środa, 30 października 2013

Rozdział 92.

*z perspektywy Wiktorii.
- Porozmawiajmy – mama stała za moimi drzwiami od około 10 minut.
- Nie – mówiłam ciągle.
- Wiktoria mówię coś do ciebie, masz natychmiast otworzyć drzwi…
Niechętnie podniosłam się z łóżka.
- Wreszcie – kobieta oparła się o biurko. Ja nawet na nią nie popatrzyłam. – Bo widzisz…
- Mamo… czemu? – przerwałam jej i do oczu napłynęły mi łzy.
- To nie miało tak być…
- Wiem… Jeżeli bym przypadkiem nie usłyszała tej rozmowy, to nawet byście mi nie powiedzieli, że wiedzieliście. Zawiodłam się.
- Baliśmy się, że no nie wiem… zrobisz coś głupiego.
- Nie ufacie mi?
- Ufamy, ufamy. Po prostu…
- No co?
- Obiecaliśmy.
- Ok. Ale widzieliście, jak się czułam, jak było mi ciężko…
- Tak i teraz żałuję, że ci nie powiedzieliśmy.
- Teraz… Dopiero teraz.
- Kochanie…
- Dobra. Nie mam już siły. Jest mi przykro, ale… wybaczam wam.
Kobieta usiadła obok mnie i mocno mnie przytuliła.
- Przepraszam – szepnęła jeszcze.
*z perspektywy Maksa.
Byłem już sam. Wracałem do domu. Nie wiem nawet, która była godzina. Nie interesowało mnie to. Usiadłem na schodach przed kamienicą i schowałem twarz w dłoniach. Przypomniało mi się, kiedy spotkałem Wiktorię we Francji po raz pierwszy. Jak płakała widząc, że odjeżdżam autobusem. Za drugim razem… do teraz czułem jej zapach, jej radość, rytm bicia serca, wtulające się we mnie jej ramiona. Tęskniłem za nią, bardzo…
- Jezu – prawie pisnąłem i o mało co nie spadłem ze schodów, gdy zobaczyłem przed sobą jakiegoś łysego typa w skórze i glanach.
- Nie bój się – powiedział i zaśmiał się szyderczo.
- Kim pan jest?
Zaczął rozglądać się dookoła. Starałem dokładnie się mu przyglądać i nagle uświadomiłem sobie…
- Rodzice w domu?
Przełknąłem głośno ślinę.
- Nie wiem.
- To znaczy?
- Jak wychodziłem dwie godziny temu, to byli.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i nerwowo zacząłem pisać sms-a.
- Przepraszam, ale… będę się już zbierał. Dobranoc.
Zbiegłem po schodach i zacząłem maszerować wzdłuż chodnika. Nie wszedłem do kamienicy, bo zapewne tylko pogorszyłbym sprawę.
Minęła godzina, którą spędziłam w McDonaldzie. W końcu wróciłem do domu. Szybko wbiegłem do mieszkania.
- Co ty odstawiasz?
Popatrzyłem na tatę i po chwili odrzekłem:
- Chyba poznałem twojego brata…

Mężczyzna znieruchomiał. 
________________________________________
Przepraszam, że taki krótki, ale nie mam weny. :/
Tak poza tym… Jeżeli ktoś z Was chciałby się ze mną skontaktować i pogadać o czym kol wiem, zapraszam na gg - 40693151, gdyż nie chcę podawać prywatnego fejsa. :)

poniedziałek, 28 października 2013

Rozdział 91.

