrokiem.
- W cale! Zgięło cię do reszty? Aż tak zależy ci na tej Angelice, żeby bić ją? Jesteś normalny? Jak mogłeś w ogóle…?
- Wyjdź sobie z tym teatrzykiem gdzie indziej, co?
Patrzyłam na chłopaków, a przy okazji trzymałam dłoń przy wardze, z której lała mi się krew.
- Dobra… sorry – powiedział ten, który jeszcze przed chwilą bronił mnie.
Patrzyłam na nich i łzy znowu zaczęły spływać mi po policzkach.
- Pokaż tę komórkę – powiedział znowu.
- Masz.
Zerknęłam na nich i zobaczyłam, że Loczek patrzy cały czas na mnie i wysyła mi dziwne spojrzenia. Nie wiedziałam o co mu chodzi i chyba nie chciałam wiedzieć. Zamknęłam oczy i próbowałam zatamować jakoś krew.
Młodszy chłopak wstał i rozglądał się po pokoju ciągle trzymając moją komórkę. Nagle, zupełnie niespodziewanie odwrócił się w stronę swojego kolegi i z pięści uderzył go w twarz.
- Boże! – krzyknęłam przerażona.
- Otwieraj drzwi! – usłyszałam i trzymałam już w rękach klucze, które przed chwilą złapałam.
Szybko podniosłam się z podłogi, zaczęłam kręcić kluczem w zamku i w końcu zobaczyłam przed sobą jakąś ścieżkę.
- Uciekaj! – krzyczał chłopak i sam wybiegł z pokoju.
Złapał mnie za rękę i biegliśmy szybko, a za nami biegł wściekły pobity przed chwilą mężczyzna.
- Ty draniu! – usłyszeliśmy za swoimi plecami.
- Chodź, szybciej – mówił w moją stronę Loczek.
W pewnym momencie, odwracając się, spostrzegłam, że starszy chłopak zrezygnował z biegu za nami. Stał i patrzył na nasze oddalające się sylwetki. Byliśmy na razie bezpieczni.
Po chwili razem z Loczkiem usiedliśmy na ławce, która znajdowała się na schodach, sprowadzających na plażę.
- Wszystko ok.? – spytał.
- Tak, tak… - mówiłam jeszcze przez łzy.
- Przepraszam za niego, ale… nieważne z resztą. Pokaż tę wargę.
Chłopak schylił się i zaczął chusteczkami wycierać krew, w której cała byłam już pobrudzona. Robił to delikatnie i ostrożnie, jakby bał się, że może mi się coś stać.
- Czemu to zrobiłeś? – zapytałam po chwili niepewnie.
- Bo to było nie fair. Musiałem coś zrobić. Nienawidzę ani Angeliki, ani jego.
- Dziękuje ci, uratowałeś mnie.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie i dopiero wtedy dostrzegłam, że jest on naprawdę bardzo przystojny.
- To głupie, że zadaje tyle pytań… – zaczęłam mówić, kiedy siedzieliśmy jeszcze na ławce, odpoczywając po biegu – czemu Angelika kazała wam to zrobić?
- Powiem ci szczerze, że nie wiem… Nie mam pojęcia… ale ona taka jest. Najchętniej pozabijałaby wszystkich dookoła.
- Mój przyjaciel z nią chodzi…
- Przyjaciel?
- Przyjechaliśmy tu na wakacje, kilka dni temu. Ona już zdążyła go ponabierać swoimi słodkimi oczkami, a on w nią zapatrzony uległ jej i… wyszło  z tego, co wyszło.
- Współczu – czju – je.
- Coś ci chyba nie wyszło – powiedziałam i zaśmiałam się.
- Współczuję – poprawił  się od razu Loczek i również posłał mi szczery uśmiech.
Siedzieliśmy tak, a ja dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że rodzice pewnie cały czas mnie szukają i się martwią, a ja nie dałam im żadnego znaku życia.
- Może cię odprowadzę? – zaproponował. – Będzie bezpieczniej, ale jeżeli nie chcesz, to rozumiem.
Chłopak stanął naprzeciwko mnie i zrobił pytającą minę. Sama szybko wstałam.
- Bardzo widać, że mam rozciętą tę wargę? – zapytałam, pociągnęłam go za rękę i poszliśmy do przodu.
- Nie, nie bardzo. Tak właściwie, to jestem Artur… - Loczek okazał się więc być Arturem.
- No tak, ja…
- Wiem, Wiktoria – wyprzedził mnie chłopak.