*z perspektywy Maksa.
Po rozmowie z Wiktorią natychmiast wyszedłem z pokoju i usiadłem w kuchni naprzeciwko rodziców. Popatrzyli na mnie, a tata od razu spytał:
- Co znowu?
- Możecie mi wyjaśnić, jakim cudem rodzice Wiktorii wiedzieli o tym, gdzie jesteśmy?
Zatkało ich. Byli zdziwieni i zaczęli szukać w głowach jakiejś dobrej odpowiedzi.
- No słucham – próbowałem ich pospieszyć.
- Skąd wiesz, że…
- Wiktoria przez przypadek usłyszała jak o tym rozmawiali…
- Po prostu… tak wyszło – odezwała się mama.
- Tak wyszło? – oburzyłem się. – Oni wiedzieli, a ja nawet nie mogłem zadzwonić do Wiktorii i… w głowie mi się to nie mieści…
- Jakoś daliście radę.
- Daliśmy radę?! – podniosłem się z krzesła. – Mało brakowało, a straciłbym ją… Gdybyśmy się nie spotkali tutaj… zobaczyłbym ją pewnie za 10 lat, jak wreszcie złapaliby tego idiotę.
- Hamuj się z tym, co mówisz – mężczyzna oparł się o siedzenie i podrapał się po głowie.
- To jak mam mówić? Twój wspaniały brat, a mój kochany, najlepszy na świecie wujek. Może tak?
- Nie pyskuj…
Poczułem ścisk w gardle. Rodzice chyba w ogóle nie rozumieli mnie i mojej sytuacji.
- Wychodzę – powiedziałem zrywając z wieszaka kurtkę.
- Dokąd?
- A co was to obchodzi?
- Pytam – tata podniósł głos.
- Skoro wy nie mówicie mi o wszystkim, dlaczego ja mam to robić?
Wyszedłem z mieszkania. Napisałem do Igora (przyjaciel  Maksa z Francji) i umówiłem się z nim w parku. Droga zajęła mi góra 10 minut.
- Siema – podaliśmy sobie ręce, jak to zazwyczaj bywało.
- Dawno nie gadaliśmy, co? – zauważył od razu.
- Słuchaj, przepraszam… Tyle wszystkiego mi się ostatnio na łeb zwaliło, że… mam dosyć, serio.
- A jak z Wiktorią?
- Wyjechała… - przez chwilę milczeliśmy. – Ale mamy kontakt, więc jest ok.
- Chociaż tyle…
- Rozmawiasz z Izą? – spytałem, kiedy przypomniałem sobie o niej.
- Nie, ale chyba jest szczęśliwa. Z tego co wiem, ma chłopaka.
- Jest mi głupio…
- Nie przejmuj się tym. Było minęło.
*z perspektywy Wiktorii.
Czułam jak ktoś delikatnie szarpie moje ramię.
- Wstawaj – usłyszałam nagle nad uchem.
W tym momencie zerwałam się i szeroko otworzyłam oczy.
Zobaczyłam Szymka, chociaż jego głos, był teraz podobny do głosu Maksa.
- Sorry – powiedział ze skrzywioną miną.
- Nie… Spoko – odpowiedziałam i znowu położyłam się.
- Rodzice pojechali na zakupy, jest już 11. Masz na dole śniadanie i tak w ogóle to miałaś mi wszystko opowiedzieć.

Niechętnie wyszłam z łóżka, ale nareszcie, po dwóch tygodniach, dobrze wyspałam się. Zjadłam tosty, które prawdopodobnie zrobiła mama. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam jakieś luźne ciuchy, po czym wraz z bratem usiedliśmy w salonie. Zaczęłam mu o wszystkim mówić. No… Prawie o wszystkim. 

sobota, 26 października 2013

Rozdział 90.

*z perspektywy Wiktorii.
Autobus zatrzymał się na jednym z parkingów. Dużo osób miało stąd blisko do domów, ja również. Na Martynę czekała jej mama, która bardzo nalegała i w rezultacie podwiozła mnie do mieszkania. Było to nie więcej jak 7 minut drogi. Z całym bagażem w końcu wysiadłam z samochodu.
- Dziękuję bardzo, do widzenia. Pa Marti. 
Stanęłam przed bramką. Otworzyłam ją, nie dzwoniąc domofonem. Następnie położyłam moją torbę przed wejściem do domu. Byłam strasznie podekscytowana, że będę mogła opowiedzieć o wszystkim rodzicom. Ostrożnie i cicho nacisnęłam na klamkę, kilka kroków i stałam już w przedpokoju. Mama i tata byli w kuchni, bo stamtąd dobiegały ich głosy. 
- Powinniśmy jej powiedzieć, że wiemy, że wiedzieliśmy od początku.
- Julka… 
- Nawet nie wiesz jak się z tym teraz czuję. 
Zastanawiałam się o co chodzi… Nie rozumiałam.
- To by tylko pogorszyło sprawę. Dawała bez niego radę. 
- Nie dawała… Kuba, przecież Wiktoria by nam tego nie wybaczyła… To nasza córka, powinniśmy…
- O niczym nie wie, tak? Więc nie martwmy się na zapas. 
Ktoś wyszedł z kuchni, a ja stałam oparta o ścianę. Domyśliłam się, zrozumiałam o czym rozmawiali. 
- Wiktoria… - mama upuściła na mój widok szklankę. 
***
Kobieta stała wpatrzona w córkę jak w jakieś widmo. Kilka sekund potem zatrzymał się obok niej Kuba.
- Cześć córuś – podszedł bliżej i chciał ją przytulić.
- Nie dotykaj mnie – odsunęła się.
- Ok… - mężczyzna zmieszał się i wrócił na poprzednie miejsce.
- Jak długo tu stoisz? – spytała Julia.
- Wystarczająco długo… - nastolatka popatrzyła na rodziców z żalem i smutkiem.
- Wiesz o czym rozmawialiśmy? – pytała dalej kobieta.
- Domyśliłam się – dziewczyna hamowała łzy.
- Wiktoria…
Dziewczyna była wpatrzona w podłogę.
- Spotkałam Maksa – powiedziała cicho.
Rodzice popatrzyli  na nią dziwnym wzrokiem.
- Spotkałam go, ale wy… wy wiedzieliście, że on tam jest… dlaczego? – próbowała zrozumieć. – Dlaczego mi nie powiedzieliście?
- Nie mogliśmy… Prosili nas, żeby nikomu nie mówić. Jeżeli byś się dowiedziała to… niewiadomo co by ci przyszło do głowy.
- Pójdę już na górę… - odparła po chwili milczenia.
- Wiki, przepraszamy – odezwał się Jakub.
*z perspektywy Wiktorii.
Ze spuszczoną głową powoli weszłam po schodach. Otworzyłam drzwi do swojego pokoju. Nic się nie zmieniło… Chyba nic.
Usiadłam na podłodze, oparłam się o łóżko. Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Odblokowałam go. Chciałam zadzwonić… zadzwonić do Maksa. Czemu? Przecież powiedziałam, że nie chcę mieć z nim kontaktu. Czego ja chcę? Sama nie wiem. Jestem głupią, niedojrzałą, samolubną dziewczyną. Tak, to chyba ja… Zmieniłam się. Czas mnie zmienił…
Zasnęłam.
- Siostra! Wiktoria! Halo! – poczułam jak ktoś szarpie moje ramię.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą Szymka.
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, wstałam i mocno przytuliłam go do siebie.
- Nie wierzę, że to powiem, ale tęskniłem.
- Ja też głupku.
- Musisz mi wszystko opowiedzieć – powiedział stanowczo.
W tej samej chwili usłyszałam dzwonek komórki. Zaczęłam jej szukać. Była pod łóżkiem.
- Zaraz pogadamy, ok.?
- Spoko, spoko.
Brat wyszedł z pokoju. Zostałam sama.
- Halo?
- Nie rozłączaj się, proszę.
- Nie mam zamiaru.
- Nie pozwolę na to… Nie pozwolę, żeby w taki sposób to wyglądało. Będę do ciebie dzwonił, pisał i nie interesuje mnie, że tego nie chcesz.
- Nie, nie Maks… Chcę tego… Potrzebuję tego. Nie umiem bez ciebie żyć. Przepraszam za wcześniej, ale… źle się czułam z tym wszystkim.
- Jesteś już w domu?
- Tak, tak… Już jakieś 2 godziny.
- I jak?
- Maks… czemu moi rodzice wiedzieli? Dlaczego oni wiedzieli, że jesteś we Francji i mi nie powiedzieli?
- Co? – chłopak wyraźnie zdziwił się.
- Nie udawaj…
- Nie udaję, o co… o co w ogóle chodzi?
- Moi rodzice wiedzieli, że jesteś we Francji. Wchodząc do domu usłyszałam przez przypadek ich rozmowę. Nie zdziwię się, jeżeli za chwilę usłyszę też twój adres…
- Boże… Uduszę ich…
- Kogo?
- Moich… Dobra, nieważne. Ja nic o tym nie wiedziałem, przysięgam.
- Wierzę ci…