Chwilę potem wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam tym razem do taty, gdyż telefon mamy był wcześniej wyłączony.
- Halo, Wiktoria?! – usłyszałam od razu.
- Tak tato, to ja.
- Gdzie ty jesteś?! – prawie krzyczał do komórki.
- Tato spokojnie. Wszystko jest już ok. za jakieś 15 minut będę pod domkiem. Powiedz wszystkim, że jest dobrze i jestem bezpieczna, nie denerwujcie się już.
- Przyjadę po ciebie, gdzie jesteś?
- Tato mówię, że jest ok. i zaraz będę w ośrodku! – powtórzyłam się.
- Ok. tylko raz, dwa…
Wcisnęłam w telefonie czerwoną słuchawkę i na razie w milczeniu szłam do przodu z Arturem.
- Masz wspaniałych rodziców – powiedział nagle, ni stąd, ni z owąd.
- Czemu tak uważasz?
- Tak nieziemsko martwią się o ciebie… Wcześniej było 100 ileś nieodebranych połączeń, ale tamten kretyn wszystko usunął.
- Myślę, że twoi rodzice w takiej sytuacji też by się tak martwili, wydzwaniali i byliby załamani.
Artek uśmiechnął się delikatnie, po czym spuścił głowę w dół i dopiero po chwili powiedział:
- Ja nie wiem, jak to jest mieć takich rodziców… Nawet nie wiem, jak to jest mieć rodziców.
Kiedy usłyszałam te słowa zrobiło mi się okropnie przykro… Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć albo jak go pocieszyć.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć… - zamieniłam myśli w słowa.
- Nic nie musisz mówić. Ja nie wymagam od innych współczucia. Jest jak jest, muszę sobie radzić.
- Musisz być silny.
- Wydaje mi się, że jestem. Wyobraź sobie, że budzisz się, idziesz spać, jesz, kąpiesz się czy nawet uczysz się cały czas z myślą w głowie, że twoi rodzice po prostu cię zostawili. Nie chcieli cię… a właściwie to  chcieli, ale tylko jednej rzeczy – pozbyć się ciebie jeszcze, zanim się urodziłaś. Teraz żyją sobie gdzieś na ziemi i pewnie mają wyrzuty i jest im żal, że aborcja jednak się nie udała.
Patrzyłam na chłopaka i czułam, że zaraz pęknę i rozpłaczę się. To, co mówił, było tak prawdziwe, to było prawdziwe cierpienie.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić – wymamrotałam i otarłam pojedynczą łzę z policzka.
- Tak naprawdę to nikt, kto czegoś takiego nie przeżył, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić…
Szliśmy jeszcze chwilę przez wąską ścieżkę, aż w końcu moim oczom okazał się nasz ośrodek.
- Tutaj chwilowo mieszkamy.
- Szkoda, że tylko chwilowo…
- To ty nie jesteś tu na wakacjach?
- To znaczy… mieszkam z babcią w okolicach Koszalina, teraz jestem tu u kuzynów.
Zamieniałam z chłopakiem jeszcze parę zdań, wymieniliśmy się numerami, a potem odprowadził mnie prawie pod sam domek i tam rozstaliśmy się.
Kto wie? Może widziałam go właśnie po raz ostatni… 
______________________________________________
Coś mi to takie długie wyszło.. ale mam nadzieję, że się Wam podoba? :) x

5 komentarzy:

  1. U U U Artur jest fajny <3 Taki slodki:3
    A stop bo sie pogubiłam...kto to Klaudia ;-;?
    I super rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Klaudia to Andżelika tak? Ale ogólnie super opowiadanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. JEZUUUUUU. TRZYMAJCIE MNIE ;_; czemu ja napisałam Klaudia, no czemu... :x już poprawiam, dzięki. x

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnee. Kocham to. Zawsze czytam z zapartym tchem. Pozdrawiam, 3maj się i pisz tak dalej. Ale fajnie by było gdyby na końcu Wiktoria byłaby z Maksem. Nwm czemu ale chodzi mi to po głowie. No jeszcze raz ŚWIETNIE PISZESZ i już lecee

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudneeee <3 czekam na dalej :)

    OdpowiedzUsuń