Skończyliśmy rozmawiać. Była już 19. Szymkowi oznajmiłam, że wszystko opowiem mu jutro. Do rodziców w ogóle nie odzywałam się. Nie chciałam na razie tego robić. Wolałam ochłonąć, żeby nie powiedzieć kilu słów za dużo, a  potem żałować. 
_________________________________________
JUŻ 90 ROZDZIAŁ! <3
Dziękuję Wam wszystkim za wszystko! :') 
Bez Was nie doszłabym do tego momentu.  Dziękuję!

piątek, 25 października 2013

Rozdział 89.

*z perspektywy Wiktorii.
Otworzyłam oczy. Głowę miałam wciśniętą między okno a fotel. Cały autobus śpiewał, śmiał się i niewiadomo co jeszcze. Tylko ja… ja jedna byłam inna. Nie cieszyłam się. Za szybą było już szarawo. Zaczęłam przyglądać się i zobaczyłam, że wszystkie napisy są w języku polskim. Poczułam dziwny skurcz w brzuchu. Z każdym kolejnym kilometrem co raz bardziej oddalałam się od Francji… od Maksa.
- Nie śpisz już?
Błyskawicznie zamknęłam oczy. Martyna dotknęła mojej ręki, ale nie ruszyłam się. Nie miałam teraz na nic ochoty, nawet na rozmowę z przyjaciółką.
Okazało się, że do Krakowa zostały jeszcze 3 godziny jazdy. Przez cały ten czas nie odezwałam się ani słowem. Dopiero jakieś 30 kilometrów przed Krakowem włączyłam telefon, żeby zadzwonić do rodziców.
- Hej mamo… niedługo będziemy.
- Cieszę się strasznie!
- Ja… też – powiedziałam z przymusu. – Do zobaczenia.
- Buźka!
Rozłączyłam się i położyłam telefon na nogach.
W tym też momencie Martyna skończyła z kimś rozmawiać i odwróciła się w moją stronę.
- Przepraszam – usłyszałam.
Zrobiłam nietypową minę.
- No bo… nie wierzyłam ci, a powinnam. Świnia ze mnie… Przepraszam, że cię zaczęłam wyzywać i w ogóle… za wszystko przepraszam. Głupio wyszło.
- Nie przepraszaj… - wysiliłam się na niewielki uśmiech.
- Chciałabym, żebyśmy o tym zapomniały. Ludzie będą gadać, ale… my nie musimy. Chcę, żeby było normalnie, jak dawniej.
Miałam już się odezwać, ale poczułam wibracje. Wzięłam komórkę do ręki… „Maks” – przeczytałam na ekranie.
- Nie odbierzesz?
- Nie wiem czy… nie wiem czy chcę.
- Myślę, że… powinnaś.
***
- Słucham?
Cisza.
- Halo? – dziewczyna mówiła głośniej.
- Wiktoria…
- Tak… tak, to ja. A kto inny?
- Gdzie jesteście?
Maks siedział na schodach przed kamienicą. Nie spał całą noc.
- Dojeżdżamy już… Po co dzwonisz?
- Bo nie wiem, co mam ze sobą zrobić – zaciągnął się. – Straciłem wszystko…
- Mogłeś jechać. Miałeś wybór…
- Nie… proszę nie ruszajmy tego tematu… Tęsknię.
- Mogłeś jechać…
- Nie słuchasz mnie.
- Maks… - serce Wiktorii biło okropnie mocno.
- Hm?
- Ja cię kocham… Rozumiesz to? Chyba nie za bardzo…
- Rozumiem, bo też cię kocham… więc wiem, jak się czujesz.
- To był błąd.
- O czym ty…?
- Niepotrzebnie wszystko zaczynaliśmy. Bóg dał nam szansę… Spotkaliśmy się. Ale co z tego? Zmarnowaliśmy ją…
- Nie mów tak… Proszę, nie mów tak.
- „Tak” czyli jak? Mówię prawdę. Myślę, że… bycie przyjaciółmi lepiej nam wychodziło.
Cisza.
- Muszę kończyć. Mam prośbę… - zawahała się. – Nie dzwoń do mnie, nie pisz… Nie chcę mieć z tobą kontaktu w taki sposób.
- Przecież możemy być razem. Ile osób było z kimś na odległość. Wiele takich związków przetrwało…
- No właśnie… „Wiele”, ale nie wszystkie.
- Spróbujmy chociaż…
- Nie, ja tak nie chcę… Ja potrzebuję kogoś, kto będzie przy mnie zawsze, a nie jak będzie mógł wrócić do kraju. Nie chcę umierać podwójnie z tęsknoty… Nie chcę tęsknić za chłopakiem i przyjacielem. Wolę za samym… przyjacielem.
- Rozumiem… - Maks wypowiadał z trudem słowa.
- Porozmawiamy jak wrócisz. O ile… o ile w ogóle wrócisz.
- Nie rób mi tego…
- Ty już mi to zrobiłeś.
- Ale…
- Nie ma „ale”.
- Kocham cię – ostatnie słowa przedostały się przez ściśnięte gardło chłopaka.
- Ja ciebie też – wymamrotała z trudem Wiktoria…
- Na zawsze. Pamiętaj o tym – połączenie zakończyło się.
Nastolatka oparła się o fotel, zamknęła oczy, a po policzku spłynęła jej jedna łza.

- Dasz radę… - Martyna położyła głowę na jej ramieniu. – Ja w ciebie wierzę.
_______________________________________________
Przepraszam, że dopiero dzisiaj, ale nie wyrabiam ze szkołą, z nauką, z tym życiem…
Jak u Was? :)x

wtorek, 22 października 2013

Rozdział 88.

Maks w krytycznym stanie wrócił do domu. Trzasnął drzwiami, po czym osunął się po nich siadając i chowając głowę między nogami.
- Co ty znowu wyprawiasz? – jego mama pojawiła się w przedpokoju.
Chłopak nie zareagował.
- Maks… - kobieta kucnęła obok niego.
- Zostaw mnie – syknął nastolatek i odtrącił rękę matki.
- O co chodzi?
- Mam dość, rozumiesz? – podniósł głos.
- Rozmawialiśmy już…
- No i co z tego?! – przerwał jej, bulwersując się. – Każda rozmowa wygląda tak samo… Obiecujesz, że wyjedziemy, że to, że tamto i co? Dalej siedzimy w tej zasranej kamienicy! Chcę wrócić do Krakowa, teraz! I zrobię to z wami albo bez was, już wszystko mi jedno.
Wbiegł do swojego pokoju, położył walizkę na łóżku, ale wtedy w drzwiach stanął jego ojciec, który spiorunował go wzrokiem.
- Masz wspaniałego brata – Maks powiedział i usiadł na kanapie.
- A to moja wina?
- A może moja?
- Ta rozmowa nie ma sensu… Spróbuj jeszcze trochę wytrzymać… Jutro szkoła, idź się poucz albo do spania. Odpoczynek dobrze ci zrobi.
Rodzice wyszli z pokoju, a chłopak nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Z jednej strony chciał wyjść z domu, wziąć auto i gonić przyjaciółkę, ale z drugiej, nie miał już na to siły. Uświadomił sobie, że za bardzo ją już zranił. Ona przecież może nie wybaczyć mu kolejny raz…
W tym samym czasie Wiktoria spała. Płacz, cierpienie i tęsknota przyczyniły się do tego. Nie minęło jednak dużo czasu, bo zaledwie 45 minut. Dziewczyna obudziła się. Nie otworzyła jeszcze oczu. Zaczęła zastanawiać się czy to o czym myśli, naprawdę się wydarzyło. Odwróciła głowę. Zobaczyła swoje przyjaciółki.
- Jak się czujesz? – spytała od razu Martyna.
Wiktorii od razu stanęły łzy w oczach.
- Marti… - poprawiła się. – Przepraszam.
- To już nieważne…
- Ważne. Nie zmuszam cię, żebyś mi wierzyła, ale…
- Wierzę – przerwała.
- Muszę coś zrobić – zaczęła przeciskać się między nogami przyjaciółki, a fotelem.
- Gdzie idziesz?
Wiktoria podeszła na sam przód autobusu.
- Mogę użyć mikrofonu? – skierowała pytanie do nauczyciela.
- W jakim celu?
- Proszę…
Mężczyzna pokiwał głową na tak, po czym przesunął się, robiąc miejsce dla swojej uczennicy.
- Cześć wszystkim… - w jednym momencie cały autobus ucichł. – Domyślam się, co o mnie myślicie po tym, co wyszło, po naszej ostatniej wizycie na basenie… Chciałam tylko powiedzieć, że ani ja, ani Nikodem, nie zrobiliśmy tego świadomie. Ktoś to wszystko idealnie przygotował i wkręcił nas. Nie chcę wiedzieć kim jest ta osoba, bo chyba bym ją udusiła… Mam nadzieję, że… że weźmiecie pod uwagę to, co mówię i nie skreślicie nas do końca. Nie jestem taka wredna i głupia, bo też mam uczucia… dużo tracę i… i cierpię. Ale to nieważne… Dziękuję wam za super wycieczkę, to tyle…

Wiktoria wróciła na tyły. Martyna wstała i obydwie mocno przytuliły się do siebie.

 

niedziela, 20 października 2013

Rozdział 87.


*z perspektywy Wiktorii.
Otworzyłam oczy. Zegarek wskazywał godzinę 7.37. Wstałam i wzięłam szybki prysznic. Potem zeszłam na śniadanie. Nauczyciel przypomniał oczywiście, że mamy się dokładnie i sprawnie spakować, posprawdzać wszystkie zakamarki, żebyśmy czegoś nie zostawili. Poupychałam ciuchy i wszystkie moje gramoty w walizce. Nie minęło wiele czasu, byłam gotowa. Nadal nie rozmawiałam z Martyną ani z Zuzą. Z Maksem też nie zamieniłam słowa od wczoraj. Zostałam sama z wszystkimi problemami, ale chyba na to zasłużyłam…
Hotel mieliśmy opuścić około 15, ale wszystkim udało się posprzątać do 13, więc podziękowaliśmy obsłudze i mogliśmy spokojnie opuścić pokoje. Bagaże odnieśliśmy do naszego autobusu. Poszliśmy jeszcze w jedno miejsce, ponieważ mieliśmy na tyle czasu. Około 16 wybraliśmy się po raz ostatni na francuską pizzę. Widziałam, że Nikodem próbuje rozmawiać z Martyną, ona nie była jednak zbyt przychylna.
- Dlaczego go odrzucasz? – udało mi się dotrzeć do niej, kiedy szliśmy chodnikiem.
Popatrzyła na mnie i spuściła głowę w dół.
- Dalej mi nie wierzysz? – spytałam i znowu zrobiło mi się cholernie przykro.
Dziewczyna przyspieszyła i dołączyła do grupy idącej bardziej z przodu.
Mijały kolejne minuty. Czasu do wyjazdu było co raz mniej. Wybiła godzina 17.30. Szliśmy już do autobusu, który stał na placu, obok jakiegoś parku.
Obeszliśmy go, stanęliśmy przed drzwiami.
Zobaczyłam nagle, że przy jednej z niedalekich ławek stoi ktoś… Przestraszyłam się. Popatrzyłam dokładniej… to przecież Maks.
Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam Martynę, która podniosła delikatnie do góry kąciki ust. Szłam powoli, w końcu dotarłam do chłopaka.
- Cześć – powiedział od razu i chrząknął.
- Hej… - odpowiedziałam cicho.
Nasze oczy spotkały się. Miałam ochotę podejść bliżej i po prostu przytulić się, pocałować… ale stał teraz między nami jakiś niewidoczny mur.
- To, że nie możemy być razem, nie znaczy, że nie będę cię kochać… - wymamrotałam po chwili zastanowienia.


- Chodź tutaj…
Chłopak przytulił mnie i cmoknął. Właśnie zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że to koniec…
- To koniec - przedstawiłam mu swoje myśli, kiedy odsunęliśmy się od siebie.
Zobaczyłam łzy w jego oczach… Ból… Miłość…


- Jedź ze mną – powiedziałam.
- Co? – zdziwił się.
- Jedź ze mną… Nauczyciele się zgodzą, poproszę ich i…
- Wiktoria – przerwał mi. – To niemożliwe, zrozum…
- Czemu? A co z nami? – zdenerwowałam się. – Jeżeli to uczucie jest prawdziwe, nie możesz odejść.


- To się nie liczy. Muszę – podsumował krótko.
- W takim razie, po tym wszystkim, co się wydarzyło, co się liczy? – spytałam, nie rozumiejąc go.
Milczał.
- Maks! – krzyknęłam błagalnie i złapałam go za szyję. – Proszę, nie pozwól mi odejść… - rozpłakałam się.
To chyba było nasze pożegnanie…
- Nie mam już nikogo… Wszystko straciłem – mówił, a ja powoli szłam w stronę autobusu. Nie chciałam już na niego patrzeć, już tęskniłam, straciłam go po raz kolejny…


- Kocham cię – powiedział głośniej. – I nie mam już nikogo – powtórzył i siąknął nosem.
- Miałeś mnie! – wydusiłam z siebie, odwracając się jeszcze raz.


***
Chłopak nie stał dłużej w miejscu, podbiegł do dziewczyny, popatrzył na nią i objął ją, chowając głowę w ramieniu.
- Kocham cię – szepnął i zaczął przerywać słowa pocałunkami. – Jesteś najważniejsza – cmok. – Przepraszam, że cię krzywdzę – autobus zapalił. – Jesteś najważniejsza – ostatni pocałunek.
- Nie rób mi tego… - prosiła.


- Wiktoria, jedziemy… - pojawiła się obok nich Martyna.
- Przepraszam… - szepnął jeszcze, po czym odsunął się. Ich dłonie zaczęły rozdzielać się…
Maks odsunął się jeszcze dalej i usiadł na ziemi.


Dziewczyny szybko wbiegły do autobusu przez upomnienie nauczyciela. Wiktoria rzuciła się na siedzenie i zaczęła płakać jeszcze bardziej, wtulając się w przyjaciółkę.


Pojazd ruszył. Nastolatka popatrzyła za szybę, Maks biegł obok niej, ale zwalniał. On zwalniał czy autobus przyspieszał? Chyba to i to, bo minęło kilka sekund i chłopak znikł…


- Wiktoria… - Martyna szepnęła w jej stronę.
Dziewczyna momentalnie odwróciła się i popatrzyła na nią.

Znowu płakali… Znowu obydwoje płakali…

___________________________________
Znowu sorrki za gify, że musieliście tyle czekać i w ogóle przepraszam. Mam nadzieję, że się wam chociaż trochę podoba. x